Po naszymu

Jacek Dziedzina

GN 22/2012 |

publikacja 31.05.2012 00:15

O śląskiej godce, która nie jest językiem, z Marią Pańczyk-Pozdziej rozmawia Jacek Dziedzina.

Po naszymu Henryk Przondziono Maria Pańczyk-Pozdziej – nauczycielka, dziennikarka, propagatorka gwary śląskiej, pomysłodawczyni konkursu „Po naszymu, czyli po śląsku”, obecnie wicemarszałek Senatu (wybrana w wyborach z listy PO, choć nie należy do partii)

Jacek Dziedzina: Czym Pani Marszałek zaczyna obrady Senatu: laską marszałkowską czy kryką od marszałka?

Maria Pańczyk-Pozdziej: – Laską marszałkowską, po polsku.

A gdyby znalazł się senator ze Śląska, który chciałby w Senacie godać tak, jak w domu, i dokumentację w biurze senatorskim prowadzić po śląsku, to powinien mieć taką możliwość?

– Ja często, zabierając głos w dyskusji w Senacie, przemycam różne określenia śląskie, jeśli to ma ubarwić moją wypowiedź. Ale mają z tym problemy ci, którzy piszą stenogramy, bo zastanawiają się, jak to zapisać. Nie wyobrażam więc sobie, by ktoś całe przemówienie wygłaszał po śląsku. Bo pewnych rzeczy po śląsku powiedzieć się nie da. Nie można na przykład języka legislacji przełożyć na śląski. To byłoby śmieszne i niepotrzebne. Śląszczyzna jest niczym innym jak polszczyzną, tylko jakby jej uboższą formą. Bo to z gwar kiedyś powstała polszczyzna. Jeśli ktoś ma silną potrzebę mówienia po śląsku, to może tę potrzebę pokazać w domu, w swoim środowisku. Natomiast nie bardzo sobie wyobrażam, by w urzędach, w dokumentach można było posługiwać się śląską gwarą. A uznanie śląszczyzny za język nakładałoby taki obowiązek. Urzędnicy musieliby umieć się nią posługiwać.

Stworzyła Pani konkurs „Po naszymu, czyli po śląsku”… Czyli po jakiemu właściwie? Bo w Istebnej to znaczy co innego niż w Rybniku czy Chorzowie, w Opolu co innego niż w Cieszynie, nie mówiąc o Radzionkowie.

– Odmian śląskiej gwary jest co najmniej trzynaście, nawet sami językoznawcy nie za bardzo potrafią dokonać ich dokładnej rachuby.

Poseł PO Marek Plura chce przeforsować w Sejmie ustawę o śląskim jako języku regionalnym. Powołuje się przy tym na ekspertyzy trzech językoznawców z Opola, którzy twierdzą, że śląszczyzna spełnia kryteria języka regionalnego.

– O wiele większe grono językoznawców, skupionych w Radzie Języka Polskiego, którą stanowi wybitne gremium, m.in. profesorowie Markowski, Bralczyk, Miodek, Synowiec i wielu innych, powiedziało jednoznacznie: nie ma czegoś takiego jak język śląski. Gwara śląska jest pochodną polszczyzny i odwrotnie. To jest dialekt, którym posługują się w różny sposób różni Ślązacy. I jak jestem w Opolu i pytam się, czy chcieliby, by śląski uznano za język, to oni wszyscy mówią: tak, oczywiście, ale pod warunkiem, że to będzie ta gwara, którą my się posługujemy. Podobnie mówią w Cieszynie, w Rybniku, w Radzionkowie.

Z kaszubskich gwar udało się stworzyć jeden skodyfikowany język.

– Język kaszubski powstał na drodze kompromisu. Za język kaszubski uznano gwarę środkowych Kaszub. I teraz w szkole dzieci z północy i południa muszą się uczyć zupełnie innego języka niż używają w domach.

Ze śląskim nie można zrobić tego samego?

– Trzeba by uznać jedną z wielu gwar za język śląski, a na to nie ma zgody.

To dlaczego na Kaszubach było to możliwe?

– Bo tam tych gwar jest o wiele mniej, samych Kaszubów jest mniej,

więc to było nie tak dotkliwe dla tych z północy i z południa, chociaż też się buntują i też w domu inaczej rozmawiają z dziadkami, niż uczą się w szkole. Ale znowu nie przesadzajmy: tam wcale nie ma takiego pędu do tej nauki kaszubskiego, o czym się dowiaduję od kolegów senatorów z Kaszub. Jest tylko argument pieniędzy. Bo na to są pieniądze z budżetu państwa, na naukę języka kaszubskiego. I u nas też ten argument cały czas jest szermowany. Ale ja zawsze odpowiadam: dobrze, ja też jestem za tym, żeby były pieniądze na ten cel, tylko pokażcie mi najpierw ten język, czego mamy uczyć? Bo my nie mamy na razie tego języka. Tam to trwało wiele lat, całe pokolenia, nim do tego kompromisu doszli.

Organizując od 20 lat konkurs „Po naszymu…”, nigdy nie miała Pani myśli o tym, by śląski uznać za język?

