A tymczasem w drodze do Swellendam, czyli trochę o tym jak historia lubi się powtarzać.
Droga biegnie wzdłuż południowych stoków Małych Zwartberg – pastwiska – pólka paszy – tytoniu i jarzyn. Miejscami widać pasące się strusie – ot – a drogą pędzą szalone auta i taki kurz wzbijają, że aż się ślepnie, a w ustach błoto.
OUDTSHOORN … miasto Kazimierza Nowaka …
Kazimierz Nowak: „8 marca br. wyjechałem z Johannesburga – czyli do wczoraj, to jest 6 kwietnia – a więc w niespełna miesiąc pokonałem przestrzeń 650 mil, czyli ok. 1040 km. Jest to naprawdę rekord, bo przeszkadzały deszcze, straszne drogi, dogorywający rower.”
1 kwietnia 1934 roku: „Dziś pod wieczór osiągnąłem miasteczko BRITSTOWN (…) jestem już ponad 170 mil na południe od Kimberley. (…) Tylko słońce tak pali – jak w dzień na pustyni. Droga straszna – dużo idę pieszo brnąc w grząskim piasku, a koło tylne w takim stanie, że ani nie wiem jak dojadę do Beaufort West.”
Za nami już ponad 600 km drogi, następne kilometry to podróż, przez południowy skrawek pustyni Kalahari – kraj, gdzie ludzie i zwierzęta zawdzięczają życie tylko wiatrom, które stale wieją.
Smutny widok przedstawiało miasto z opowieści Nowaka, szyby znieruchomiałe, bezrobocie i nędza, (…) fałsz i obłuda – obok whiskey i herbaty z mlekiem.
A tu poszła guma! I jeszcze raz, i jeszcze... Nic dwa razy się nie zdarza? A jednak!
A tymczasem słońce paliło, wiatr wiał, a woda już prawie wypita. Z obawą obserwowaliśmy słońce, które było coraz niżej i niżej.
Chórem wyrecytujemy: zdawaliśmy sobie sprawę, że przedsięwzięcie jest nie tyle śmiałe, co szalone, chęć poznania Afryki była jednak zbyt wielka, byśmy mogli się jej oprzeć. Decyzja podjęta. Trzeba jechać!