Wola przełożonego jak Boga samego?

Rozmawia Alina Petrowa-Wasilewicz

KAI |

publikacja 24.07.2012 15:46

Zmiany dokonujące się w świecie pociągają za sobą konieczność zmiany kościelnego stylu rządzenia, który ma być owocem dialogu - mówi o. Józef Augustyn SJ.

O. Józef Augustyn SJ Józef Wolny/GN O. Józef Augustyn SJ

W wywiadzie dla KAI znany duszpasterz, wykładowca i publicysta przypomina, że zarówno przełożeni jak podwładni powinni szukać woli Bożej, a postulat naśladowania Chrystusa ma ograniczać rządy absolutne. Publikujemy wywiad z o. Józefem Augustynem SJ:

KAI: Czy wola przełożonego w Kościele jest wolą Pana Boga?

O. Józef Augustyn SJ: - To wielki skrót. Gdy jest źle zinterpretowany, może prowadzić do nadużyć. Jeżeli Jezus w Ogrójcu z niepokojem, aż do krwawego potu, pyta Ojca, jaka jest Jego wola, na arogancję zakrawa fakt, że osoba pełniąca jakąś funkcję w Kościele, wydając dziesiątki dyspozycji i dekretów, deklaruje, że wszystkie jej decyzje są wolą Boga.
Gdy jednak przełożony rządząc wzbudza akty wiary, robi wszystko zgodnie z nakazami Kościoła, może powiedzieć z odczuciem trwogi: „Wierzę, że to podoba się Bogu i jest zgodne z Jego wolą”.

Warunkiem jest staranne rozeznawanie i "wsłuchiwanie się" w Boga.

Nie tylko indywidualne. Pełnimy wolę Bożą we wspólnocie Kościoła, stąd też do jej wypełniania konieczny jest dialog. Dialog z Bogiem i ludźmi jest istotnym elementem szukania i pełnienia woli Bożej. Pojęciem woli Bożej winniśmy posługiwać się z najwyższą ostrożnością wiary i uważnością. To nieuczciwe, gdy stosujemy je jako parawanu dla samowoli, uporu, uprzedzeń i autokreacji. A uparty i samowolny może być zarówno podwładny jak i jego przełożony.

Czy mogą być nazywane wolą Bożą polecenia, nakazy i zakazy przełożonego, które budzą we wspólnocie niepokój, skłócają ją i są przez nią odbierane jako raniące? Czy pełni wolę Bożą przełożony, który otacza się ludźmi, którzy na każdym kroku mu schlebiają? Albo czy podwładny może powoływać się na wolę Bożą, gdy chodzi swoimi ścieżkami, stroni od wspólnoty i ma zawsze odmienne zdanie niż jego przełożony? Abyśmy mogli stwierdzić: „Wierzę, że moje działania są wolą Boga”, musimy spełnić określone warunki.

Jakie?

Pierre Marie Delfieux, założyciel Wspólnot Jerozolimskich, podkreśla w Konstytucjach, że posłuszeństwo we wspólnocie Kościoła zakłada uważne słuchanie Boga: „Nastaw ucho, zwróć się do Boga, słuchaj, a twoja dusza żyć będzie”. Wszyscy mamy być posłuszni najpierw Panu. Posłuszeństwo winno być efektem wspólnych poszukiwań: przełożonego i podwładnego odwołujących się do medytacji Słowa Bożego.
Rzecz jasna, inna we wspólnocie jest rola przełożonego, a inna podwładnego, ale co do istoty wiary, obaj są równi i obaj winni być posłuszni Bogu, Kościołowi, swojemu sumieniu. Posłuszeństwo w Kościele wymaga wiary.

Ale wiara nie jest jedynie wewnętrznym subiektywnym przekonaniem.

Znakiem wiary jest otwarcie na bliźnich, szacunek dla nich, miłosierdzie, dialog. Nie tylko podwładny winien być posłuszny przełożonemu. Dobry przełożony również winien być – choć na inny sposób - posłuszny i uległy wobec członków wspólnoty.

