Wygramy ten mecz

Marcin Jakimowicz

GN 25/2012 |

publikacja 21.06.2012 00:00

Do zakończenia turnieju pozostało jeszcze trochę czasu, a jednak z całą bezczelnością oświadczamy: znamy już zwycięzcę.

Padamy z nóg w oczekiwaniu na końcowy gwizdek. „Miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat – przypomina nieustannie Kapitan – Wierzymy Mu na słowo. I biegamy dalej. canstockphoto Padamy z nóg w oczekiwaniu na końcowy gwizdek. „Miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat – przypomina nieustannie Kapitan – Wierzymy Mu na słowo. I biegamy dalej.

Grzegorz Bociański, lider drapieżnej Katoliki Front, każdy koncert rozpoczyna od piosenki: „Widziałem śmierć. Przegrała mecz. Przegrała mecz trzeciego dnia”. I co tu dużo gadać: ma rację. Wyjdziemy z tego meczu poobijani. Słaniając się na nogach ze zmęczenia. Z przetrąconym biodrem. Kulejąc. Ale – mamy odgórne zapewnienie – zwyciężymy. Każdy z listów, które św. Jan pisał do pierwszych Kościołów, kończy się zapewnieniem o nagrodzie przyznanej zwycięzcy. Paskudny faul. Atak przeciwnika trwa. Jesteśmy w rozsypce. Zamiast bez kompleksów „robić swoje”, coraz częściej przejmujemy taktykę przeciwnika. „Odbijamy piłeczkę” i mamy ubaw po pachy, gdy nasza riposta okaże się mocniejsza i bardziej kąsająca. Sam wpadam coraz częściej w tę pułapkę, a moje słowa stają się rykoszetem. Coraz częściej zastanawiam się, czy wraz z kumplami z drużyny nie skończę w loży szyderców staruszków z Muppet Show. Na szczęście w porę przychodzi otrzeźwienie: płynąca z nieba genialna w swej prostocie dewiza kapitana Orłów Kazimierza Górskiego: „Jeśli my atakujemy, to oni nie atakują”. To mniej więcej to samo, co pisał prawosławny teolog Paul Evdokimov: chrześcijaństwo powinno być marszem życia przez cmentarze świata.

Egzorcysta się nie boi

Przerwa w grze. Podbiegam z mikrofonem do napastników – zawodników stojących na pierwszej linii ognia. Łapią oddech, ocierają pot, piją wodę, czyli jak skomentowałby złotousty Dariusz Szpakowski: „uzupełniają pierwiastki śladowe i sole mineralne”. – Czy widząc pustoszejące kościoły na Zachodzie nie snuje Ksiądz czasem smutnych refleksji, że przegrywamy? Że Zły jest naprawdę „Księciem tego świata” i drwi z bezbronnego Boga? – pytam pierwszego z brzegu napastnika, egzorcystę ks. Leszka Misiarczyka. – Nie. Absolutnie nie mam świadomości przegranej. Skoro Bóg dopuszcza taką sytuację, to znaczy, że w konsekwencji widzi w tym jakieś dobro. Nawrócenie tych, którzy odbiją się od dna. Człowieka po egzorcyzmie naprawdę nie trzeba przekonywać, by chodził na Mszę. On pobiegnie na nią w podskokach! „Gdzie wzmógł się grzech” i tak dalej… To, co dzieje się dziś w Kościele, jest szansą na wielką ewangelizację. Mówię kolegom, księżom: Słuchajcie, my żyjemy w epoce, o której mówił prorok Joel. W czasach wielkiego wylania Ducha! Kapłan wyciąga ręce i jak na pstryknięcie zstępuje Duch! Jedyny warunek? Żeby tylko temu księdzu się chciało! Jeśli 12 apostołów nawróciło pełen demonów świat rzymski, to co mogą zdziałać tysiące kapłanów! Moc Jezusa zwycięży, nie mam wątpliwości. Widzę, jak przeciwnik się czołga…

