publikacja 09.08.2016 07:19
Grupa 50 polityków republikańskich specjalizujących się w sprawach bezpieczeństwa podpisała się pod listem otwartym, w którym ostrzega, że "Trump byłby niebezpieczny jako prezydent". Jeśliby nim został, "naraziłby na szwank bezpieczeństwo i pomyślność USA".
Kandydat GOP do Białego Domu nie nadaje się na prezydenta. "Nie ma odpowiedniego charakteru ani doświadczenia" do pełnienia tego urzędu, ponieważ "pokazał wielokrotnie, że ma niewielkie zrozumienie dla żywotnych interesów kraju, jego skomplikowanych dyplomatycznych wyzwań, jego niezbędnych sojuszy i demokratycznych wartości" - podał cytując fragmenty listu poniedziałkowy "New York Times".
Wśród sygnatariuszy listu są m.in. były dyrektor CIA, Michael Hayden, pierwszy koordynator służb specjalnych i b. szef wywiadu USA - John Negroponte, b. prezes Banku Światowego i b. pełnomocnik rządu USA ds. handlu międzynarodowego - Robert B. Zoellick, oraz byli ministrowie bezpieczeństwa krajowego: Tom Ridge i Michael Chertoff. Wśród autorów listu znaleźli się także doradcy b. sekretarz stanu Condoleezy Rice i b. ministra obrony Roberta Gatesa.
Wszyscy ci politycy pełnili ważne funkcje w administracji prezydenta George'a W. Busha. W swym liście oświadczyli, że nie będą głosowali na Trumpa. Jak poinformował b. doradca Rice, John B. Bellinger, który opracował tekst listu, niektórzy zapowiedzieli nawet, że poprą Hillary Clinton.
Zdaniem sygnatariuszy listu kandydat GOP byłby "najbardziej lekkomyślnym prezydentem w amerykańskiej historii". "Donald Trump jest niezdolny do oddzielenia prawdy od fałszu. Brakuje mu samokontroli i działa pod wpływem impulsów. Nie potrafi znieść krytyki. Swoim nieobliczalnym zachowaniem poważnie zaniepokoił naszych najbliższych sojuszników. Są to niebezpieczne cechy u kogoś, kto chce być prezydentem i naczelnym dowódcą sił zbrojnych z władzą nad arsenałem atomowym USA" - czytamy w liście.
Sygnatariusze listu powiedzieli "NYT", że najbardziej zaniepokoiły ich wypowiedzi kandydata GOP o tym, że wysłałby siły amerykańskie do obrony zaatakowanych krajów-sojuszników z NATO dopiero po sprawdzeniu, jaki wkład wniosły te kraje do obrony sojuszu.
Tego samego dnia Trump odpowiedział na list, atakując jego autorów. Napiętnował ich jako "tych, na których naród amerykański powinien zwrócić uwagę, szukając odpowiedzi na pytanie, dlaczego świat jest w stanie chaosu".
"Dziękujemy im, że się ujawnili tak, że wszyscy w kraju wiedzą kogo winić za to, że świat jest takim niebezpiecznym miejscem" - oświadczył republikański kandydat. Dodał, że sygnatariusze listu "nie są niczym więcej niż upadłą waszyngtońską elitą, która kurczowo trzyma się władzy".
Jak zauważa "NYT", byli mężowie stanu, którzy podpisali list, to "architekci inwazji w Iraku i tego, co się potem działo".
Bez wojny w Iraku, zdaniem wielu ekspertów, prawdopodobnie nie byłoby fali rewolucji w krajach Bliskiego Wschodu i Afryki północnej, czyli arabskiej wiosny, po której doszło do wojen domowych w Syrii, Jemenie i Libii. Wojny te są wylęgarnią islamskiego terroryzmu i źródłem napływu uchodźców do Europy.
Trump jednak obwinił sygnatariuszy listu także za tragedię w Benghazi, gdzie w 2012 r. czterech Amerykanów zginęło w ataku islamistów na placówkę dyplomatyczną USA i za to, że "pozwolili na powstanie Państwa Islamskiego".
Miało to miejsce już za czasów administracji prezydenta Baracka Obamy.
Z Waszyngtonu Tomasz Zalewski (PAP)
tzal/ mars/