Niemiecki polityk ostrzega przed euro

Stefan Sękowski

publikacja 15.02.2012 11:51

O tym, jak skutecznie walczyć z zadłużeniem w Europie z posłem do Bundestagu Frankiem Schäfflerem rozmawia Stefan Sękowski.

Niemiecki polityk ostrzega przed euro www.frank-schaeffler.de / studio kohlmeier Frank Schäffler (ur. 1968) – ekonomista i polityk, członek zarządu niemieckiej Wolnej Partii Demokratycznej (FDP), od 2005 roku poseł do Bundestagu. W 2007 roku zaproponował Grecji sprzedaż jej wysp na poczet spłaty długów. Nieformalny lider klasyczno-liberalnej frakcji w FDP. Żonaty, ma dwoje dzieci.

Stefan Sękowski: Pakt fiskalny uratował Europę?

Frank Schäffler: Nie. Nie zawiera zapisów, które skutecznie dyscyplinowałyby państwa, które złamią jego postanowienia. Ponadto wzbudza prawne wątpliwości.

Jakie?

To umowa międzynarodowa, podpisana obok prawa europejskiego. Jako że na jej podpisanie nie zgodziła się Wielka Brytania, trzeba było wymyśleć rozwiązanie inne, niż zmianę traktatów. Nie wiadomo, jak będą się układać relacje między interpretacją paktu a traktatów. Pakt nie daje Komisji Europejskiej prawa do skarżenia państw, które złamią jego zapisy: musi to zrobić inne państwo. Sytuacja, w której skarżący dłużników sami są dłużnikami nie wróży nic dobrego.

Europejscy politycy tacy jak Angela Merkel czy Donald Tusk uważają pakt fiskalny za sukces.

Każdy szczyt unijny był wielkim sukcesem, dopóki nie spojrzało się w to, co zapisane drobnym druczkiem. To krok w kierunku dalszej centralizacji Unii Europejskiej, sytuacji, w której żaden kraj za siebie nie odpowiada.

Przecież nakłada na państwa, które go podpisały, obowiązek walki z zadłużeniem. Przykładowo zakazuje posiadania rocznego deficytu strukturalnego w wysokości 0,5 proc. PKB.

Tego typu zapisy były już w Traktacie z Maastricht. I łamano je setki razy.

Niemcy, które jako jedne z pierwszych złamały zapisy Paktu Stabilności i Wzrostu, mimo że były jego gorącym zwolennikiem, nie są tu bez winy.

To prawda. Nie można propagować jako towaru eksportowego czegoś, czego samemu nie będzie się w stanie trzymać. Z badań Reńsko-Westfalskiego Instytutu Badań nad Gospodarką wynika, że w 2020 roku 14 z 16 niemieckich krajów związkowych nie będzie w stanie wywiązać się z obowiązków nałożonych przez pakt. Tak naprawdę nie da się zwalczyć obecnego kryzysu bez dyskusji między dłużnikami i wierzycielami na temat rozsądnego obniżenia zadłużenia. I bez zamontowania w mechanizmie strefy euro wentylu, który umożliwiłby państwom, które nie potrafią sprostać wymogom, wystąpienia z niej.

Grecja powinna opuścić strefę euro?

Tak. To uczyniłoby ją bardziej konkurencyjną. Dzięki deprecjacji waluty zyskałby jej eksport. Ponadto musiałaby przeprowadzić daleko idące reformy gospodarcze i to nie tylko w zakresie dyscypliny budżetowej. Dla odzyskania konkurencji nie obyłoby się bez uelastycznienia rynku pracy, likwidacji rozrostu biurokracji czy walki z korupcją. Prawdziwym rozwiązaniem są reformy we własnym kraju, a nie wspieranie gospodarek przez systemy pomocowe i transfery pieniędzy.

W jednym z wywiadów nazwał Pan euro przyczyną wszystkich ostatnich konfliktów w Unii Europejskiej. Jest Pan przeciwnikiem euro?

Nie, uważam euro za pożyteczne narzędzie. Jednak musimy wrócić do zasady, że dłużnicy sami spłacają swoje długi. Sytuacja, w której wszyscy inni muszą płacić długi za nich to droga do zniewolenia. Ci, którzy nie potrafią dotrzymywać reguł, powinni wyjść ze strefy euro.

A Polska? Wielu polityków w Polsce chce jak najszybszego przyjęcia przez nas europejskiej waluty.


