Prezydent, na którego zagłosowała większość chrześcijan w Stanach Zjednoczonych, dla wielu środowisk na całym świecie, wciąż jest źródłem nadziei na umocnienie ewangelicznych wartości w polityce międzynarodowej.
Wdzięczność za działania na rzecz obrony życia i apel o większe zaangażowanie w pomoc uchodźcom i w ochronę środowiska – to reakcje Kościoła na niejednoznaczną z punktu widzenia wartości chrześcijańskich politykę Donalda Trumpa. Prezydent, na którego zagłosowała większość chrześcijan w Stanach Zjednoczonych, dla wielu środowisk na całym świecie, wciąż jest źródłem nadziei na umocnienie ewangelicznych wartości w polityce międzynarodowej.
Wiara wyniesiona z domu
Inauguracja urzędu prezydenta Stanów Zjednoczonych, na której nie zabrakło modlitwy, obecności przedstawicieli Kościoła i symboli religijnych otworzyła w amerykańskich mediach dyskusję na temat stosunku do wiary prezydenta Donalda Trumpa i wzmogła czujność w obserwowaniu tego, jak w świetle wiary i nauczania Kościoła prezentują się podejmowane przez niego decyzje.
– Jak większość z nas, na Trumpa wpłynęła religijność jego rodziców. Trzy czwarte prezydentów, jakich mieliśmy od czasów II Wojny Światowej pozostało przy tej samej interpretacji chrześcijaństwa, w jakiej zostali wychowani. To daje bardzo dobrą narodową statystykę. Trump nie stanowi wyjątku – wyjaśnia w wywiadzie dla uscatholic.org prof. David L. Holmes, autor książek poświęconych wierze amerykańskich przywódców.
Ojciec Donalda Trumpa był praktykującym luteraninem o niemieckich korzeniach. Matka należała do szkockiego odłamu Kościoła prezbiteriańskiego. Także Donald Trump i jego rodzeństwo zostali wychowani w wierze protestanckiej, należąc do wspólnoty prezbiterian. Rodzice Donalda Trumpa należeli do Kościoła prezbiteriańskiego, którego pastorem był wówczas Norman Vincent Peale, autor słynnego podręcznika „Moc pozytywnego myślenia”. Ten kaznodzieja gromadził wokół siebie wiernych pochodzących ze świata biznesu i polityki. Sam Pale zaprzyjaźnił się z dużo młodszym od siebie Donaldem Trumpem, który jest jednym z niewielu prezydentów w historii USA, którzy utrzymywali tak bliskie relacje z którymś z pastorów.
W amerykańskich mediach pojawiały się plotki o nawróceniu, jakiego Trump miał doświadczyć podczas prowadzenia kampanii wyborczej. Jednak prof. Holmes nie potwierdza tych informacji i przekonuje, że prezydent USA w sercu pozostał prezbiterianinem.
Podczas inauguracji prezydentury Donalda Trumpa media odnotowały obecność największej w historii liczby przedstawicieli religijnych: w uroczystości wzięło udział troje pastorów tzw. „megakościołów” ewangelikalnych, syn Billy’ego Grahama, rabin z Zachodniego Brzegu a także metropolita Nowego Jorku kard. Timothy Dolan. Ciekawość wzbudził fakt, że choć prezydent deklaruje się jako prezbiterianin, w gronie przedstawicieli wspólnot Kościoła nie znalazł się żaden z pastorów prezbiteriańskich ani metodystycznych.
Kandydat chrześcijanin?
Zgodnie z wynikami sondażu exit poll, to Donald Trump był kandydatem większości chrześcijan w Stanach Zjednoczonych. Swój głos w wyborach prezydenckich oddało na niego ponad 60 proc. ankietowanych protestantów, 52 proc. katolików i 56 proc. przedstawicieli innych religii chrześcijańskich. Z kolei rywalka obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych, Hilary Clinton większość głosów otrzymała od osób deklarujących się jako żydzi, niewierzący i przedstawiciele innych wyznań (odpowiednio: 71 proc., 68 proc. i 58 proc.) Po zwycięstwie kandydata republikanów, nie brakowało opinii, że sukces zawdzięcza on właśnie chrześcijanom, którzy zmobilizowali się do udziału w wyborach prezydenckich.
