publikacja 31.05.2012 00:15
Portugalia. Obłędny zapach pomarańczy, gra świateł w gigantycznym opactwie, w którym modliło się aż tysiąc mnichów, historie zaklęte w glinianych kafelkach o błękitnym kolorze. Witamy w Portugalii!
Henryk Przondziono/GN
Bajecznie kolorowe uliczki Bragi
W Lizbonie się bawisz, w Porto pracujesz, a w Bradze się modlisz – słyszymy na każdym kroku. W planie wycieczki nie przewidziano zabawy ani ciężkiej pracy. Ominęliśmy szerokim łukiem Porto i stolicę. Pojechaliśmy na północ. Modlić się? Raczej zobaczyć, gdzie modlą się Portugalczycy.
Pomarańcze w błękitnych wirydarzach
Jak potężnie musiał brzmieć w tym gigantycznym kościele chorał gregoriański. Błagalne „Kyrie eleison”, które dobywało się z tysiąca gardeł. Przecież to całe cysterskie miasteczko! Dla porównania: w ogromnym barokowym opactwie krzeszowskim, które opisywaliśmy przed miesiącem, mieszkała setka mnichów – dziesięć razy mniej niż w klasztorze Alcobaça.
Za ogromnym krucyfiksem gołębie uwiły sobie gniazdo. Ptaki, motyle, wszędobylskie jaszczurki i żaby to dziś jedyni mieszkańcy opactwa. Po kasacie zakonu cystersi nigdy nie wrócili do swej pierwotnej świetności. Pozostały drapiące niebo strzeliste kolumny, krzyże. Kamień na kamieniu. O tym, na jaką skalę rozkwitło tu życie monastyczne, przekonuję się nie w refektarzu czy w potężnym kościele, ale… w kuchni. Ciszę przerywa szmer strumyka przepływającego przez pomieszczenie, w którym przez wieki gotowano mnisze specjały. To znakomity średniowieczny patent na złowienie świeżej rybki (strumyk zakratowano, uniemożliwiając rybom ucieczkę), a jednocześnie prototyp mniszej zmywarki. „Bracia, dziś na obiad będzie rolada, modro kapusta i kluski” – woła z ambonki Heniu, nasz fotoreporter. Nie odpowiada mu jednak żadne gromkie „Ameeeen”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.