publikacja 02.08.2012 00:15
Biorąc do ręki komórkę czy siadając przed komputerem, nie zastanawiamy się, skąd pochodzą surowce wykorzystane do ich wyprodukowania. Często są one naznaczone krwią niewinnych ludzi. Dlatego kolejna wojna w Północnym Kivu dotyczy każdego z nas.
W Kongu od lat narasta przemoc i bezprawie, sytuacja jest coraz bardziej napięta
pap/EPA/Yannick Tylle
Ten zakątek Czarnego Lądu nazywany jest Perłą Afryki. Bardziej wydaje się jednak do niego pasować Conradowskie określenie „Jądro ciemności”. W 2003 r. zakończył się tam najkrwawszy konflikt od II wojny światowej, który pochłonął ok. 3,5 mln ludzi. Rozejm nie oznacza jednak pokoju, o czym świadczą kolejne 2 mln ofiar „wojny, której nie ma”.
Z nowym natężeniem konflikt wybuchł na początku bieżącego roku. U jego podstaw stoi próba rozwiązania spraw (przynajmniej tak się wydaje), które już dawno władze Demokratycznej Republiki Konga powinny jednoznacznie rozwiązać. Sięgają one roku 1994 i ludobójstwa w Rwandzie, czyli rozgrywek między plemionami Tutsi i Hutu. Walka toczy się też o kontrolę nad ogromnymi złożami surowców mineralnych, będących bogactwem, a zarazem przekleństwem Konga.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.