Perspektywa: życie

Joanna Kociszewska

- Jak mam dawać i dawać, skoro realnie nie mam? Skoro odpowiadam za moją rodzinę, skoro dziecku muszę dać jeść, kupić podręczniki i leki?

Perspektywa: życie

Jedynym skutkiem aktualnych reform jest zubożenie społeczeństwa. Ludziom odbiera się chleb, ale nie daje się im perspektyw na przyszłość – stwierdził kilka dni temu metropolita Neapolu, apelując o powstrzymanie plagi samobójstw na tle ekonomicznym, która dotknęła Włochy.

Tego samego dnia inna informacja: nikt w Kościele nie chce ogólnoświatowej władzy, jest to szalona utopia. Potrzebne są natomiast ogólnoświatowe mechanizmy kontroli dotyczące finansów, gospodarki i badań naukowych – podsumowuje swoje obrady Papieska Akademia Nauk Społecznych. Przypomina o zasadzie pomocniczości, zgodnie z którą państwo czy organizacje ponadpaństwowe powinny wkraczać dopiero tam, gdzie nie radzi sobie rodzina czy społeczność.

Powstaje pytanie: kto jest odpowiedzialny za pomoc tym, którzy sobie nie radzą? Państwo? Europa? A może jednak my sami? Osobiście i w ramach społeczności, w której wszyscy funkcjonujemy? Z racji pełnionej funkcji i z racji zwykłego człowieczeństwa, współczucia dla kogoś, kto nie daje sobie rady?

Każdemu z nas jest ciężko – usłyszę. Może coraz ciężej. - Jak mam dawać i dawać, skoro realnie nie mam? Skoro odpowiadam za moją rodzinę, skoro dziecku muszę dać jeść, kupić podręczniki i leki? To niebagatelny problem dla tych, którzy chcieliby dać, którzy na serio biorą wezwanie: „daj temu, kto cię prosi”. Dlatego z bardzo mieszanymi uczuciami czytam teksty nawołujące do tego, by dać zawsze. Z niesmakiem słucham stwierdzeń: pięć złotych cię i tak nie uratuje, więc oddaj! Pięć złotych to kilka bochenków chleba. To szansa na przeżycie kilku dni. Trzeba chyba nie doświadczyć biedy, by coś takiego mówić…

A jednak jest coś, co zawsze można dać. Można dać czas. Troskę. Pomoc. „Największym ubóstwem jest brak miłości – mówi Benedykt XVI – W nieszczęściu współczucie i bezinteresowne wysłuchanie dodają otuchy. Nawet nie mając wielkich środków materialnych można być szczęśliwym”.

Powiem więcej: jeśli człowiek wie, że nie zostanie sam, jeśli doświadcza, że jego problemy są ważne dla innych i choć niewiele mogą zrobić by je usunąć, to jednak starają się pomóc, to próbuje żyć. Walczy o swoje życie. Heroicznie, choćby potykając się co chwila, ale z uporem. Tylko czy stać nas na obecność w obliczu tragedii? Na towarzyszenie komuś w jego bezradności?

Czy jestem w stanie stanąć po stronie „najmniejszych”: chorych, cierpiących, samotnych, bezdomnych, bezrobotnych, społecznie wykluczonych? (to pytanie z wczorajszej homilii abpa Skworca). Realnie, nie tylko pozornie?

Najlepsze pomysły rodzą się z realnych problemów. Z prób pomocy sobie, rodzinie, sąsiadce. Rozrastają się w wielkie dzieła, bo są na miarę człowieka i zrobione dla człowieka. Takich przykładów mamy wiele wśród istniejących fundacji i stowarzyszeń. Organizacji powołanych po to, by dawać człowiekowi perspektywę na życie. To nie jest zadanie dla państwa, albo nie tylko - nie przede wszystkim - dla niego. To jest zadanie dla nas.