Z niemieckiego punktu widzenia wejście Polski do strefy euro byłoby korzystne. Kulturowo i gospodarczo mamy ze sobą wiele wspólnego. Ponadto w Europejskim Banku Centralnym przewagę mają państwa południowe. Często przegłosowują takie państwa, jak Niemcy czy Holandia w kwestii rozluźnienia polityki monetarnej. Polska mogłaby stanowić przeciwwagę dla nich. Wydaje mi się, że stanęlibyście raczej po stronie stabilności waluty, niż finansowych gołębi. Jednak każdy kraj, który pozostaje poza strefą euro, zachowuje elastyczność. Będąc w strefie euro nie decyduje samodzielnie o swojej polityce monetarnej. Nie chcę wam doradzać, ale w krytycznych fazach bardzo ważne jest, by zachować możliwość prowadzenia elastycznej i samodzielnej polityki. A my znajdujemy się dopiero na początku kryzysu.

Remedium na problemy Unii Europejskiej jest „skok do przodu”? Wielu polityków twierdzi, że rozwiązaniem kłopotów Europy jest „więcej Europy”, dalsza integracja polityczna i być może dążenia do państwa federalnego.

Sceptycznie podchodzę do pomysłów centralizacyjnych. Wspólny rynek to historia wielkiego europejskiego sukcesu. Był to jednak sukces oddolny, osiągnięty dzięki ludziom, którzy chcieli prowadzić między sobą wymianę. Przykładowo projekt wspólnej waluty euro to projekt odgórny, ustalony przez polityków, którzy arbitralnie zdecydowali, kto będzie należał do strefy, a kto nie.

Jednak do coraz dalszej integracji dąży niemiecki rząd. Niemcy stają się „miękkim hegemonem” w UE.

Tego się obawiam. W sytuacji, w której w Europie królują centralistyczne i kolektywistyczne idee, rzeczywiście możemy jako największa gospodarka przewodzić Europie. Jednak to ją dzieli. Oczywiście jesteśmy w centrum Europy i z tego wynika pewna odpowiedzialność, ale jedno musi być pewne: nic nie może odbywać się kosztem różnorodności i konkurencji. Kto twierdzi, że Bruksela jest nieomylna i zawsze się na nią ogląda, jest w błędzie.

To mówili do tej pory jedynie „eurosceptycy”.

Nie jestem nim. Jestem zwolennikiem Unii Europejskiej, jestem Europejczykiem, ale nie zwolennikiem „ujednoliconego Europejczyka”. Obecna sytuacja może stanowić wodę na młyn eurosceptyków, ale to wynika z tego, że politycy zapomnieli, że tych procesów nie da się przeprowadzać wbrew obywatelom. Jeśli się te tematy ignoruje, to nic dziwnego, że rozwijają się ruchy, które je podejmują. Ale ja nie zaliczam się do tych kolektywistycznych ekstremizmów. Jestem zwolennikiem wolności jednostki.

I członkiem władz centralnych oraz posłem Wolnej Partii Demokratycznej (FDP) – ugrupowania, które wchodzi w skład koalicji rządzącej RFN. Macie ministra spraw zagranicznych, współtworzycie działalność dyplomatyczną waszego kraju. A jednak przeczy ona całkowicie poglądom, jakie Pan przedstawia.

Rzeczywiście większość polityków, także mojej partii, myśli inaczej. Jednak sondaże wyraźnie wskazują, że trzech na czterech Niemców opowiada się przeciwko ratowaniu zadłużonych państw przez programy zakładające transfery finansowe. Także duża część świata nauki to przeciwnicy dotychczasowej polityki odnośnie zadłużenia. Ale także w moim ugrupowaniu nie jestem osamotniony. Niedawno przeprowadziliśmy wewnątrzpartyjne referendum odnośnie pomocy finansowej dla innych państw. Wziął w nim udział co trzeci członek FDP, 44 proc. głosujących było przeciwko temu rozwiązaniu. Jesteśmy w mniejszości, ale całkiem sporej.

Jakiej Europy sobie życzycie?

Różnorodnej, także w zakresie polityki gospodarczej. Ta różnorodność nie może odbywać się na cudzy koszt. Jeśli Grecy chcą pracować tylko do 61 roku życia – proszę bardzo, ale sami muszą znaleźć pieniądze na emerytury. Jeśli Niemcy chcą płacy minimalnej w wysokości 10 euro za godzinę, to nie ma sprawy, tylko niech nie narzekają, że w Polsce jest ona o wiele niższa i że w Polsce jest łatwiej o pracowników.

 

Nasza sonda: Czy jesteś za przyjęciem przez Polskę waluty euro?