W Kościele nie ma demokracji. Przełożony ma ostatnie zdanie, ale to nie znaczy, że może działać według swego widzimisię. Przełożony zobowiązany jest wsłuchiwać się w podwładnego, rozeznać jego kondycję ludzką, duchową, moralną. Sobór Watykański II podkreśla, że wolę Bożą odkrywa się w dialogu między przełożonym a podwładnym, choć ostateczną decyzję podejmuje przełożony.

Przełożeni, którzy komunikują się z podwładnymi jedynie za pomocą dekretów, telefonów, a dzisiaj także maili i SMS-ów, sucho informując o podjętej decyzji, ryzykują decyzje błędne i krzywdzenie ludzi. Im mniej dialogu we wspólnocie, tym większe ryzyko samowoli i nadużyć.

Jaki jest duchowy aspekt posłuszeństwa, dlaczego jest tak ważne dla rozwoju duchowego?

Delfieux podkreśla, że „doskonały wzór posłuszeństwa kryje się w tajemnicy Trójcy Świętej”. Między Osobami Boskimi „wszystko jest słuchaniem, przyjmowaniem i dawaniem”. Posłuszeństwo jest dziełem Boga a nie człowieka. Z wzajemnej przynależności do siebie Osób Boskich rodzi się ich wzajemna wolność, poszanowanie, pełna komunia. Jeżeli podwładny ma widzieć w osobie przełożonego Chrystusa, to tym bardziej ma Go widzieć przełożony w podwładnym.

Gdy między przełożonym i podwładnym nie ma komunii opartej na słuchaniu i naśladowaniu Trójcy Świętej, ich wzajemne relacje będą kalekie, raniące, poniżające. Nie tylko przełożeni ranią podwładnych, ale i odwrotnie.
Tu jest podstawowa różnica pomiędzy posłuszeństwem w Kościele i poza nim. Powiedzmy otwarcie, wymagania stawiane pracownikom w niektórych firmach to prawdziwy koszmar. Pracownicy wielu firm tkwią w niszczących dla nich układach, by zarobić na chleb, rozwijać się zawodowo, robić karierę. W Kościele wszystko winniśmy robić ze względu na Chrystusa.

Klasykiem pewnej szkoły posłuszeństwa był św. Ignacy z Loyoli. Może wpływ na jego pojmowanie tej cnoty miał fakt, że był przed nawróceniem zawodowym wojskowym. Uważał, że podwładny ma być jak trup, jak narzędzie w rękach przełożonego. Jeszcze w opowieściach Starców Pustyni, ale też w pobożnych żywotach czytamy o podlewaniu, na polecenie przełożonego, suchego patyka, wetkniętego w ziemię, który po czasie rozkwitał. To była bardzo określona pedagogia - z poleceniami przełożonego się nie dyskutuje, wypełnia się je ślepo nawet jeśli są absurdalne.

Ideałem Ignacego Loyoli było całkowite poddanie się Panu Ad maiorem Dei gloriam –na większą chwałę Boga. Ignacy nie był człowiekiem twardym, surowym. Był to nie tylko wojskowy, ale i szlachcic. Posiadał wysoką kulturą w odnoszeniu się do innych. Współbraciom okazywał zawsze najwyższe zainteresowanie, współczucie, troskę. Gdy w domu zakonnym brakowało pieniędzy na leczenie chorych, kazał sprzedawać cenne przedmioty.

Pamiętajmy też, że były to czasy Reformacji, chaosu w Kościele. Po wystąpieniu Lutra Kościół w Europie rozpadał się. Całe państwa wypowiadały posłuszeństwo Rzymowi. Samowola władców "katolickich" zmuszała wiernych i duchowieństwo do apostazji. Księża i biskupi zbyt łatwo godzili się na zerwanie ze Stolicą Apostolską. Św. Ignacy patrzył na to z bólem i pod wpływem tego bólu zrodziło się w nim przekonanie wiary, że na bunt przeciwko papieżowi winien odpowiedzieć posłuszeństwem jemu. I tak zrodził się czwarty ślub bezpośredniego posłuszeństwa namiestnikowi Chrystusa na ziemi. Loyola był przekonany, że jeżeli Kościół ma nadal pełnić swoją misję, konieczny jest powrót do radykalnego posłuszeństwa, wbrew wszystkiemu.
Towarzystwo Jezusowe było dla Kościoła darem Boga na trudne przełomowe czasy. Św. Ignacy był genialnym przełożonym, świętym. Doskonale wiedział, czego i w jaki sposób domagać się od swoich podwładnych.

