Byli przygotowani na wszystko. Ale gdy wyciągali spod gruzów dzieci, nie było mocnych. - Te obrazy najbardziej zostają w pamięci - mówili stołeczni ratownicy, którzy wrócili z misji w Nepalu.
Od powrotu do Polski minął równo tydzień. O wspomnienia z zakończonej niedawno misji w Nepalu zapytaliśmy ratowników z grupy poszukiwawczo-ratowniczej Jednostki Ratunkowo-Gaśniczej nr 15.
Kpt. Maciej Garczyński, strażak, na laptopie pokazuje zdjęcia. Ma ich ponad 1,5 tys. Fotografie robił też komórką. Głównie bazę ratowniczą, w której przebywali, pracę przy poszukiwaniu ofiar, podróż do Polski. Obiektyw nie wszystko uchwycił. Wiele ze wspomnień zamiast na karcie aparatu, zapisało się w jego pamięci…
Na lotnisku w Katmandu przywitał ich upał. I tłum ludzi, głównie turystów, chcących wydostać się z dotkniętego sejsmologiczną katastrofą państwa. Ulice stolicy także były pełne - nierzadko całe rodziny koczowały w zrobionych z folii "namiotach”. Ludzie bali się kolejnych wstrząsów lub nie mieli już do czego wracać.
25 kwietnia położone w środkowej części Himalajów państwo nawiedziło najsilniejsze od ponad 80 lat trzęsienie ziemi o sile 7,9 w skali Richtera, grzebiąc żywcem 8 tys. ofiar, powalając domostwa, niszcząc drogi i sieć komunikacyjną. 27 kwietnia 31 ratowników ze stołecznej jednostki strażackiej przy ul. Młodzieńczej przyleciało z pomocą.
Obozowisko rozbili w wojskowej bazie w Katmandu. I od razu wzięli się do pracy. Każda minuta mogła uratować komuś życie. - Przez pierwsze trzy dni koncentrowaliśmy się na jak najszybszym dotarciu do żywych osób - wyjaśnia bryg. Wiesław Drosio, dowódca grupy poszukiwawczo-ratowniczej JRG nr 15.
W ruch poszły piły do przecinania betonu, stali i drewna, młoty, wiertarki i sprzęt poszukiwawczy. A także zwykłe łopaty i kilofy – zwalone domy, budowane często na bazie glinianej zaprawy, okazywały się szczelnymi grobami. Strażacy, razem z nepalskim wojskiem i innymi grupami ratowników, pracowali nierzadko do późna w nocy.
W akcji poszukiwawczej pomagały także przeszkolone psy. Również sami mieszkańcy. - Oni doskonale wiedzieli, kto podczas trzęsienia ziemi był w domu, a kto w pracy. Tam sąsiedzi bardzo dobrze się znają - zauważa kpt. M. Garczyński.
Mieszkańcy wskazywali miejsca, gdzie ostatnio widzieli swoich bliskich, w gorączkowej nadziei, że ratownicy dotrą do nich na czas. Nie dotarli. Mimo ogromnego wysiłku i zaangażowania podczas 10-dniowej misji stołecznym ratownikom nie udało się odnaleźć ani jednej żywej osoby.
- Najtrudniejsze wcale nie były sprawy techniczne, tylko kontakt z drugim człowiekiem. Spojrzenie w oczy ojcu, któremu właśnie zawalił się świat, bo stracił dom i rodzinę, wydobywanie ciał dzieci czy świadomość tego, że wiele z tych, które przeżyły, będzie skazanych na sieroce życie na ulicy - przyznaje bryg. Wiesław Drosio.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Kraje V4, gdy występowały wspólnie, zawsze odnosiły sukces w UE.
Zdaniem gazety władca Kremla obawia się także zamachu stanu.
To kontynuacja procesu pokojowego po samorozwiązaniu Partii Pracujących Kurdystanu
Liczba rannych wzrosła do 29, (jest wśród nich) sześcioro dzieci.
Zaatakowano regiony chersoński, doniecki i dniepropietrowski.