publikacja 17.05.2012 00:15
Trzy lata temu do Atlantyku spadł samolot francuskich linii lotniczych airbus A330. Powodem było uszkodzenie malutkiego urządzenia mierzącego prędkość samolotu. Determinacja, z jaką władze Francji dążyły do wyjaśnienia tej katastrofy, budzi największy podziw.
east news/AFP PHOTO BRAZILIAN NAVY/HO
Akcja poszukiwawcza była ekstremalnie trudna. Sztorm ustał dopiero kilka dni po katastrofie, głębokość wody w miejscu tragedii dochodziła do 7 kilometrów, a silne prądy znosiły te resztki, które unosiły się na powierzchni
Dla linii lotniczej nie ma nic gorszego niż katastrofa samolotu z niewyjaśnionych przyczyn. Zamach, kolizja z innym samolotem, nawet błąd pilota – to wszystko może się zdarzyć. Ale „niewyjaśnione przyczyny” budzą wyobraźnię. A może oszczędzają na paliwie i wlewają benzynę niskiej jakości? A może są niewyszkoleni, a może montują zużyte, stare części? Takich „może” w pierwszych godzinach po katastrofie pojawia się bardzo dużo. I z każdym reputacja kompanii pikuje w dół. Pewnie dlatego właśnie prywatne linie lotnicze zrobią wszystko, by wyjaśnić przyczynę katastrofy swojej maszyny. Często do komisji badającej przyczyny katastrofy zaprasza się zagranicznych ekspertów, z komisją ściśle współpracuje także producent samolotu, który uległ wypadkowi.
W katastrofie airbusa należącego do linii Air France zginęło 238 pasażerów i członków załogi. Do wypadku doszło na środku Atlantyku. W regionie, w którym głębokość wody sięga 7 tys. metrów. Nikt nie wiedział dokładnie, gdzie samolot spadł. Do przeszukania był ogromny obszar. Udało się. W ciągu najbliższych dni oczekiwany jest pełny raport na temat przyczyn katastrofy samolotu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.