Jednak kryzys się skończył, a wydaje się, że w Kościele powszechnie przyjęto model posłuszeństwa św. Ignacego.

Nie wydaje mi się, by jezuici mieli aż taki wpływ na Kościół. Jako potwierdzenie przypomnę kasatę jezuitów w 1773 roku, potężnego zakonu, liczącego wówczas ponad 22 tys. członków, z czego ponad 3 tys. pracowało na misjach. Była to prawdziwa katastrofa dla misji katolickich. Charyzmat ignacjański – to jeden pośród wielu.

Styl rządzenia Loyoli był rzeczywiście skuteczny, ale dlatego, że – będąc świętym - żądał od swoich synów całkowitej rezygnacji z siebie dla Boga. On sam jako pierwszy dawał przykład pokory i rezygnacji z siebie. Loyola wysłał do Indii swojego wielkiego przyjaciela, św. Franciszka Ksawerego. Była to genialna decyzja. Przełożony małostkowy, skoncentrowany na sobie, apodyktyczny, kapryśny, jest niezdolny do podejmowania dobrych decyzji.

Nie wszyscy są tak święci jak Ignacy z Loyoli... Życiorysy wielu świętych pokazują, jak bardzo czasem cierpieli podwładni, choć styl posłuszeństwa się ustalił - było bezapelacyjne.

Św. Ignacy mówi, że podwładny może sprzeciwić się przełożonemu tylko w jednym wypadku: gdy w jego poleceniu dostrzega grzech. Przełożony jest oczywiście człowiekiem jak każdy, ma swoje ograniczenia i słabości. Jego polecania niekoniecznie bywają wydawane w klimacie współczucia, zrozumienia i życzliwości. Ale to nie zwalnia podwładnego z obowiązku podporządkowania się przełożonemu. Dobre posłuszeństwo w Kościele wymaga wolności i autonomii: przełożonego i podwładnego. Jeśli podwładnemu zabraknie tych cech, będzie niewolniczo zależny od przełożonego. Gdy doznajemy drobnych upokorzeń ze strony przełożonych, a przełożeni ze strony podwładnych, może to być okazja do naśladowania upokorzonego Jezusa.

Z pewnością są sytuacje, gdy podwładny opiera się na przełożonym i zrzuca na niego odpowiedzialność za swoje życie, bo jest niedojrzały.

Jest mu wówczas uległy, ale motywem uległości bywa lęk o siebie.

Jakie powinny być cechy dobrego przełożonego?

Wymagania od przełożonych i podwładnych są takie same: wiara, dojrzałość ludzka, rezygnacja z egoizmu, wolność wewnętrzna, samodzielność, zdolność do prowadzenia dialogu. Na nic zdają się wysiłki przełożonego, gdy podwładny jest zamknięty i podejrzliwy. Gorzej, gdy takie cechy miewa przełożony.

Ponadto przełożony winien posiadać – choćby w minimalnym stopniu - charyzmat rządzenia. Bywają ludzie utalentowani, ale bez talentu do rządzenia. Tacy nie nadają się na przełożonych. Na "Skałę" Kościoła Jezus wybrał Piotra, który – choć ułomny - posiadał wybitny talent rządzenia. Gdy czyta się Ewangelie, Piotr rzuca się w oczy: podejmuje inicjatywę, bierze odpowiedzialność, wyraża swoje zdanie, przemawia w imieniu Apostołów. I jeszcze jedna ważna cecha przełożonego. Gdy pytano kiedyś generała jezuitów, Petera H. Kolvenbacha, co winno być najważniejszą troską przełożonego, ten odpowiedział: modlitwa za braci.

