Kapłan z flagą Wenezueli, w której spędził 14 lat
Kapłan z flagą Wenezueli, w której spędził 14 lat
Agnieszka Otłowska /Foto Gość

Polak, ale nie stąd


Brak komentarzy: 0
GOSC.PL

publikacja 03.11.2015 06:00

O pracy duszpasterskiej w Wenezueli, między schematami a spontanicznością, i o parafiach otwartych drzwi z ks. Bogdanem Zalewskim rozmawia Agnieszka Otłowska
.

Czego najbardziej potrzebują polscy misjonarze w Ameryce Południowej? Jakiej pomocy oczekują od nas, od Polski?


Trudne pytanie. Problemy ludzkie tutaj, w Polsce, są bardzo podobne do problemów w Ameryce Łacińskiej. Mówić dzisiaj o misjach tam, to nie jest wizja z filmu „Misja”, jaką pamiętamy. Dzisiaj misja to już jest świat ucywilizowany. Przede wszystkim, żeby pomóc, trzeba wpierw zrozumieć tę rzeczywistość. Potrzeba misji nie wynika z tego, że my mamy więcej, a oni mają mniej; że my jesteśmy bardziej rozwinięci, a oni daleko za nami. Zrozumieć – to już jest duży krok. Misjonarz nie wyjeżdża tam, by rozdawać kiełbasę czy czekoladę dzieciom. Chodzi o wzrost człowieczeństwa i dowartościowanie człowieka w tamtych warunkach, które są znacznie gorsze niż tutaj, w Polsce.

Ewangelia dowartościowuje. Poznanie Chrystusa wydobywa tę stronę człowieczeństwa, która jest często sprowadzana do tego, aby być niewolnikiem pracy. Jeśli mówimy o pomocy misjom, to chodzi przede wszystkim o zrozumienie przesłania misji. Nie wspominam tutaj o pomocy materialnej, która również jest bardzo ważna. Trzeba walczyć o tę inną świadomość misyjną u nas, głębszą, niż to potocznie rozumiemy.


Po kilkunastu latach wrócił Ksiądz z misji. Jak wygląda ten powrót? Chyba nie jest łatwo...


Nie jest. 14 lat pracy misyjnej to bardzo długi czas. Mówi się, że człowiek wsiąka. Rzeczywiście, bardzo się wsiąka w ten świat, w ten kawałek ziemi, na którym się pracowało, z ludźmi, z którymi się obcowało. Tym bardziej że doświadczyło się wiele dobra i serdeczności, takiego otwarcia bardzo głębokiego, będąc obcokrajowcem, będąc na obcej ziemi. Nie jest łatwo teraz to zostawić, odciąć się od tego z dnia na dzień. Przez 14 lat Wenezuela była moim domem. To we mnie pozostaje. To tak, jak z powołaniem, tego się nie da zamknąć, to nie są jakieś drzwi, przez które się przechodzi i zamyka za sobą. To kawałek życia, które wsiąka w serce, w którym zapisują się te wszystkie chwile, gdzie się pracowało, żyło, wspólnie realizowało jakieś cele.

Często mówi się o misjonarzach, że po tych latach na misjach już nie są stąd. Jesteś Polakiem, ale nie stąd. Wszystko, co twoje, zostało tam. Wszystko, co cię budowało, zostało. Całe moje kapłaństwo to w sumie Wenezuela. 20 lat i tylko 5 tutaj, w Polsce. Wenezuela też mnie ukształtowała w kapłaństwie i nie jest łatwo to  zostawić tam, a zacząć tu.


Jeszcze jedno, ostatnie pytanie – o ks. kan. Henryka Czepczyńskiego. Wkrótce miną cztery lata od jego śmierci. Był on Księdza proboszczem w Żurominie, a potem misjonarzem w Wenezueli. Mógłby się Ksiądz podzielić krótkim świadectwem, wspomnieniem o nim?


Najpierw on wyjechał do Wenezueli, potem ja dojechałem. Nie uzgadnialiśmy tego wcześniej. Dojechałem do niego jako wikariusz. Pracowaliśmy razem w parafii Świętej Rodziny. Potem ja zostałem tam proboszczem. Wspominam go bardzo dobrze. Byłem jego spowiednikiem w Wenezueli. Rozumieliśmy się bez słów, podejmowaliśmy wspólnie wiele inicjatyw. Spotykaliśmy się wielokrotnie na spotkaniach diecezjalnych. To była niesamowita postać, oddana do końca swojemu kapłaństwu i służbie. Otrzymywałem od niego wiele wsparcia.

Bardzo ciepło zapamiętali go też Wenezuelczycy. Zostawił piękny obraz kapłaństwa po sobie. Tam też został pochowany na cmentarzu metropolitalnym. Taka była jego wola.

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 2 z 2 Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..