Pstryczek elektryczek

Kogo mamy w kadrze? Paru żebraków, kilku pastuszków mamroczących coś o jasności i niebiańskich wizjach na wzgórzu. Co ciekawe, niektórzy, otrzymując powołanie do kadry, wykręcali się: „Nie jestem godzien”, „Odejdź ode mnie!”, a nawet wpadali w histeryczny ton: „Niech będzie przeklęty dzień, w którym się urodziłem”. W końcu i tak zagrali. Znów gwizdek sędziego. Jeden z naszych zwija się na murawie. Jak nie zatracić taktyki przedstawionej w liście do Diogneta? Nieznany autor tak opisywał w II wieku naszą drużynę: „Żyją na tej ziemi, ale czują się obywatelami nieba. Kochają wszystkich, a wszyscy ich nienawidzą. Są nieznani, a jednak ustawicznie padają na nich wyroki. Posyła się ich na śmierć, a oni w niej otrzymują życie. Są pogardzani, a oni uważają to za tytuł chwały. Gdy wyrządza się im krzywdę, oni błogosławią”. Na razie remisujemy. Tak to wygląda z trybun. Ale kto wie, co stanie się w ostatniej minucie? Jednego możemy być pewni: w tym meczu nie będzie walkowera, spotkanie nie było ustawione, a stronniczy sędziowie nie będą mieli wpływu na rezultat. Ojej, znów dajemy się zepchnąć pod własną bramkę. – Ciemność widzę, ciemność – wołał Jerzy Stuhr w „Seksmisji”. Coraz częściej wołamy podobnie. Krzyk jest uzasadniony, bo – widać to z dnia na dzień wyraźniej – ciemności naprawdę kryją ziemię. Tyle że tej ponurej prognozy pogody nie zmienimy biadoleniem i tupaniem nogami. Pamiętam pogodną twarz ojca Verlinde, który podczas rozmowy nieustannie wplątywał w swą opowieść słowo „światło”. W jego przypadku wypowiedzenie słów: „Jezus jest Panem” w czasie spotkania modlitewnego dało więcej niż wiele modlitw o uwolnienie! Francuz mówił mi wprost: „Ciemności nie wyrzuca się przez okno wiadrem, ale włącza się światło pstryczkiem”. Proste? – Mamy wiele szczęścia, że żyjemy w takich czasach jak teraz – nie miał wątpliwości o. Joseph-Marie Verlinde. – Mamy dziś do czynienia z Kościołem, który się zapada, i jednocześnie z Kościołem, który się odradza. Zapada się wiele starych struktur, które nie wytrzymują nowego tchnienia Ducha. W nowym odradzającym się Kościele są ludzie przyjmujący do serca Jezusa i rzeczywiście oddający Mu swe życie. Nie z powodów socjologicznych: tradycyjnych, rodzinnych, ale dlatego, że odczuwają taką potrzebę. Bóg podwaja dziś swą łaskę. Zwyciężymy.