W historii Kościoła jest wiele przypadków, gdy charyzmatyczna osobowość odczytuje w określony sposób wolę Bożą, a przełożeni nie są w stanie nadążyć. Matka Teresa z Kalkuty odczytuje polecenie wyjścia z dotychczasowego Zgromadzenia, w którym była dobrą zakonnicą i poświęcenia się biedakom z ulicy. Jak na to patrzeć?

W Kościele istnieją dwa zasadnicze nurty: Piotrowy i Maryjny: hierarchiczny i charyzmatyczny. Maryja nie miała w Kościele żadnej władzy hierarchicznej, ale miała na niego zasadniczy wpływ. Żaden przełożony nie jest właścicielem wspólnoty, za którą jest odpowiedzialny. Jego rola ma charakter służebny. Bycie przełożonym to poświęcenie, trud, dawanie świadectwa, a nie przywileje. Jest zobowiązany do uważnego rozeznania, jakimi drogami Bóg prowadzi tych, za których jest odpowiedzialny.

Bóg dając władzę przełożonym, nie zrzeka się jej. To On sam dalej prowadzi ludzi. Swoją wolę Pan objawia nie tylko przez hierarchię, ale także przez osoby charyzmatyczne. Kościół docenia takie osobowości, choć sprawiają nieraz wiele kłopotów przełożonym. Takie osobowości miały nieraz w historii większy wpływ na Kościół niż władza hierarchiczna. Wystarczy wspomnieć Franciszka z Asyżu, Katarzynę ze Sieny czy Matkę Teresę.

Konflikt pomiędzy przełożonym a człowiekiem charyzmatycznym jest sprawdzianem dla nich obu. Nierzadko charyzmatycy cierpieli z powodu traktowania ich przez przełożonych, ale była to dla nich okazja do oczyszczenia. Charyzmaty klarują się nierzadko w cierpieniu. Matka Teresa nie miała jednak aż tak wielkich trudności z uzyskaniem zgody na wyjście ze swego macierzystego zakonu i założenie nowej wspólnoty. Nalegała na swoich przełożonych i na biskupa, ale nie buntowała się. Czekała „niecierpliwą cierpliwością”, jakby to wyraził Brandstaetter.

Podobno najtrudniej być przełożonym mistyka.

Zawsze trzeba być ludzkim. To, co jest nieludzkie nigdy nie jest Boskie. Po Wcieleniu możemy tego być pewni na sto procent. Wszelkiego rodzaju przemoc, także ta subtelna, poniżenie, upokorzenie, brak szacunku, lekceważenie, są nieludzkie i nigdy nie pochodzą od Boga. Kiedy dochodzi do takich sytuacji, tak ze strony przełożonego jak i podwładnego, trzeba upomnieć się o szacunek. Można powtórzyć za Jezusem: „Jeżeli źle udowodnij, a jeżeli dobrze, czemu mnie tak traktujesz?...” W naszych kościelnych wspólnotach byłoby więcej pokoju i zgody, gdybyśmy reagowali odważniej, ale zawsze z szacunkiem dla osoby i roli, jaką ona spełnia.

Prawdziwy mistyk na pewno nie będzie się buntował, oskarżał, manipulował przełożonym. Może być natomiast wyrzutem sumienia dla wszystkich. I to pewnie bywa największa trudność.

Jak wyglądało posłuszeństwo zakonne w latach młodości Ojca?

Było prostsze, choć – porównując je do naszych czasów - niewyobrażalnie trudniejsze. Był jednak inny klimat w rodzinach, parafiach, diecezjach, zakonach. Przełożeni mieli autorytet. Istniały też określone formy sprawowania funkcji przełożeńskiej. Zarówno przełożonych jak i podwładnych obowiązywał pewien modus vivendi. Dzisiaj brak wypracowanych form życia i działania w sprawowaniu władzy stwarza okazje do konfliktu.

Oparcie na autorytecie przełożonego było bardzo mocne.