Informowała o tym m.in. chrześcijańska organizacja Lift the Vote, zajmująca się mobilizowaniem chrześcijan do udziału w wyborach prezydenckich, która od września do listopada 2016 r. prowadziła intensywną kampanię pod hasłem „Jestem chrześcijaninem – głosuję” w kluczowych dla wyników wyborów stanach. Choć sama kampania nie zachęcała do oddawania głosu na konkretnego kandydata, ale do rozeznania tej decyzji w oparciu o wartości biblijne, członkowie Lift the Vote podkreślali, że Trump odniósł sukces wśród chrześcijańskiej części wyborców. „Trump jest pierwszym kandydatem republikanów, który wygrał wybory wśród katolików od 2004 r.” – pisali analitycy Lift the Vote, podkreślając, że to głosy katolików zadecydowały o wyniku wyborów w kluczowych stanach, takich, jak Ohio, Floryda, Pensylwania i Michigan.
Różnie oceniane były motywacje, jakimi mieli kierować się chrześcijanie, oddający swój głos na Trumpa. Watykanista George Weigel mówił w rozmowie z KAI, że sukces kandydata republikanów był m.in efektem porażek gospodarczych jego poprzednika Baracka Obamy. „Wynik wyborów nieco mnie zaskoczył. Myślałem, że Trump będzie blisko, ale nie doceniłem jego atrakcyjności dla wyborców, którzy są źli na obecny stan państwa” – mówił.
Z kolei ewangelicki dziennik Christian Post opublikował w przeddzień wyborów prezydenckich artykuł zatytułowany „5 powodów, aby zagłosować na Trumpa”, zaprezentowanych jako antidotum na poglądy polityczne jego kontrkandydatki Hilary Clinton. Wymieniono w m.in. nim jego postawę pro-life (w opozycji do Clinton, wspieranej przez proaborcyjną Planned Parenthood), spodziewane konserwatywne zmiany w składzie Sądu Najwyższego (który wg zapewnień Trumpa miał być instytucją służącą ochronie życia ludzkiego), troskę o większe poszanowanie wolności religijnych (znów w opozycji do Clinton, która mówiła podczas kampanii wyborczej o konieczności zmian „religijnych wierzeń i strukturalnych uprzedzeń” Amerykanów), a także oczekiwania związane ze zwiększeniem bezpieczeństwa narodowego i wzrostu ekonomicznego (któremu przeciwstawiono wydatki Clinton, sięgające 6 mld dolarów).
Donald Trump nigdy nie był jednak postrzegany jako „idealny” kandydat chrześcijańskiej części elektoratu. Jeden z amerykańskich senatorów określił decyzję wyborczą, przed którą stanęli Amerykanie, jako wybór pomiędzy „byciem otrutym, a zastrzelonym”.
„Większość chrześcijan jest nie tyle przekonana przez Trumpa ile przerażona przyszłością, w której mogą zostać jeszcze bardziej zepchnięci na margines. To znalazło się w centrum kampanii obecnego prezydenta i jego przyrzeczenia, że „znów uczyni Amerykę wielką”. Większość ewangelików uznaje poglądy i zachowanie Trumpa za godne pożałowania, ale gotowi są przejść ponad nimi, jeśli tylko uda mu się osiągnąć to, co nie udało się świętszym od niego politykom” – komentował na łamach brytyjskiego miesięcznika „Premier Christianity” amerykański pastor Skye Jethan.
Z wyników wyborów prezydenckich cieszyli się obrońcy życia, tym bardziej, że podczas kampanii wyborczej Trump wielokrotnie mówił o zwiększeniu wysiłków na rzecz prawnej ochrony życia ludzkiego. Jego zwycięstwo było ponadto równoznaczne z wyborem na urząd wiceprezydenta Michaela „Mike’a” Pence’a – przykładnego chrześcijanina i polityka zaangażowanego w obronę wartości chrześcijańskich.
