Lewak z Nibylandii

Joanna Bątkiewicz-Brożek

publikacja 10.05.2012 00:15

6 maja to pamiętny dzień dla Francji i Europy – krzyczał nowo wybrany prezydent Francji. François Hollande, postać nieznana w Europie. To pierwszy od 31 lat człowiek lewicy w Pałacu Elizejskim.

Lewak z Nibylandii pap/EPA/IAN LANGSDON François Hollande świętuje zwycięstwo w wyborach prezydenckich

Nad Sekwaną w niedzielny wieczór unosiła się woń z 10 maja 1981 r. – napisał dziennik „La Croix”. Przed trzema dekadami sytuacja polityczna Francji była niemal identyczna. Francuzi po długich rządach prawicy władzę oddali wtedy w ręce socjalisty François Mitteranda. To on „wykarmił” Hollanda. Mimo to prezydent elekt godzinę po ogłoszeniu wyników wyborów w rodzinnym miasteczku Tulle na południu Francji powiedział: „Jestem pierwszym normalnym prezydentem Francji”. Tymczasem Nicolas Sarkozy wykazał się wysokich lotów bon tonem. Mocno kontrolując emocje, mówił do swoich zwolenników: „Biorę całą odpowiedzialność za tę porażkę na siebie. (…) Proszę byście szanowali Fran-çois Hollande’a! (…) Proszę byście dowiedli, że Francja nie ma twarzy nienawiści”.

A to nienawiść właśnie zdominowała ostatnie dwa tygodnie kampanii prezydenckiej. Socjaliści do spółki z komunistyczną partią Luca Melenchona, kandydata w pierwszej turze, „ziali ogniem” w kierunku Sarkozy’ego. Nawet skrajnie prawicowy Front Narodowy z Marie Le Pen na czele robił wszystko, by podłożyć nogę byłemu prezydentowi. W istocie nacjonalistom chodziło nie o Francję, a o interesy partyjne. Le Pen wie, że porażka Sarkozy’ego oznaczać może rozłam w konkurencyjnej prawicowej UMP. A wybory do parlamentu za pasem.

Francuzi są niezwykle obywatelskim społeczeństwem. Imponująca była 80-procentowa frekwencja w wyborach i wypełnione po brzegi place Paryża w wieczór wyborczy. Czy podobny entuzjazm będzie towarzyszył im za dwa, trzy lata? Czy z chwilą wyboru socjalisty, „wyboru natychmiastowej zmiany” (hasło wyborcze Hollande’a) faktycznie, jak łudzi się 51 proc. Francuzów, z ulic znikną kloszardzi, imigranci natychmiast się zasymilują, na bezrobotnych będą czekać nowi pracodawcy, a kryzys w Europie odejdzie do lamusa?

Monsieur Royal

Na pytanie prowadzącego wyborczy wieczór w telewizji francuskiej, jak postrzegany jest Hollande w krajach Europy, Azji i Ameryki, prawie 17 dziennikarzy z wszystkich zakątków świata wzruszyło ramionami: „to postać nikomu nie znana”. Faktycznie, Hollande wypłynął na szerokie polityczne wody dopiero w czasie skandalu seksualnego wokół Dominique’a Strauss-Kahna, który miał stanąć do walki o fotel prezydencki.