Przede wszystkim więzi rodzinne były silne. To one odgrywają zasadniczą rolę w posłuszeństwie. Było też duże zaufanie do przełożonych, ale było to zaufanie dziecka, które wie, że jego ojciec chce dla niego dobra. Współczesny rozpad rodziny podważa klimat zaufania. Nieufność, jaką wynosi się z rozbitej i skonfliktowanej rodziny, sprawia, że posłuszeństwo staje się problematyczne. To zasadnicze źródło trudności w posłuszeństwie zakonnym i kapłańskim. Gdy ojciec jest nieobecny w rodzinie, syn spontanicznie odmawia mu prawa decydowania o sobie.

W Kościele zależność od przełożonych jest całkowita. Z korporacji można ostatecznie odejść, z Kościoła - nie. Decyzje dotyczą dorosłych osób, a zależność trwa całe życie. W sytuacjach konfliktu z przełożonym można znaleźć się w potrzasku. Jest też kwestia instancji odwoławczych - pracownik może odwołać się do Sądu Pracy, a do kogo odwoła się ksiądz, zakonnik, zakonnica?

Do swojego sumienia i wyższego przełożonego. Bywają to niekiedy sytuacje dramatycznie trudne. Na przykład we wspólnotach klauzurowych możliwość odwołania się do wyższych przełożonych jest ograniczona. Trzeba wszczynać nadzwyczajne procedury, które bywają napiętnowane przez pozostałych członków wspólnoty. W ostrym konflikcie z przełożonym trwającym wiele lat można się wręcz nabawić się nerwicy.

Przeorysza Karmelu z Lisieux mówiła, że s. Teresę można "dociążać", bo sobie poradzi...

Nie wszyscy mają jednak zaufanie do Boga na miarę tej Świętej. Gdy brakuje wewnętrznej siły, odwagi, szczerej modlitwy, pomocy kierownika duchowego, łatwo przychodzi załamanie, depresja, a niektórzy odchodzą z zakonu lub kapłaństwa. Człowiek jest istotą kruchą i nie wolno nakładać na niego ciężarów ponad jego siły. Przełożony winien poznać swoich podwładnych, by nie „dociążać” tych, którzy mogą sobie jednak nie poradzić.

Sobór Watykański II mocno podkreśla potrzebę dialogu w posłuszeństwie. Przyjmując osoby do seminarium i nowicjatu trzeba pamiętać, że nie wszyscy nadają się do kapłaństwa i zakonu. Jeśli kandydat jest uparty, nie pracuje nad sobą, posiada niską motywację, będzie niezdolny do posłuszeństwa.

Przykład betanek w Kazimierzu jest symptomatyczny. Z jednej strony przełożona, której polecenia uniemożliwiały realizację charyzmatu Zgromadzenia, z drugiej ślepo podporządkowane siostry.

Bywa, że osoba obejmuje stanowisko przełożonego i mimo całego zgorszenia, jakie daje, po trupach rządzi dalej, powołując się przy tym na Boga. By nie dochodziło do nadużyć, w strukturze kościelnej przełożeni niżsi mają swoich przełożonych wyższych: proboszcz biskupa, biskup papieża, prowincjał generała, a generał Kongregację ds. Życia Zakonnego i papieża.

Jak Ojciec wspomniał, presja na podwładnego jest tak mocna, że pewne osoby nie wytrzymują, rzucają sutannę, występują z zakonu.

Kiedy konflikt jest bardzo ostry, a podwładny nie umie go rozwiązać, ponieważ czuje się słaby, brakuje mu odwagi i oparcia ze strony innych, odejście bywa - po ludzku biorąc - zrozumiałe. Nie trzeba się tym gorszyć. Przyczyny mogą być różne. Jedną z ważniejszych bywa jednak brak głębszej motywacji duchowej, a także niedojrzale podjęta decyzja o drodze życiowej. Niedopracowana decyzja przyjęcia święceń, złożenia ślubów czy zawarcia małżeństwa zawsze wraca w chwilach trudnych.

