"Chersoń to Ukraina", "Ciągle nie możemy uwierzyć w nasze szczęście", "Dzięki Bogu, że ten koszmar się zakończył, orki stąd odeszły i wróciło nasze państwo" - mówili w środę PAP ludzie na centralnym placu Chersonia. Orkami nazywa się tu rosyjskich żołnierzy.
Tydzień po wycofaniu się z Chersonia na południu Ukrainy rosyjskich wojsk okupacyjnych mieszkańcy tego miasta nadal z entuzjazmem witają ukraińskich żołnierzy i licznie gromadzą się w centrum miasta, by wyrazić radość z porażki wroga.
Wjazd do miasta jest zamknięty, gdyż wojsko prowadzi działania zabezpieczające, które polegają na rozminowywaniu budynków i poszukiwaniu rosyjskich dywersantów. Z tego powodu dziennikarze mogą tam się dostać jedynie w ramach zorganizowanych wyjazdów grupowych pod kuratelą ukraińskiego MSW i Państwowej Służby ds. Sytuacji Nadzwyczajnych. Takie wycieczki wyruszają z Mikołajowa.
OGLĄDAJ relację na bieżąco: Atak Rosji na Ukrainę
Przedmieścia Chersonia i znajdujące się tam supermarkety i domy prywatne są zrujnowane przez pociski. Na ulicach co kilkadziesiąt metrów można jednak zobaczyć niewielkie grupy ludzi, którzy radośnie machają do autobusów z dziennikarzami, prowadzonych przez wóz policyjny.
Pierwszy przystanek, to sosnowy skwer przy ulicy Naftowyków. Policjanci informują, że pochowano tu członków ukraińskiej obrony terytorialnej, którzy zginęli w trakcie starć z okupantami. Na razie dokładnie nie wiadomo, ilu ludzi tu leży. Kilkunastu już ekshumowano. Szczegóły ustalają pracujący za biało-czerwoną taśmą policyjną śledczy.
Z bram domów po drugiej stronie ulicy wyglądają mieszkańcy. "Niewiele wiem o tych grobach, bo w okupacji nikt specjalnie nie wysuwał nosa z własnego podwórka. Ale słyszałem strzały i widziałem, że chowani tam ludzie mieli na rękach opaski. Potem ich bliscy postawili tam krzyż z ikoną" - mówi dziennikarzom pan Anatolij.
Organizatorzy pokazują prasie areszt śledczy, z którego Rosjanie wypuścili - jak szacuje strona ukraińska - 300 więźniów. Potem przesłuchiwali tu niepokornych Ukraińców, może też schwytanych partyzantów. Na dziedzińcu aresztu stoją zniszczone pojazdy ukraińskiej policji, a w garażach stoją muszle klozetowe i pralki. Ukraińcy od początku wojny dziwią się, że muszle i sprzęt AGD to rzeczy, które rosyjskie wojsko szabruje w ich kraju.
Przed aresztem gromadzą się dzieci. Jedno z nich przychodzi z ukraińską flagą na patyku. Inne z dumą pokazuje naszywki, podarowane przez ukraińskich żołnierzy. Wszystkie witają się głośnym "Sława Ukrainie!".
Na Placu Wolności w centrum Chersonia zgromadziły się tłumy. Dziewczyny i chłopcy z niebiesko-żółtymi flagami śpiewają jeden z hymnów wojny Rosji przeciw Ukrainie, "Oj u łuzi czerwona kałyna". Starsi opowiadają, jak spędzili okupację i cieszą się, że do miasta powróciła ukraińska władza.
"Rosjanie mówili, że przyszli nas wyzwolić, a ja ich pytam: od czego? Od naszego spokojnego i dobrego życia? Przynieśli tu samo zło i terror, człowiek bał się wychodzić z domu" - opowiada PAP starsza kobieta.
Plac Wolności to także jedyne miejsce w mieście, w którym działa telefonia komórkowa. Ludzie przychodzą tu, by porozmawiać z bliskimi. Niektórzy z nich nadal znajdują się na terytoriach, które wciąż okupuje Rosja.
"Od kilku dni staram się dodzwonić do rodziców na drugim brzegu Dniepru, który zajmują Rosjanie. Nie odpowiadają i bardzo się tym martwię" - wyznaje PAP dziewczyna, która nerwowo uderza palcem w ekran telefonu.
"Ale mam też nadzieję, że wieś moich rodziców niedługo zostanie wyzwolona tak, jak Chersoń. Wtedy ich zobaczę. Nie widziałam mamy i taty od dziewięciu miesięcy" - mówi.
Tydzień po wyjściu wojsk rosyjskich w Chersoniu nie ma bieżącej wody, ani światła. Większość sklepów jest pozamykana. Władze wojskowe i służby powoli przywracają mieszkańcom miasta normalność, utraconą podczas rosyjskiej okupacji. Trwała ona osiem miesięcy.
Zaapelował też, aby pozostali wierni tradycji polskiego oręża.
"Śmiało można powiedzieć, że pielgrzymujemy. My przedstawiciele władz państwowych (...)".
W kraju w siłę rosną inne, zwaśnione z nimi grupy ekstremistów.
"Nieumyślne narażenie na niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężki uszczerbek na zdrowiu"
Tylko czerwcu i lipcu strażacy z tego powodu interweniowali ponad 800 razy.