Potrzeba chrześcijanom, katolikom, silnego poczucia własnej tożsamości. I zdrowego rozsądku, który pozwoli szybko i skutecznie rozeznawać, kiedy wykorzystanie ich (to znaczy naszych) symboli ma sens, a kiedy nie.
Tuż po świętach pewien ksiądz profesor zwrócił mi uwagę, że walka z komercyjnym wykorzystaniem symboli bożonarodzeniowych może się dla Kościoła katolickiego okazać czymś w rodzaju bramki samobójczej. Jako przykład wskazał wiele państw na Zachodzie Europy, gdzie co prawda w sklepach symboli odwołujących się do Bożego Narodzenia właściwie nie ma, ale niejako „przy okazji”, zabrakło ich również gdzie indziej. Na przykład w szkołach, gdzie zamiast imprez o wyraźnie chrześcijańskim rodowodzie pojawiać się zaczęły jakieś wydumane „Święta światła” albo „Święta wakacji”.
W pierwszej chwili burknąłem, że to właśnie komercjalizacja symboli religijnych doprowadziła do ich stopniowego zaniku w wielu sferach życia człowieka. Ale potem zacząłem się zastanawiać, czy ksiądz profesor nie ma jednak racji. Czy istotnie, ostro krytykując komercyjne wykorzystywanie religijnych kontekstów, nie wylewamy dziecka z kąpielą?
Przypomniał mi się mail, jaki otrzymałem po umieszczeniu w Internecie filmiku o adwentowej czekoladce i aniołku sprzedającym w hipermarkecie opłatki. Napisał do mnie człowiek, który twierdził, że hipermarketowe aniołki z opłatkami to jego pomysł. Napisał też, że intencją wcale nie było komercjalizowanie opłatków, lecz wprowadzenie w tę sferę ludzkiego życia, jaką są zakupy przed świętami, elementu religijnego. Z treści całego maila wynikało, że autor pisał z całą szczerością. Stwierdził m. in., że jego zdaniem, praktykujący katolik powinien kupować opłatki w parafii, a nie w hipermarkecie. A jeśli ktoś decyduje się na zakup w hipermarkecie (oczywiście poza sytuacjami, że w parafii zabrakło, co się tu i ówdzie podobno w tym roku zdarzyło), to niech przynajmniej przez widok anioła nabędzie jakichś religijnych konotacji i wyjdzie poza odarty z treści zwyczaj.
Wspomniany ksiądz profesor też użył podobnej argumentacji. Mówił o budzeniu religijnych skojarzeń u tych, którzy raczej już ich nie mają. Choćby w czasie zakupów przedświątecznych. Zaraz mi się przypomniało, że w tym roku w żadnym z dużych sklepów przed świętami nie usłyszałem kolęd. Myślałem, że to dobrze. Ale, jak zwrócił uwagę ktoś z mojej rodziny, również w czasie świąt w wielu stacjach radiowych kolędy bardzo szybko, już w drugim dniu, stały się rzadkością na antenie.
Jedna z wytwórni napojów chłodzących próbowała w tym roku użyć melodii kolędy do reklamowania w telewizji swoich wyrobów. Ktoś zainterweniował i w efekcie musieliśmy przez wiele dni oglądać i słuchać nowej wersji spotu, w której obrażonym tonem firma wypomina, że im zdjęto linię melodyczną. Więc oni – chyba za karę - „zrobili karaoke”. Nieco wcześniej po melodię kolędy sięgnął w swojej reklamie jeden z portali aukcyjnych. Tu również nastąpiła ingerencja i kontrowersyjny spot reklamowy został zastąpiony innym. Na szczęście ta firma się nie obraziła na cały świat. Czy usunięcie tych kolędowych melodii w ostatecznym rozrachunku jest czymś dobrym czy złym? Mnie osobiście to drażniło, ale czy moje podrażnienie nie spowoduje, że za pięć lat kolędy w ogóle znikną z przestrzeni publicznej i usłyszeć je będzie można tylko w kościołach? Bo już w wielu polskich domach nie tylko się ich nie śpiewa, ale nawet nie słucha.
Nie da się tych wszystkich dywagacji prowadzić w oderwaniu od trwającej właśnie wielkiej akcji obrony obecności krzyża w przestrzeni publicznej. Zwłaszcza, że jak było do przewidzenia, również w naszej Ojczyźnie bardzo szybko znaleźli się chętni do „odkrzyżowania Polski”. Chociaż jest to niewielka grupka, to przecież ich inicjatywa została nagłośniona gdzie się dało. Łącznie z szantażem, że jeśli ich postulat nie zostanie zrealizowany, to oni odwołają się do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.
Co więc powinni robić katolicy? Strzec zazdrośnie swoich symboli i nie pozwalać nikomu po nie sięgać, czy też wręcz przeciwnie, traktować je w wymiarze cywilizacyjnym, uniwersalnym, kulturotwórczym i powszechnym, pozwalając sięgać po nie każdemu i bez żadnych ograniczeń?
Myślę, że trzeba szukać jakiegoś złotego środka. Jakiegoś „pomiędzy”. Z jednej strony nie zamykać swoich symboli w sejfie, aby nikt bez wyraźnego przyzwolenia ze strony Kościoła, nie odważył się ich wykorzystać. Z drugiej, bardzo mocno chronić je przed odzieraniem z najgłębszej treści, jaką te znaki niosą. Aby to się skutecznie udało, potrzeba chrześcijanom, katolikom, silnego poczucia własnej tożsamości. I zdrowego rozsądku, który pozwoli szybko i skutecznie rozeznawać, kiedy wykorzystanie ich (to znaczy naszych) symboli ma sens, a kiedy nie. Kiedy przynosi korzyść krzewieniu wiary, a kiedy jest zwykłym nadużyciem.
Niedawno jedna z telewizji pytała w sondażu, czy widzowie noszą znak krzyża w sposób widoczny i ostentacyjny. Niestety nie dotrwałem do ogłoszenia wyników sondażu, ale pomyślałem sobie, że gdybym nagle krzyżyk, który odkąd pamiętam noszę na szyi, nagle ostentacyjnie wyciągnął na wierzch, czułbym się jakoś głupio i nieautentycznie. Wolę, żeby moje chrześcijaństwo było rozpoznawalne po tym, jak żyję.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Z dala od tłumów oblegających najbardziej znane zabytki i miejsca.
Celem ataku miał być czołowy dowódca Hezbollahu Mohammed Haidar.
Wyniki piątkowych prawyborów ogłosił w sobotę podczas Rady Krajowej PO premier Donald Tusk.
Franciszek będzie pierwszym biskupem Rzymu składającym wizytę na tej francuskiej wyspie.