Nie wolno nam takich osób osądzać. Każdy z nas może okazać się słaby, niewierny. Tak podwładny jak i przełożony. Niewierność przełożonego czyni jednak zawsze większe spustoszenie w Kościele. Im wyższa funkcja - tym większe niebezpieczeństwo zgorszenia. Przykłady znamy dobrze.
Wzruszało mnie, w jaki sposób Jan Paweł II podchodził do swojego wyboru na Stolicę Piotrową. Drżał, ponieważ miał świadomość ogromnego ciężaru, który bierze na siebie. Dlatego tak często prosił nas o modlitwę. Sam modlił się, aby nie był powodem zgorszenia. W Testamencie pisał: „Ufam, że [Pan] nie dopuści, abym kiedykolwiek [...] sprzeniewierzył się moim obowiązkom na tej świętej Piotrowej Stolicy”.

Chyba rzadko bierze się pod uwagę cierpienia, związane z przełożeństwem, na konflikty zwykliśmy patrzyć z punktu widzenia podwładnego, jego niezrozumienia, krzywd...

Przełożeństwo sprawowane odpowiedzialnie to często trud, niezrozumienie, samotność.

Jaki jest styl rządzenia przeważa dziś w Polsce? Bardziej "dekretowy" czy partnerski, dialogowy, zalecany przez Sobór Watykański?

Pokusa stosowania nacisku, manipulacji, przemocy, wykorzystania władzy dla siebie – to stara męska pokusa. A w Kościele rządzą mężczyźni. Na to nakłada się komunistyczny styl rządzenia, brutalnej maskulinarnej władzy, której byliśmy świadkami przez 44 lata. W komitetach centralnych „wspólnoty socjalistycznej” zasiadali praktycznie sami mężczyźni. I dzisiaj wielu tęskni za zamordyzmem. I to nie tylko starzy.

Zmiany dokonujące się w świecie pociągają za sobą konieczność zmiany stylu rządzenia, także w Kościele. Na Zachodzie w relacjach przełożony - podwładny jest więcej bezpośrednich relacji, dialogu, braterstwa, partnerstwa, mniej celebrowania wysokich funkcji. Ale i taki układ wymaga wielkiej wiary. Z drugiej strony inaczej rządzi wspólnotą, gdy liczy ona kilkanaście – kilkadziesiąt osób, a inaczej gdy liczy kilkaset. Gdy liczby są wysokie, bezpośrednie spotkanie i dialog wymaga od przełożonego więcej wysiłku, samozaparcia i hojności. Rozmawiałem kiedyś z biskupem Alaski, który miał w swojej diecezji siedmiu księży.

Przyznam, że coraz lepiej rozumiem przełożonych. W wielu sytuacjach głęboko im współczuję. Miewają sytuacje - po ludzku rzecz biorąc - bez wyjścia. Podwładny samowolny, a tym bardziej arogancki, to krzyż dla przełożonego. Gdy takiego zrobią przełożonym, staje się samowolny – tym razem jako przełożony.
Tym niemniej dziwię się niekiedy pewnym przełożonym, którzy praktycznie nie rozmawiają ze swoimi podwładnymi. To mogłoby być takie proste: zaprosić do siebie, porozmawiać, zapytać, wysłuchać. Niech wyleje swoje żale. Słuchanie rozżalonego podwładnego – to jeden z cięższych, ale istotnych obowiązków przełożonego. (Czuję to dobrze, ponieważ podobnie bywa w kierownictwie duchowym).

Pewnie za dużo narzekania w życiu codziennym i w mediach na przełożonych, jakby to oni byli winni wszystkiemu.

Bywam nieraz świadkiem pretensji wielu zakonników, zakonnic, księży, do przełożonych. Pretensje te nie wynikają zazwyczaj z przeciążenia pracą, z wielkich krzywd, nadużyć, ale z prostych niedomówień, małych nieporozumień, a nade wszystko z braku hojności i szlachetności, najpierw ze strony przełożonego, a potem ze strony podwładnego.
Posłuszeństwo wymaga szlachetności z obu stron. Wielu podwładnych przewrażliwionych na swoim punkcie reaguje alergicznie, gdy przełożony zmienia im funkcje, placówkę, zajęcia, nie da jakiegoś pozwolenia. Zmianę dyspozycji odbierają to jako krzywdę, brak szacunku, poniżenie. Na swoje usprawiedliwienie mówią: „Nawet nie powiedział mi o tym wcześniej; nawet mnie nie zapytał”.