Kompletnie kopnięty

Do dziś pamiętam dźwięki, które sączyły się z okien wiślańskiego studia. Swój pierwszy krążek nagrywała nikomu jeszcze nieznana grupa 2 Tm 2,3. Darek Malejonek z bezczelnością neofity krzyczał do mikrofonu: „Kto nas odłączy od miłości Boga? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie?”, a na końcu podsumowywał: „Jeśli we wszystkim tym zwyciężamy, to dlatego, że On nas kocha”. Po kilku latach spocony, stłoczony pod sceną tłum na Woodstocku usłyszał: „Gdzież jest, o śmierci, twoje zwycięstwo? No, gdzie ono jest?”. Muzycy Tymoteusza bez kompleksów głosili zwycięstwo Jasnej Strony Mocy. Z przepowiadaniem Dobrej Nowiny związana była zabawna historia: – Graliśmy koncert w Łodzi – wspomina Darek Malejonek. – Były jakieś przebicia prądu w mikrofonie i nie mogłem niczego dotknąć, bo zaraz łapał mnie prąd. Obok stała żelazna barierka i zawsze, gdy jej dotknąłem, dostawałem prądem w zęby i odskakiwałem. Nagle zobaczyłem w pierwszym rzędzie chłopaka, poobwieszanego pentagramami i innymi znakami szatana, który stał z taką strasznie zawziętą, skrzywioną miną i pokazywał mi ręką znak satanistów. Ja zupełnie bezwiednie pokazałem znak „V” – zwycięstwa i nasze ręce zetknęły się. Nagle przeszedł przeze mnie prąd i koleś dostał takiego kopa, że odskoczył na dwa metry. Zobaczyłem w jego oczach strach połączony z takim niedowierzaniem... Chciałem go zatrzymać, żeby wytłumaczyć, że to nie ja, ale nie zdążyłem, tak szybko uciekł... – Trwa walka – ociera pot z czoła Tomek Budzyński. – Nie wiemy, kiedy Jezus przyjdzie, i broń Boże nie spekulujemy na temat jakiejś daty, tylko z jednej strony widzimy totalny, jawny atak szatana na całej ziemi, gdzie zło i dobro są zamieniane miejscami, a z drugiej strony niesamowite działanie Ducha Świętego, nowe Jego wylanie. Zawodnik na każdej swej płycie śpiewa jakiś utwór o śmierci. Nie boi się wywoływać wilka z lasu? – Trzeba wywoływać wilka z lasu. Kto ma mówić o śmierci, jeśli nie chrześcijanie? Trzeba żyć ze śmiercią na ramieniu każdego dnia. Paradoksalnie: współczesna kultura, która jest „kulturą śmierci”, w ogóle o niej nie mówi. Śmierć i cierpienie przychodzą nam z pomocą, bo człowiek może się w końcu opamiętać i nawrócić. Wierzę w to, że Wielka Nierządnica, Wielkie Miasto zginie. – Czy masz w głębi serca świadomość, że dobro ostatecznie zwycięży? – przerywam liderowi Armii. – Jasne! Jezus mówi wyraźnie: „Nie lękajcie się – Ja zwyciężyłem świat”.

Taktyka katolika

Mamy dobre ustawienie. Biegający z kamerą przy boisku Lech Dokowicz nazwał ten taktyczny manewr „duchowym przegrupowaniem sił”: – Coraz więcej ludzi zaczyna rozumieć, że prawdziwa odnowa Kościoła może się dokonać tylko mocą Ducha Świętego. Doświadczenie tego, co papież Benedykt XVI ostatnio nazwał „chrztem Kościoła w Duchu Świętym”, jest tak „nie z tego świata”, że wytłumaczyć je komuś, kto tego nie przeżył… – Jesteśmy w pełni Pięćdziesiątnicy. Trwa nadal, jest owocem męczeństwa tysięcy świadków naszych czasów. To oni są źródłem tak wielkiego wylania Ducha na lud Boży – opowiada Daniel Ange, a Raniero Cantalamessa podpowiada, jaką taktykę mamy obrać: – Jeśli miałbym dać jakąś radę czytelnikom „Gościa Niedzielnego”, to powiedziałbym: jeśli chcecie apostołować, proście Ducha Świętego o dar radości. Radość jest tym, co najbardziej przekonuje ludzi. A my mamy przecież pokazać życiem, że Jezus zmartwychwstał i pokonał śmierć! Kolejny brutalny faul. Nawet Tomaszowi Zimochowi zabrakło kwiecistych metafor opisujących perfidię przeciwnika. Cios poniżej pasa. Odpowiedzieć podobnie? Wdać się w kopaninę? A może wykorzystać zamieszanie w polu i ruszyć z kontrą? – Oburzanie się i pisanie listów protestacyjnych przypomina gorączkowe rozbrajanie bomb – mówi Wojciech Wencel (prócz tego, że gra u nas, kocha też gdyńską Arkę). – Dziesięć ładunków da się zneutralizować, a jedenasty zabije sapera. Czy nie lepiej znaleźć sposób na przeżycie wszystkich eksplozji? W Księdze Daniela jest mowa o trzech młodzieńcach, których wrzucono do pieca ognistego. Każdy by wrzeszczał, a oni chodzili wśród płomieni, błogosławiąc Pana! Padamy z nóg w oczekiwaniu na końcowy gwizdek. „Na świecie doznacie ucisku – przypomina nieustannie Kapitan – ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat”. Wierzymy Mu na słowo. I biegamy dalej.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.