"Krulik" jeszcze podskoczy

PAP |

publikacja 30.07.2012 16:15

"Nie jestem zwykłym 'Królikiem', tylko pisanym przez 'u'. Jeszcze pokażę na co mnie stać" - zapowiada judoka Tomasz Adamiec (73 kg), który w 1/16 finału olimpijskiego turnieju w Londynie przegrał przez waza-ari z Francuzem Ugo Legrandem.

"Krulik" jeszcze podskoczy Bartłomiej Zborowski/PAP/EPA Igrzyska Olimpijskie Londyn 2012. Tomasz Adamiec (niebieski) nie awansował do 1/8 finału olimpijskiego turnieju judo w kat. 73 kg. W pierwszej walce 30 bm. Polaka pokonał przez waza-ari Francuz Ugo Legrand (biały).

Podobnie jak przed czterema laty w Pekinie, przygoda zawodnika Rysia Warszawa z igrzyskami zakończyła się bardzo szybko.

"Znów w moim przypadku okazało się, że nie zawsze ryzyko się opłaca. Ale wolę przegrać w ten sposób niż później żałować, że nie spróbowałem. Stwierdziłem, że jest okazja wykonać moją starą technikę jeszcze z czasów sprzed zmiany przepisów, ale niestety zamiast Legranda, to ja znalazłem się na plecach. Choć będąc na macie wydawało mi się, że spadłem na tyłek" - powiedział PAP Adamiec.

30-letni judoka żałował jeszcze jednej sytuacji, kiedy próbował założyć tzw. dźwignię mistrzowi kontynentu i brązowemu medaliście ubiegłorocznych mistrzostw świata.

"Legrand to klasowy zawodnik, dużo wyższy ode mnie, z dłuższymi rękoma, przez które ciężko się przebić. Ładnie mnie wykluczał na uchwytach, więc ciągle szukałem czegoś nowego. Bardzo mi szkoda tej dźwigni. Miałem już prostą rękę i gdyby nie to, że musiałem ją poprawić, bo się wyślizgiwała, wystarczyło +strzelić" biodrami i byłoby po pojedynku. Tymczasem ja nie trzymałem za judogę, lecz za samą rękę i ona mi wypadała. Zabrakło mi milimetrów, ułamka sekundy. Później jeszcze próbowałem go łapać wpół, odwrotnej koreańskiej soringai, czyli tych numerów, na które rzuciłem Francuza podczas turnieju w Kazachstanie. W Londynie był na nie uczulony i niestety nic z tego" - przyznał brązowy medalista ME 2007.

W środowisku judo Adamiec nazywany jest "Królikiem". Ale sam zainteresowany twierdzi, że jest "Krulikiem" - przez "u", zresztą w adresie mailowym ma "krulik...".

"Ksywka przylgnęła do mnie wiele lat temu, już na pierwszych treningach judo. Wcześniej ćwiczyłem przez ponad rok gimnastykę, a konkretnie skoki na batucie. Szybko złapałem jako dziecko niezłą sprawność, poza tym mój tata był judoką i z nim wiele razy przewracałem się na tatami. I kiedy już przeniosłem się na judo, to początkowo trenuje się np. przewroty w przód przez partnera. A ja z kolei od razu wziąłem się za... salta" - wspominał.

"Zobaczyli to wszyscy i zaczęło się: "zając, zając". Ale "zająców" dookoła było sporo, bo i trener Antoni Zajkowski (wicemistrz olimpijski z Monachium - PAP), i jego dwaj synowie, więc uznałem, że będzie się mieszać. Dlatego zmieniłem na "królik", ale taki niezwykły, więc pisany przez +u+ otwarte. Jestem przekonany, że +Krulik+ nie powiedział ostatniego słowa w judo i jeszcze podskoczy, pokaże na co go stać" - zapewnił.

Adamcowi nie powiodło się w hali ExCel, mimo że jego kilku znajomych starało się z powodzeniem przekrzyczeć francuską część publiczności.

"Słyszałem ich doping, mają mocne gardła. To głównie osoby z mojego klubu - Ryś. Jeśli zawody są gdzieś blisko w Europie, wsiadają w samochód i robią sobie wycieczkę. Przed dwoma laty bardzo mi pomogli w Rotterdamie, gdzie w Grand Prix zająłem trzecie miejsce. Jak zaczęli mnie wspierać, momentalnie koło nich zrobiło się pusto na trybunach..." - powiedział Adamiec.

Dwa miesiące przed igrzyskami "Krulik" miał wypadek drogowy w Pucku; kierował motorem, który zderzył się z samochodem. O ile Adamiec szybko wrócił do zdrowia i treningów, o tyle siedzący za nim Tomasz Kowalski, wicemistrz Europy w wadze 66 kg, został poważnie poszkodowany.

"Myślę o nim intensywnie, a kontaktujemy się głównie przez facebooka, bo nie chcę zawracać głowy +Kowalowi+. Wiem, że jest w specjalistycznej klinice rehabilitacyjnej we Wrocławiu" - stwierdził.