– Nie. Na konkurs przyjeżdżają ludzie z Jaworzynki, z Wisły, z Łubnian na Opolszczyźnie, z Pszczyny, z Cieszyna itd. Wśród tych 2 tys. uczestników, którzy przyjechali na konkurs do tej pory, ani jeden człowiek nie postulował nigdy, że chciałby mówić jednym językiem. Nie, oni chcą mówić swoją mową serca. I na to powinny być pieniądze, żeby ratować tę różnorodność. To właśnie nas tak pięknie różni na Śląsku. Te gwary są tak różne, że jak przyjeżdżają ci z Opola i ci z Jaworzynki czy Istebnej, to mają kłopoty, żeby siebie nawzajem zrozumieć. Kodyfikacja śląszczyzny zniszczyłaby to, bo jak się stworzy te śląskie esperanto, czyli coś sztucznego, to co zostanie z tych gwar?

Drażni Panią demonstracyjne wywieszanie przez kibiców niektórych klubów piłkarskich napisu „Oberschlesien”?

– Albo jestem Ślązakiem i piszę po śląsku, albo jestem Niemcem. Trzeba się zdecydować. Ja napisałam książkę z monologami śląskimi i tam jest polski alfabet, a nie żaden niemiecki.

Niemieckie naleciałości też są obecne w śląskiej godce. Wprawdzie jedni mówią starka i starzik, ale inni już oma i opa.

– To prawda, zwłaszcza na tym Śląsku przemysłowym, gdzie uprzemysłowienie niosło nie najlepsze dla gwary śląskiej konotacje. Nazewnictwo różnych narzędzi i czynności związanych z przemysłem przyszło z Niemiec i przedostało się do gwary. Na przykład ta gardinsztanga przeszła i funkcjonuje, chociaż Ślązacy potrafili to znakomicie ześlązaczyć. Szmeterling przerobili na szmaterlok. Tak samo radzili sobie Ślązacy z Teksasu, którzy wyemigrowali tam prawie 160 lat temu. Nie znali pewnych zjawisk, nie było wtedy samolotów, oni je musieli jakoś nazwać. I wiadomo, że po śląsku latać to znaczy furgać, no to oni nazwali samoloty furgoczami. Do dzisiaj przylatują do Polski furgoczami. Nie mieli w Polsce styczności z takimi zwierzętami jak grzechotnik. Grzechotać po śląsku to było szczyrkać, no więc potem do mnie mówili: dej se pozór, cobyś nie nazdepła na ta tyrkowa, boby cie uzarła. Grzechotnik został szczyrkową, tyrkową. Tak się przystosowuje język do określonych sytuacji. Natomiast jak ktoś używa typowego niemieckiego określenia Oberschlesien, to z gwarą nie ma to nic wspólnego.

Czy na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat śląska gwara bardzo ewoluowała?

– Nie, bo w gwarach ewolucja jest w ogóle mało widoczna. Gwary są bardziej zasiedziałe. Trudno pewne określenia językowe „przeflancować” do gwary, tak jak to się dzieje z polszczyzną, gdzie jest bardzo dużo zapożyczeń z angielskiego. Do gwar tak łatwo się nie przedostają takie określenia. Gwary są wręcz skostniałe, nie ewoluują tak szybko.

Czy można w ogóle poprawnie ortograficznie zapisać słowa z gwary, która z natury jest godką właśnie, gwarą do mówienia?

– To jest trudne i często ludzie piszą tak, jak słyszą: na przykład szczewiki, a przecież to pochodzi od strzewiki. Musi być zastosowana polska ortografia, bo inaczej nie wiadomo, o co chodzi. Jak ktoś nie zna polszczyzny, wtedy i nie będzie znał śląszczyzny czytanej. Najtrudniej jest zapisać to, co się nazywa melodią języka. To jest najtrudniejsze.

Czy ustawa o śląskim jako języku regionalnym przejdzie w parlamencie?

– Nie sądzę.

W PO, poza Markiem Plurą, nie ma woli politycznej? Odnoszę przeciwne wrażenie, do tego większość śląskich mediów wspiera tę inicjatywę.

– Na ostatnim spotkaniu z prezydentem Komorowskim w Wiśle poza panią Pietraszewską, reprezentującą posła Plurę, i marszałkiem województwa śląskiego Matuszkiewiczem nikt nie był za. Nie da się przeprowadzić takich rzeczy bez porozumienia z kompetentnymi osobami. Jeśli w projekcie ustawy znajduję wiele merytorycznych błędów, jeśli się w niej powołuje na takie „autorytety” jak panowie Roczniok i Kluczniok tworzący tzw. ślabikorze, których sama nazwa już mnie doprowadza do pasji… Przecież na Śląsku zawsze się mówiło elementorz, a nie ślabikorz, nikt nie ślabikował, bo ślabikować to znaczy po prostu dukać, byle jak mówić. Albo co to za nauka mowy śląskiej, gdy dzieci śląskie uczy się rachować Eins, Zwei, Drei… To ja dziękuję za naukę takiej śląszczyzny. To nie są żadne autorytety. Autorzy ustawy udali się po ekspertyzy do tych nielicznych, którzy byli im przychylni.

Na przykład prof. Wyderka z Uniwersytetu Opolskiego.

– I więcej już ich za bardzo nie ma. Na początku mówiono, że to językoznawcy będą decydować. A kiedy Rada Języka Polskiego wypowiedziała się negatywnie, zaczęto mówić, że to politycy muszą decydować. Tymczasem powinniśmy dać pieniądze na ratowanie gwar. A tworzenie śląskiego esperanto mnie przeraża, bo to może poróżnić Ślązaków do reszty.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.