Jednakże po opublikowaniu rezultatów głosowania, wśród chrześcijan nie brakowało też głosów w pełni krytycznych, takich, jak komentarz Cornela Westa, teologa baptystów, który na łamach Boston Globe określił wynik wyborów mianem „duchowego zamroczenia” oraz „upadkiem przyzwoitości, uczciwości i sprawiedliwości” w amerykańskim społeczeństwie.
Dyskusję tę równoważył głos zwierzchników Kościoła katolickiego w USA, którzy od początku otwarcie mówili o dużych oczekiwaniach względem nowego prezydenta, a także o potrzebie zjednoczenia narodu ponad podziałami, także tymi, które utrwaliły się podczas kampanii wyborczej. Wyrazem tej troski była m.in. „Modlitwa po wyborach”, opublikowana na stronie amerykańskiego episkopatu, a także okolicznościowy komunikat wydany przez katolickich biskupów. Ówczesny przewodniczący konferencji episkopatu USA abp Joseph Kurtz gratulował w nim zwycięstwa Donaldowi Trumpowi i przypominał o priorytetach katolickich biskupów w Stanach Zjednoczonych, będących echem papieskich słów wygłoszonych rok wcześniej w podczas wizyty w amerykańskim Kongresie: „Wszelka działalność polityczna musi służyć i promować dobro osoby ludzkiej i opierać się na poszanowaniu jej godności”. W powyborczym komunikacie abp Kurtz pisał m.in. „Będziemy opowiadali się za polityką, która będzie dawała możliwości wszystkim ludziom, wszystkich wyznań i we wszystkich dziedzinach życia. Trwamy w przekonaniu, że nasi bracia i siostry, którzy są migrantami i uchodźcami, mogą być przyjęci z poszanowaniem ludzkiej godności i bez narażenia naszego bezpieczeństwa”.
Także kard. Raymond Burke, który z Rzymu komentował wybory przestrzegał przed demonizowaniem nowego prezydenta i przypominał, że zdaje on sobie sprawę z przyjętej na siebie odpowiedzialności kierowania państwem – zgoła różnej od prowadzenia kampanii wyborczej.
Prezydent pro-life
Już na etapie kampanii wyborczej Donald Trump składał obietnice, którymi zjednywał sobie środowiska pro-life. Tuż po opublikowaniu wyników wyborów, amerykańscy obrońcy życia przypomnieli w mediach, że oczekują od nowego prezydenta realizacji planów dotyczących zwiększenia obrony życia.
Pierwszą pomyślną wiadomością dla zwolenników działań pro-life było objęcie przez Michaela „Mike’a” Pence’a urzędu wiceprezydenta USA. Znany z zaangażowania na rzecz obrony życia od początku pełnienia funkcji prowadzi intensywną działalność w zakresie ochrony życia. Nazwany przez dziennik USA Today „iskrą nadziei” polityk, wziął m.in. udział w marcowym Marszu dla Życia w Waszyngtonie, gdzie zabrał głos, zapewniając obywateli, że uczestniczy w nim na prośbę samego prezydenta. W przeddzień marszu zaprosił też do Białego Domu działaczy pro-life, by zacieśnić wzajemną współpracę, która cieszy się pełnym poparciem Donalda Trumpa – o czym sam prezydent zapewnił tego dnia na Twitterze.
Spełnieniem kolejnej obietnicy wyborczej miało być obsadzenie wakatu w Sądzie Najwyższym po śmierci sędziego Antonina Scalli, znanego z konserwatywnych, m.in. antyaborcyjnych poglądów. W jednej z debat przedwyborczych Trump obiecał, że na jego miejsce powoła sędziego o podobnych poglądach. Spełnił tę obietnicę, nominując 31 stycznia br. sędziego Neila Gorsucha, którego dziennik „The Washington Post” nazwał „idealnym następcą” zmarłego sędziego Scalli.