To prawda, że wszyscy przyrzekaliśmy posłuszeństwo w Kościele. Ale mimo tego nie tracimy wolności, autonomii, poczucia godności. I do tych fundamentalnych wartości ludzkich winien odwoływać się przełożony, a nie tylko do przyrzeczenia posłuszeństwa. Żaden duchowny nie jest chodzącym ślubem posłuszeństwa, ale człowiekiem z krwi i kości. Pomimo przyrzeczeń, wszystkim w pewnych chwilach ciąży posłuszeństwo, tak przełożonym jak i podwładnym.
Jeżeli Jezus nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał, to i my możemy się nauczyć go jedynie w takich sposób. Często nie dorastamy do owego cierpienia i dlatego musimy sobie wzajemnie pomagać. Przełożony bardzo pomaga podwładnemu w posłuszeństwie, gdy rozmawia z nim szczerze, najpierw jako z bratem, a nie kimś, kto ma nad nim władzę.

Czy dostrzega Ojciec jakieś zmiany w stylu rządzenia?

Mamy trochę mniej powołań. Każde wystąpienie księdza, zakonnika, zakonnicy, niepokoi. Musielibyśmy być zatraceńcami, aby nie pytać: Dlaczego występują? Oskarżanie odchodzących jest ślepą ulicą. Takie sytuacje to trudna lekcja dla wspólnoty i przełożonego. Trzeba więc pytać, jaki klimat panuje we wspólnocie? Czy wystarczająco pomagamy słabszym, mniej odpornym?

Tak więc idziemy w kierunku dialogu?

Chrystus, Głowa Kościoła, żąda od nas nieustannego nawrócenia. W Kościele musimy ze sobą rozmawiać, rozmawiać i raz jeszcze rozmawiać. Rozmawiać w duchu wiary, troski o naszą posługę, wzajemnej życzliwości, współczucia, zrozumienia, miłosierdzia.
Przełożony winien upominać pewnych podwładnych. Zanim upomni kogokolwiek, winien go wysłuchać „do końca”, jak Chrystus umiłował nas „do końca”. Przełożony, który bez wysłuchania upomina surowo, często nieświadomie krzywdzi. Wysłuchanie jest znakiem szacunku, miłosierdzia, braterskiej pomocy. Ale i przełożony zobowiązany jest w sumieniu do przyjmowania krytycznych uwag swojej wspólnoty o sobie. Będzie to dla niego wielką pomocą, aby z czasem nie stał się samowolny, uparty.

Warłam Szałamow, łagiernik, który spędził na Kołymie dwadzieścia lat, mawiał, że władza to trucizna i jad. Gdy ktoś się nią zarazi, jest zgubiony. Jedynym ratunkiem jest wówczas uznanie nad sobą „Wyższej Władzy”. Wszyscy mający jakąkolwiek władzę nad innymi winni odwoływać się nieustannie do Najwyższej Władzy, bo każda władza pochodzi od Boga. „Nie miałbyś nade mną żadnej władzy, gdyby ci nie była dana z góry” – powiedział Jezus do tchórzliwego Piłata, którego mianował przecież rzymski cezar uzurpujący sobie boską władzę.

Zbyt wiele energii poświęcamy w naszych relacjach przełożeni – podwładni na trawienie złych emocji, drobne nieporozumienia, urażoną dumę. Tracimy wtedy z oczu istotę naszego posłannictwa. Przez złe funkcjonowanie posłuszeństwa w Kościele marnuje się bardzo wiele dobra. Wszyscy wspólnie winniśmy się odwoływać się do Tego, w Imię Którego jesteśmy we wspólnocie Kościoła: jako przełożeni i jako podwładni.