Ks. Jan Pęzioł, wieloletni kustosz sanktuarium, jest świadkiem wielu cudów.
Ks. Jan Pęzioł, wieloletni kustosz sanktuarium, jest świadkiem wielu cudów.
Justyna Jarosińska /Foto Gość

Wąwolnica - miejsce, gdzie dzieją się cuda

Brak komentarzy: 0

Agnieszka Gieroba Agnieszka Gieroba

GOSC.PL

publikacja 23.07.2019 16:20

Wakacje sprzyjają pielgrzymowaniu, ale nie dlatego do sanktuarium Matki Bożej Kębelskiej przybywa tak dużo ludzi. Tutaj przez cały rok można wyprosić szczególne łaski. Przypominamy największe cuda Maryi z Wąwolnicy.

Hojnie obdarowani

16 marca 2000 r. ks. Jan Pęzioł, kustosz wąwolnickiego sanktuarium, otrzymał list od kolegi ks. Bolesława Lipczewskiego z Detroit. Kilkanaście miesięcy wcześniej ks. Bolesław prosił go o odprawienie Mszy św. o dar macierzyństwa dla pani Suzan z Kanady. W jej małżeństwie trwającym kilkanaście lat nie było dzieci. Małżonkowie poddali się licznym badaniom, a lekarze stwierdzili, że nie mogą mieć potomstwa. Ks. Jan Mszę św. odprawił. Po roku znowu przyszedł list z Detroit. Tym razem był on zawiadomieniem, że Suzan została mamą i wierzy, że jest to łaska wyproszona w Polsce w Wąwolnicy.

Macierzyństwo u Maryi wyprosili też Beata i Piotr. Oboje, będąc lekarzami, przez dwadzieścia lat małżeństwa nie mieli upragnionych dzieci. Jesienią 2002 roku przyjechali do Wąwolnicy na Mszę św. Za niecały rok urodzili się im synowie – bliźniacy.

Układy w niebie

Pięcioletni Jakub Skowronek mieszka w Wolicy. 6 maja 2000 r. wpadł pod samochód. Nieprzytomny został zawieziony do kliniki przy ul. Chodźki w Lublinie. 13 maja lekarze powiedzieli rodzicom, że zbliża się zgon, bo po tylu dniach mózg dziecka powinien funkcjonować, choć w części, a chory leży bez ruchu i świadomości. Rodzice przyjechali do Wąwolnicy i, płacząc, prosili o Mszę św. przed cudowną figurą. Msza św. została odprawiona 13 maja o 20.00. Matka Jakuba po powrocie do domu o 21.00 zadzwoniła do kliniki, a lekarz powiedział jej, że Jakub dosłownie przed chwilą otworzył oczy i jest zupełnie przytomny. Szybko wypisali go do domu, po urazie nie ma żadnych pozostałości, ani psychicznych, ani fizycznych.

Pani Ewa zamieszkała w Warszawie. Zachorowała na nowotwór jajnika z przerzutami na wątrobę, dwa guzy o średnicy 4 cm. Po operacji jajnika i zbadaniu, czy nowotwór jest złośliwy, lekarze w klinice na ul. Szaserów nie dawali pacjentce żadnych szans na wyzdrowienie. Gdy wzmocniła się po operacji, przyjechała do Wąwolnicy. Tu po spowiedzi i przyjęciu Komunii św. gorliwie modliła się o powrót do zdrowia. Była wiosna 2006 r. Zgodnie z zaleceniem profesora co miesiąc chodziła na kontrolę do kliniki. We wrześniu 2006 r. po gruntownych badaniach i tomografii okazało się, że guzy przerzutowe zginęły, jest zupełnie zdrowa i w organizmie nie ma żadnej komórki rakowej. Zdumiony profesor powiedział jej wtedy: „Musiałaś mieć układy w niebie, bo niemożliwe stało się możliwym”. 

Wie, Komu wszystko zawdzięcza

Anna Ceglarska mieszka w Poniatowej. W lipcu tamtego roku skończyła 43 lata. Pomyślała, że pójdzie na cytologię, bo już dawno tego nie robiła. Wynik miał być za dwa tygodnie. Telefon z przychodni przewrócił jej życie do góry nogami. – Zadzwonili, żebym przyszła, bo z moim wynikiem jest coś nie tak – opowiada. – Poszłam. Gdy weszłam do gabinetu lekarskiego, na biurku leżały przygotowane dla mnie skierowania na różne badania i informacje, jakie szpitale mam do wyboru. Byłam w szoku – wspomina. Wynik był jednoznaczny – nowotwór z początkami inwazji. – Patrzyłam na lekarza, który to mówił, i jakbym nie rozumiała do końca tego, co słyszę. Docierało do mnie, że mam mieć operację, a potem czeka mnie chemia. Nie wiedziałam, o co mam zapytać, w końcu wydusiłam z siebie: „Jakie są rokowania?”. Lekarz popatrzył na mnie, potem wyjął zza koszuli krzyżyk i powiedział: „Widzę, że pani też ma krzyżyk na szyi. Tu są najlepsze rokowania, a najlepiej udać się do Matki Bożej do Wąwolnicy”. Tak zrobiła. Pomodliła się i udała na operację. Jej wyniki miały zdecydować o rodzaju chemioterapii. Miała na nie czekać już w domu. Długo to trwało. W końcu sama zadzwoniła, by zapytać, czy coś wiadomo, ale lekarz powiedział, że nie ma jeszcze jednoznacznych wyników. Pomyślała, że musi być bardzo źle, skoro tak długo to trwa. W końcu zadzwoniła komórka. Lekarz powiedział, że tak długo czekali na wynik, bo powtarzano badanie 10 razy, by mieć pewność, że nie jest fałszywe. Nie stwierdzono żadnych zmian nowotworowych. Porównywano materiał z operacji z materiałem z biopsji, który zawierał nowotwór złośliwy, i ku zdumieniu wszystkich tym razem nie było żadnych komórek rakowych. „Pani wie, komu to zawdzięcza. Niech pani jedzie i dziękuje Matce Bożej, bo z punktu widzenia medycyny to cud”, powiedział lekarz.

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 2 z 2 Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..