Najgłośniejszym echem odbiła się jednak decyzja o przywróceniu zakazu finansowania organizacji promujących aborcję zagranicą ze środków federalnych. Zakaz ten, obowiązujący w czasach rządów republikanów, a zniesiony w 2009 r. przez Baracka Obamę, został przez Trumpa przywrócony na kilka dni przez dorocznym Marszem dla Życia, odbywający się od 1974 r. w rocznicę zalegalizowania aborcji przez amerykański Sąd Najwyższy. Decyzja nowego prezydenta uderzyła w wiele międzynarodowych organizacji, m.in. w działającą w 180 krajach International Planned Parenthood Federation (Międzynarodowa Federacja Planowanego Rodzicielstwa), która podczas kampanii wyborczej silnie wspierała Hilary Clinton.
Kolejnym ważnym krokiem była ustawa podpisana przez Trumpa 13 kwietnia, zgodnie z którą poszczególne stany mogą nie finansować z publicznych pieniędzy szpitali, w których dokonuje się aborcji.
Pomimo znaczących działań na rzecz obrony życia, nie brak też głosów krytyki ze strony Kościoła pod adresem prezydenckiej polityki dotyczącej związanej z rodziną. Dotyczą one m.in. zapowiadanego podczas kampanii wyborczej Trumpa uchylenia prawa federalnego zezwalającego na małżeństwa homoseksualne. W niedługim czasie po wyborach, na antenie programu „60 minut” Trump wycofał się z tej decyzji.
Przeciwny imigrantom
Jedną z decyzji, która podważyła w opinii publicznej wiarygodność Trumpa jako chrześcijanina, było podtrzymanie obietnicy wyborczej o budowie muru na granicy Stanów Zjednoczonych i Meksyku, który miałby ograniczyć napływ imigrantów do USA, oraz natychmiastowym wydaleniu z kraju 3 mln nielegalnych imigrantów, którzy dopuścili się przestępstw.
Decyzja ta spotkała się ze sprzeciwem ze strony Meksyku, wspólnoty międzynarodowej a także Kościoła. „Nasi bracia, którzy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu pracy, aby wesprzeć swoje rodziny, są dobrymi i uczciwymi ludźmi” – przypominał wówczas metropolita San Salvador abp José Luis Escobar. Amerykańscy biskupi także skrytykowali prezydencką decyzję, a parafie oraz gminy żydowskie zadeklarowały azyl dla imigrantów, którzy musieliby opuścić kraj.
„Zamiast budować mury, moi bracia biskupi i ja będziemy nadal naśladowali papieża Franciszka. Będziemy starali się budować mosty między ludźmi, mosty, które pozwolą nam zburzyć mury wykluczenia i wykorzystywania” – deklarował przewodniczący komitetu episkopatu ds. migracji, bp Joe Vasquez. Z kolei nowo wybrany przewodniczący konferencji episkopatu USA kard. Daniel DiNardo zwracał uwagę na to, że budowa muru przyczyni się do wzrostu procederu nielegalnego przekraczania granicy. Krytycznie o tym pomyśle wypowiadała się także Stolica Apostolska. Kard. Peter Turkson, prefekt Dykasterii ds. Krzewienia Integralnego Rozwoju Ludzkiego powiedział, że zaniepokojenie to wynika z faktu, że ” sprawa ta nie dotyczy tylko Meksyku, ale to także sygnał kierowany do świata”.
Do kontrowersyjnej inicjatywy, jeszcze w trakcie kampanii wyborczej odniósł się także sam papież Franciszek, który podczas wizyty w Meksyku w lutym 2016 r. odwiedził leżącą na granicy z USA miejscowość Ciudad Juarez, gdzie po raz pierwszy odprawił Mszę św. na granicy dwóch państw.
