Chińskie siły bezpieczeństwa spacyfikowały w niedzielę demonstrację Tybetańczyków w powiecie Biru; rannych zostało około 60 osób - poinformowała we wtorek organizacja Wolny Tybet. Z relacji wynika, że policja użyła broni palnej i gazu łzawiącego.
Wolny Tybet, który ma swoją siedzibę w Londynie, powołuje się w swych relacjach na informacje dostarczane przez mieszkańców Tybetańskiego Regionu Autonomicznego i środowiska emigracyjne.
Wiadomość o protestach i ich brutalnym stłumieniu nie została potwierdzona przez władze Chin, które odmawiały komentarzy w tej sprawie - podkreśla agencja Associated Press. Dokładnych informacji na temat zajścia nie mają także przedstawiciele tybetańskiego rządu na uchodźctwie rezydującego w Indiach - zaznaczył rzecznik tych władz Tashi Phuntsok.
Niedzielna demonstracja w powiecie Biru, znajdującym się w prefekturze Nagqu, spowodowana była zatrzymaniem jednego z mieszkańców, który nie zgadzał się na wywieszenie flagi chińskiej z okazji święta narodowego upamiętniającego powstanie Chińskiej Republiki Ludowej 1 października 1949 roku. W ramach przygotowań do uroczystości władze wysłały do Tybetu tzw. grupy robocze, których zadaniem było przypilnowanie lokalnej ludności, aby 1 października zamanifestowała przywiązanie do Chin poprzez wywieszenie flagi.
Na terenie Tybetu dochodzi do licznych protestów przeciwko władzom w Pekinie. Jednak agencja Associated Press zwraca uwagę, że rzadko dochodziło do przypadków użycia przeciwko demonstrantom broni palnej.
Tybetański Region Autonomiczny powstał w 1965 roku w wyniku połączeniu Tybetu i okręgu Qamdo. Duża część Tybetańczyków nie uznała włączenia ich ojczyzny do Chin.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.