Tortury, zaginięcia bez śladu, obozy pracy – to codzienność mieszkańców Erytrei, afrykańskiego kraju, w którym panuje jeden z najbardziej zamkniętych i represyjnych reżimów na świecie. Jego ofiarą masowo padają chrześcijanie.
„Granice są uszczelniane, a ludzie schwytani na próbie ucieczki przykładowo torturowani, by od tego zamiaru odwieść innych. Jednak mimo obostrzeń co roku z tego kraju uchodzi co najmniej 50 tys. osób” – mówi erytrejska pisarka, której udało się uciec. Wskazując na dramat swego narodu Ribka Sibathu podkreśla, że Erytrea potrzebuje wsparcia wspólnoty międzynarodowej i zdecydowanego głosu sprzeciwu wobec powszechnego łamania tam praw człowieka.
„Nasz kraj jest jednym wielkim więzieniem, samo opuszczenie go już oznacza ogromne szczęście. Mamy najgorszą na świecie dyktaturę. Nie istnieje wolność słowa ani wolność gromadzenia się; nie ma ani jednego uniwersytetu, media są w rękach reżimu! Nie mamy obowiązującej konstytucji, nikt nie przestrzega prawa. Chrześcijanie są okrutnie prześladowani, zsyłani do więzień i obozów – mówi Ribka.
- Erytrejczycy są niewolnikami na własnej ziemi, wykorzystywanymi do katorżniczej pracy. Zarabiają miesięcznie 10 euro, a dwie kury w tym kraju kosztują więcej. Ludzie, którym udaje się uciec, naprawdę przeżywają piekło, zanim uda im się dostać do Europy. Po drodze są torturowani, kobiety gwałcone. Tysiące ludzi po drodze ginie. Pamiętajmy o tym, jak patrzymy na kolejnych migrantów docierających stamtąd do Europy. Erytrea potrzebuje pomocy świata”.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.