„Człowiek, który tylko myśli o wznoszeniu murów, a nie o budowaniu mostów, nie jest chrześcijaninem. O takim zachowaniu nie mówi Pismo Święte” – mówił Ojciec Święty, podczas konferencji prasowej na pokładzie samolotu, wracając z wizyty apostolskiej na Kubie i w Meksyku. Ówczesny kandydat na prezydenta nie pozostał dłużny i odpowiedział, że „jeśli ISIS zaatakuje Watykan (…) papież będzie mógł tylko życzyć sobie i modlić się, by Donald Trump był prezydentem, ponieważ wówczas nie doszłoby do tego”. Podczas kampanii wyborczej Trump mówił też, że papież Franciszek nie zdaje sobie sprawy ze szczegółów dotyczących relacji amerykańsko-meksykańskich.
Pomimo trwającej krytyki, Trump nie wycofał się jednak z kontrowersyjnej decyzji. Pod koniec stycznia podpisał rozporządzenie wykonawcze o budowie muru, a miesiąc później ogłosił przetarg, do którego zgłosiło się ponad 600 firm chętnych do podjęcia się budowy. Wprawdzie Trump zrezygnował w kwietniu ze złożenia wniosku do Kongresu o wyasygnowanie 1,4 mld dolarów na pierwszą część budowy muru, jednak pracę nad budowlą wciąż trwają. Jak podaje „The Guardian” prototypy muru mają zostać wykonane do września, a amerykański Departament Bezpieczeństwa Krajowego szacuje koszt budowli na ponad 21,5 mld dolarów, a czas budowy na ponad 3 lata.
Wizyta w Watykanie i zwrot w sprawie ochrony środowiska
Budowa muru na granicy z Meksykiem, to nie jedyna decyzja Trumpa, wywołująca niepokój m.in. w kręgach kościelnych. Kolejną z nich jest wycofanie się z paryskiego porozumienia klimatycznego, będącego międzynarodową inicjatywą walki z globalnym ociepleniem. Amerykański prezydent poinformował o tej decyzji 2 czerwca, zaledwie kilka dni po powrocie z Watykanu, gdzie spotkał się z Franciszkiem.
Decyzja ta wywołała stanowcze reakcje Stolicy Apostolskiej, tym bardziej, że wcześniej pojawiały się głosy nadziei, że papieżowi uda się podczas osobistego spotkania zmienić spojrzenie prezydenta USA na kwestię globalnego ocieplenia i namówić go do rezygnacji z kopalnych źródeł energii. Po publikacji decyzji Trumpa kanclerz Papieskiej Akademii Nauk bp Marchelo Sanchez Sorondo nazwał tę decyzję „katastrofą dla ludzkości i planety” i zwrócił uwagę, że stoi ona w sprzeczności z umotywowanym naukowo apelem papieża Franciszka zawartym w encyklice „Laudato Si”. O poszanowanie porozumienia apelowali do Trumpa także amerykańscy biskupi, jeszcze w przeddzień podjęcia przez niego oficjalnej decyzji.
„Katolicka Konferencja Biskupów Stanów Zjednoczonych wspiera roztropne działania mające na celu zminimalizowanie najgorszych skutków zmian klimatu. Nasza konferencja episkopatu mocno promuje nauczanie Ojca Świętego papieża Franciszka nt. ochrony naszego wspólnego domu. Encyklika Ojca Świętego „Laudato si’” została wydana w celu przynaglenia narodów świata do wspólnej pracy w Paryżu nad porozumieniem chroniącym naszą planetę i jej mieszkańców. Mamy nadzieję, że Stany Zjednoczone będą przestrzegać podjętych tam zobowiązań” – pisał bp Oscar Cantú kierujący Komitetem ds. Międzynarodowej Sprawiedliwości i Pokoju przy episkopacie USA.
Sama wizyta Trumpa w Watykanie była jedną z najbardziej oczekiwanych podróży prezydenta USA. O tym, że Trump chciałby spotkać się z papieżem podczas wizyty w Europie z okazji szczytu G-7 na Sycylii informował w kwietniu rzecznik prasowy Białego Domu Sean Spicer. Spotkanie odbyło się 24 maja, kiedy Trump wraz z rodziną i przedstawicielami administracji państwowej przybyli do Watykanu.
