Zagrożenia

Jeśli to ma być zarzut, to ja bardzo się cieszę…

Zagrożenia

Choć daleki jestem od teorii spiskowych i przekonania o życiu w oblężonej twierdzy, trudno rozważań i dyskusji o zagrożeniach wiary uniknąć. Tych wydumanych i tych rzeczywistych. Na ostatnie zwrócił uwagę, w omawianym wczoraj przez moją redakcyjną koleżankę wywiadzie, kardynał Nycz. Warto w tym temacie dorzucić przysłowiowe trzy grosze. Hierarcha zasadniczo nie powiedział nic, czego by do tej pory nie wiedziano. Trzeba jednak zwrócić uwagę na jeden szczegół, mogący umknąć w kontekście relacji Kościół – państwo. Nie grozi nam – zauważa metropolita warszawski – masowy ateizm, ale płytki fideizm. Mylony często – dodam od siebie – z tak zwaną wiarą maluczkich i prostaczków. Antidotum widzi kardynał w katolickich uczelniach. Racja, ale czy to wystarczy? Nie. Dlatego dorzucę jeszcze jedną myśl. Ojciec Zdzisław Grad, misjonarz z Madagaskaru, w rozmowie z Gościem zauważa: „Doceniam tradycyjny model duszpasterzowania, ale ludziom trzeba najpierw ukazywać, że Ewangelia jest żywa. Tak nieść orędzie Jezusa, które może pomóc przyjąć Boga za Pana swego życia. To się nazywa kerygma. Dopiero po kerygmie należy katechizować”. Zatem uczelnie katolickie – owszem, ale serce Kościoła bije gdzie indziej.

Te uczelnie i szkoły są zresztą solą w oku pewnych środowisk. Bodaj przed tygodniem opinia publiczna została zaalarmowana grożącym nam powrotem do średniowiecza, a to z powodu przejmowania coraz większej ilości małych szkół przez stowarzyszenia, szczególnie kościelne. Grozić to ma utratą kontroli państwa nad realizacją programu nauczania i obniżeniem jego poziomu.

Maczałem kiedyś palce w przejęciu jednej z takich małych szkół. Gdy w czerwcu gmina zabierała z niej sprzęt i pomoce naukowe rodzice rwali sobie włosy z głowy i zastanawiali, jak od września będą uczyć się ich pociechy. Po pierwszym dzwonku, zwiedzając szkołę i widząc, jak jest wyposażona, przecierali oczy ze zdumienia. Dziś jest to jedna z lepszych szkół w okolicy. Może więc nie o program i poziom chodzi? Pytanie uzasadnione, bo rankingi szkół i uczelni wskazują na coś zgoła odmiennego.

Ta sama profesor publicystka na zielonej mapie Polski zauważyła ostatnio czarne dziury. To zanikanie więzi sąsiedzkich i brak zaangażowania w życie lokalnej społeczności. Przy czym zagrożeniem nie jest wspomniane zanikanie i brak zaangażowania. Zagrożeniem są próby wypełnienia luki przez proboszczów. Podobno jeszcze tylko oni potrafią zmusić do wspólnych działań. Jeśli to ma być zarzut, to ja bardzo się cieszę… A jeśli chodzi o wypełnianie luki. Chętnie bym pojechał zimą na narty w Alpy. Ale gdy widzę smutne oczy moich dzieciaków wybieram tradycyjnie Zasadne. Nie są to tłumy, ale zawsze coś. Kilkakrotnie pisałem o tych wyjazdach na swoim blogu. Ale zazdrosny o te wyjazdy nie jestem. Nikogo też do nich nie zmuszam. Raczej jestem zmuszony okolicznościami. Nic nie stoi na przeszkodzie, by w następne ferie taki wyjazd zorganizowała organizacja pani profesor. Ostatecznie ma spore dotacje z budżetu państwa i – podobno – duże doświadczenie w tak zwanych kwestiach społecznych.