Hollande urodził się 12 sierpnia 1954 r. w Rouen. Jego ojciec lekarz startował w wyborach lokalnych z ramienia skrajnej prawicy, matka była zagorzałą katoliczką. Dzieciństwo François spędził w pensjonacie Jana Chrzciciela z Salle w Rouen, potem ukończył prawo na paryskiej Sorbonie. Cały czas, jakby na przekór rodzicom, sympatyzował z partią komunistyczną. W latach 70. jego drogi skrzyżowały się z Ségolène Royale, socjalistką, rywalką Sarkozy’ego w wyborach w 2007 r. 30 lat żył z nią w wolnym związku, na świat przyszła czwórka ich dzieci – dziś prawnicy, lekarz i psycholog. Hollande i Royal nazywani są „dziećmi Mitteranda” – ambitni, w latach 80. przekroczyli progi ministerialnych i prezydenckich komnat. Oboje nie chcieli rezygnować ani z „rodzinnego” życia, ani z politycznej kariery. Na świat przychodzi ich córka Flora, kiedy Ségolène zostaje ministrem środowiska. Prasa pisze, że Hollande żyje w cieniu swojej compagne, sarkastycznie nazywając go Monsieur Royal. Kiedy ona obejmuje kolejne teki ministerialne, on dusi się w tylnych szeregach Partii Socjalistycznej. Ale szybko wpada w oko Jacques’a Delorsa, szefa PS, później Komisji Europejskiej, i staje się jego prawą ręką. Kiedy Delors zostaje premierem, Hollande zostaje szefem PS, a potem merem Tulle. Royale i Hollande są niemal przykładową we francuskim medialnym światku polityczną parą kochanków i rodziców. Ale kiedy ona staje do wyścigu o prezyden-cki fotel w 2007 r., on znajduje pocieszenie u Valérie Massonneau-Trierweiler, dziennikarki robiącej z nim wywiad w telewizji. Z Royale rozstają się w czasie drugiej tury. Holland pokazuje się dziś z nową „towarzyszką”, dwukrotną rozwódką, matką trójki dzieci z jej drugiego małżeństwa.

Zamęt

Prezydent Republiki Francuskiej może właściwie wszystko: ma prawo rozwiązać Zgromadzenie Narodowe, promulgować rozporządzenia o charakterze legislacyjnym z pominięciem parlamentu, mianuje i powołuje rząd, premiera, może odmówić sygnowania jego decyzji. Kieruje się właściwie dewizą Ludwika XIV, zwanego Królem Słońcem: „Państwo to ja”. Sarkozy znakomicie wpisywał się w ten schemat. Rozbudzał nadzieje, składał obietnice. Ale wielu z nich nie wypełnił, jest więc architektem swojej porażki.

Socjalista jest 24. prezydentem Francji, 7. Piątej Republiki. Jego styl bycia – rozpostartym gestem dłoni przy każdej okazji jakby żąda uwielbienia, posługuje się raczej średniej klasy francuszczyzną (sic!), jest nonszalancki – zapowiada zerwanie z tradycją elegancji. Popiera eutanazję, aborcję, związki homoseksualne. Zapowiada zmiany prawa w tych dziedzinach, także w ramach UE.

Jest niemal pewne, że premierem Francji zostanie Martine Aubry (córka Jacques’a Delorsa), socjalistka, znana we Francji z wprowadzenia 35-godzinnego tygodnia pracy (Francuzi nie pracują w soboty, niedziele i środy). Aubry to twarda feministka. Razem z nią Hollande stoczy bitwę z kapitalizmem. Zapowiada horrendalne podatki dla milionerów, przywileje socjalne dla imigrantów, grozi palcem w stronę Europejskiego Banku Centralnego, chce rewizji paktu fiskalnego. Obiecuje Francuzom swoistą wyprawę do Nibylandii, kraju, którego w obecnych warunkach ekonomicznych Starego Kontynentu i w kontekście zalanej przez obcokrajowców Francji nie da się odtworzyć.

Bodaj tylko 7 na 27 rządów w Europie jest lewicujących. Czy Francja w nowych szatach socjalistyczno-komunistycznych może wpłynąć na zmianę tej nierównowagi? Nie sądzę. Więcej: Francja zagłosowała w tych wyborach nie „za Hollande’em”, ale „przeciw Sarkozy’emu”, co czyni jednak różnicę. Francja, wbrew liczbom – 51,5 proc. za socjalistą i 48,4 proc. za prawicowcem, nie jest więc podzielona, a raczej rozgniewana. Znając najnowszą historię tego kraju, można się spodziewać szybkiego zwrotu i poprawy nastroju. Francuzi zawsze wracają do matki prawicy. Ale czy wtedy zamęt, jaki lewak posieje w Europie, będzie jeszcze do uspokojenia?