„Przekazuję to Panu, bo mam nadzieję, że może być Pan tym drzewem oliwnym, aby czynić pokój” – powiedział papież, ofiarowując prezydentowi USA egzemplarz swego orędzia na Światowy Dzień Pokoju 2017 na temat wyrzeczenia się przemocy (z osobistym podpisem), encyklikę „Laudato Si” i adhortacje: „Evangelii Gaudium” oraz „Amoris laetitia”, a także medalion wyobrażający pokój. Z kolei Trump podarował Ojcu Świętemu książki Martina Luthera Kinga.
Kościół a polityka
Spotkanie z papieżem, które poprzedziła wizyta w Ziemi Świętej, gdzie Trump jako pierwszy urzędujący prezydent USA odwiedził Bazylikę Grobu Bożego, to niektóre spośród wydarzeń, które dają nadzieję na umacnianie polityki budowanej na wartościach zbieżnych z chrześcijańskimi.
O takim kierunku działań świadczą też decyzje samego przywódcy USA. Tak, jak zniesienie tzw. „poprawki Johnsona”, która zakazywała Kościołom i związkom wyznaniowym angażowania się w kwestie polityczne. Jak wyjaśnił Trump podczas dorocznego Narodowego Śniadania Modlitewnego, „rząd federalny zbyt długo używał poprawki jako oręża przeciwko ludziom wiary, zastraszając, a często nawet karząc Amerykanów za ich przekonania religijne”. Dodał też, że żaden Amerykanin nie powinien być zmuszony do wyboru, pomiędzy wyznawaną wiarą, a obowiązującym prawem federalnym.
Oprócz zwolnienia Kościołów i związków wyznaniowych z przepisów podatkowych wynikających z tzw. „poprawki Johnsona”, rozporządzenie podpisane przez prezydenta USA jest także pierwszym krokiem do opracowania nowych zasad skutecznej ochrony wolności sumienia Amerykanów. Według Trumpa, naruszenie wolności sumienia dotyczy ok. 50 organizacji, które złożyły w tej sprawie pozwy do sądu. Dotyczy to m.in. głośnej w USA sprawy Małych Sióstr Ubogich, które w ramach finansowania opieki medycznej swoich pracowników, zmuszone były do opłacania im także środków antykoncepcyjnych.
Ważną sferą, w której Kościół oczekuje zaangażowania prezydenta USA pozostaje sytuacja chrześcijan – ofiar ludobójstwa na Bliskim Wschodzie. „Mam nadzieję, że jeśli Ameryka przestanie prowadzić swą politykę na Bliskim Wschodzie jak słoń w składzie porcelany, to wtedy skończy się ludobójstwo chrześcijan i innych mniejszości religijnych i etnicznych, które trwa na Bliskim Wschodzie od ponad 10 lat” – mówił w jednym z wywiadów przewodniczący Wydziału Zewnętrznych Kontaktów Kościelnych Patriarchatu Moskiewskiego, metropolita Hilarion. Z kolei patriarcha chaldejski Louis Raphael Sako zwracał uwagę na to, że zakaz wjazdu na teren USA obywateli niektórych krajów arabskich naraża na prześladowania chrześcijan, stanowiących w tych państwach mniejszość, często niepożądaną.
Z kolei biskupi USA skrytykowali w czerwcu decyzję prezydenta dotyczącą kroku wstecz wykonanego w relacjach z Kubą, poprzez nałożenie embarga i sankcji dotyczących podróży. Solidarni ze Stolicą Apostolską i narodem kubańskim wyrazili nadzieję na kontynuację dialogu kubańsko-amerykańskiego, umocnionego dzięki wizycie papieża Franciszka, a także na wzajemne wsparcie w umacnianiu praw człowieka i wolności religijnej w obu narodach.
Dorota Abdelmoula, KAI
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.