Obcy nadchodzą

Franciszek Kucharczak

GN 29/2012 |

publikacja 19.07.2012 00:15

Jeśli prawa człowieka przysługują tylko urodzonym, to jakim prawem się urodzili?

Obcy nadchodzą Franciszek Kucharczak

W ramach przygotowania społeczeństwa do przepchnięcia ustawy zezwalającej na in vitro trwa kampania ideologicznego pozbawiania ludzi praw ludzkich. Tym razem nie chodzi o Żydów, lecz o wszystkich ludzi na wczesnym etapie rozwoju – żeby pod pretekstem „leczenia niepłodności” można było robić z nimi, co się chce: na przykład trzymać w lodówce albo wylewać do ścieków. Przy tej okazji można ciekawe rzeczy poczytać.

Dr Tomasz Żuradzki, filozof, oznajmił na łamach „Wyborczej”: „Nikt z nas nie był embrionem”. Wychodzi na to, że pan Żuradzki jest jakąś nieznaną nam formą życia. Skoro tak, przyjmuję to z szacunkiem. Ktoś taki nie powinien jednak wypowiadać się w imieniu ludzi, i to wszystkich. No chyba że mówi nie o ludziach, tylko o swoich pobratymcach z kosmosu. Ale wówczas powinien napisać coś w rodzaju: „nikt z nas, ufoludków, nie był embrionem”. Gdyby bowiem faktycznie ludzie nie byli embrionami, musielibyśmy konsekwentnie uznać, że nikt z nas nie był płodem, noworodkiem, niemowlęciem i tak dalej. Wówczas rodzi się jednak pytanie, jakim sposobem w ogóle się na tym świecie pojawiliśmy. No bo jeśli embriony to nie my, w takim razie kto? I co się z nami działo, gdy w łonie matki zastępował nas jakiś Obcy?

A niech tam, powiem to: ja byłem embrionem. Członkowie mojej rodziny mówią, że też byli. To samo wujkowie i ciotki, ba – nawet znajomi przyznają się do tego, że embrionami byli. Jeśli ktoś z Czytelników nie był embrionem i potrafiłby tego dowieść, proszę o kontakt. Kto nie ma dowodu, niech się kontaktuje z dr. Żuradzkim, będzie wam raźniej.

Naturalnie pan doktor ma „argumenty” przeciw człowieczeństwu embrionów. Zauważa bowiem, że większość zarodków obumiera w pierwszych dniach po zapłodnieniu. „Jeśli embriony faktycznie miałyby być »jednymi z nas« – jak chcą konserwatywni przeciwnicy procedury in vitro – to powinniśmy uznać, że na świecie rocznie »ginie« w ten sposób ponad 200 milionów »niewinnych dzieci«” – pisze.

Ano właśnie, panie doktorze – dokładnie to powinniśmy uznać. Tyle że bez tej ironii o „niewinnych dzieciach”, bo ona sugeruje, że skoro protestujemy przeciw śmierci zarodków przy in vitro, to powinniśmy wziąć moralną odpowiedzialność za te „200 milionów”.

Otóż nie powinniśmy – tak jak nie odpowiadamy za te miliardy ludzi, którzy już zmarli i jeszcze umrą z przyczyn naturalnych. Nie jestem winien śmierci człowieka, którego zwiała trąba powietrzna, ale odpowiem za to, że sam zwieję, gdy zabija się człowieka na ulicy.

Niech będzie, że 200 milionów ludzi umiera na etapie „zarodkowym”. I to ma świadczyć przeciw ich człowieczeństwu? Do czasu wynalezienia antybiotyków większość ludzi umierało przed osiągnięciem dojrzałości. Czy to znaczy, że zmarłe dzieci nie były ludźmi?

Tekst dr. Żuradzkiego jest tylko jednym z wielu podobnych, jakie w ostatnim czasie zalewają rynek mediów. Wybrałem go jako przykład, żeby pokazać, jak śmiesznymi argumentami dysponuje propaganda biznesu zapłodnieniowego. Problem w tym, że ich efekty nie będą śmieszne.

Furiat antykościelny

Stefan Niesiołowski, choć furiat i spec od obrażania, do niedawna – w sensie doktrynalnym – był w zgodzie z nauką Kościoła. Co było zrozumiałe, bo określa się jako katolik. Tym razem jednak, w związku z debatą nad in vitro, uznał interes polityczny swej obecnej partii za ważniejszy i opowiedział się za ustawą Kidawy-Błońskiej dopuszczającą nie tylko sztuczne zapłodnienie, ale również tworzenie nadliczbowych „zarodków” i mrożenie ludzi w tej fazie. No i projekt ten przewiduje dostępność procedury dla konkubinatów. W wywiadzie dla GW Niesiołowski praktycznie zadeklarował odstąpienie od wierności Kościołowi. Użył przy tym stwierdzeń w rodzaju: „In vitro to jest metoda medyczna, której nikt nie musi stosować.

Katolik, jeśli jest przekonany, że in  vitro jest grzechem, nie musi go stosować”. I dalej: „Jeśli zostanę wykluczony z Kościoła, to trudno. Odpowiem za to kiedyś przed Bogiem, a nie przed biskupem Michalikiem”. Jak widać, poseł Niesiołowski woli odpowiadać za grzech przed Bogiem niż przed premierem Tuskiem za odmowę popełnienia grzechu. •

Google-moogle

Google, potentat wśród wyszukiwarek internetowych, podjęła kampanię propagandową na rzecz homoseksualistów pod hasłem „Zalegalizujcie miłość”. Akcja ma obejmować lobbing i wspieranie organizacji LGBT. Tym razem padło na kraje „homofobiczne” – Polskę i Singapur. Oficjalnie chodzi o „zatrudnianie gejów, lesbijek, transseksualistów i biseksualistów”, na razie jeszcze nie o „małżeństwa” tej samej płci. Tyle tylko, że w Polsce zatrudnia się osoby z problemem homoseksualnym. A że niektórzy spośród nich chcą być zatrudniani jako „geje, lesbijki, transseksualiści i biseksualiści”? Cóż, jeśli ktoś w podaniu o pracę napisze „moczę się w nocy, jestem z tego dumny i domagam się z tego tytułu szacunku”, to trudno wymagać od pracodawcy, żeby nie zatrudnił kogoś innego.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.