Katolicyzm zamknięty

Stefan Sękowski

publikacja 15.08.2012 06:30

Czy ludzie Kościoła przestali ze sobą rozmawiać?

Katolicyzm zamknięty Władysław Pitak Można? Można. Na zdjęciu: ks. Adam Boniecki i Tomasz Terlikowski.

Odejście Szymona Hołowni z „Newsweeka” i skrajnie agresywna reakcja na nią redaktora naczelnego tego tygodnika Tomasza Lisa wywołały wiele komentarzy. Zdecydowana większość z nich była pozytywna dla autora „Ludzi na walizkach”. Jednocześnie część komentatorów wysnuła z tego wydarzenia wniosek o „końcu świata liberalnych katolików” – czy to w formie suchej konstatacji, czy triumfalizmu.

Porażkę miał ponieść „Kościół otwarty”, chętny do nieustannego dialogowania ze wszystkimi wokół. Według Wiktora Świetlika dla Szymona Hołowni pożegnanie z tygodnikiem „powinno być nader poznawcze. A także dla wszystkich tych, którzy określali się jako >liberalni katolicy<, >wierzący antyklerykałowie<, >reformatorzy<, czy jak ich zwał, tak zwał. (…) Przestaliście być potrzebni, swoją rolę odegraliście, teraz jedyne, co można jeszcze zrobić, to na was ostentacyjnie splunąć” – pisze publicysta. Z kolei jeden z redaktorów serwisu wPolityce.pl autorytatywnie stwierdza, iż Hołownia „nagle zobaczył, komu służył tak długo”.

Szymon nie zapłakał

Robienie z dziennikarza syna marnotrawnego, który po latach rozpusty na łamach medium dziś otwarcie antykościelnego wraca na łono Ojca, jest dla niego mocno krzywdzące. Hołownia odsądzany od czci i wiary przez tych, którzy nie mogli znieść jego publikacji i występów w TVN, w rzeczywistości nigdy nie dał ostatecznego powodu do niechęci (chyba, że mamy do czynienia z osobistymi animozjami). Wręcz przeciwnie: gdy przychodziło co do czego, jasno i otwarcie wypowiadał się przeciwko temu, czego zaakceptować nie wolno, np. wróżbiarstwu czy związkom partnerskim. Jego odejście po skandalicznym tekście „Newsweeka” jest tylko logiczną konsekwencją jego dotychczasowej postawy. Zaistniałej sytuacji można traktować jako porażki wychodzenia z ewangelicznym przekazem do ludzi spoza Kościoła, bo jest ono po prostu koniecznością.

Nie da się jednak ukryć, że Hołownia nie należał do pupili publicystów zajmujących się Kościołem. Koronnym przykładem na to jest rozmowa, jaką sam zainteresowany przeprowadził kilka lat temu z Wojciechem Cejrowskim w Religia.tv (dostępna w całości w internecie). Od samego początku było widać, że obaj panowie za sobą nie przepadają i prędzej czy później dojdzie do sporu. Niedługo trzeba było czekać, a podróżnik zarzucił dziennikarzowi, iż ten zaciągnął na siebie ekskomunikę ze względu na swoje nie wystarczająco radykalne stanowisko wobec zakazu aborcji. Dowiedzieliśmy się także, iż obaj panowie nie spotkają się w jednym kościele, gdyż Cejrowski Hołowni nie lubi, w związku z czym nie chodzi do miejsc, w których ten przebywa. Być może rozmowa potoczyłaby się inaczej, gdyby nie to, że Hołownia także nie grzeszył cierpliwością i spokojem, traktował swojego rozmówcę z wyraźną wyższością, insynuował Cejrowskiemu obrażanie innych ludzi, zarzucił mu pychę, po czym na koniec, okazując smutek, zadał pytanie, czy między nimi istnieje jakaś płaszczyzna porozumienia.

Niestety, nie istnieje. Od dawna i nie tylko między nimi. Katolicy, którzy mają różne poglądy na funkcjonowanie Kościoła, przestali ze sobą rozmawiać. Debaty między różnymi nurtami katolicyzmu niemal nie ma. Nieliczne polemiki między X a Y służą raczej odbiciu się od stanowiska drugiej strony, ukazaniu własnego w jak najlepszym świetle, niż rzetelnej dyskusji o problemach. Bywa także, iż krytyka czyjegoś stanowiska uznana zostaje za zdradę, zapisanie się do obozu wrogów Kościoła.

A ta sytuacja jest dla nich bardzo wygodna. Celowo piszę o „wrogach Kościoła”, gdyż nierzetelność i manipulacja, jakich dopuszcza się coraz częściej np. „Newsweek” nie są narzędziami dyskusji, wzajemnego ucierania się poglądów, a wojny ideologicznej. Okopani na z góry obranych pozycjach okopach katoliccy „integryści” i „progresiści” - jak na łamach „Rzeczpospolitej” nazwał ich o. Maciej Zięba OP - tylko im jej prowadzenie (nieświadomie) ułatwiają.

Na różne sposoby. Warto mieć własnego księdza, który chętnie skrytykuje stanowisko „ciemnogrodu”, uwiarygodniając w ten sposób własną postawę. W końcu lepiej palić fajkę niż czarownice – wrogowie Kościoła chętnie na to pozwolą, choć to tylko kwestia czasu kiedy i z fajką zaczną walczyć, ponieważ uważają, że żaden ogień nikomu do szczęścia nie jest potrzebny. Tę rolę ostatnio pełnił ks. Wojciech Lemański, wpisując się w wojenkę, jaką Szymonowi Hołowni wypowiedział Tomasz Lis.

Furia naczelnego „Newsweeka” wynikła z tego, iż postawa Hołowni jest dla niego bardzo niewygodna. Gdy naczelny „Newsweeka” pisał, iż woli „ajatollaha Terlikowskiego niż tych załganych pseudoliberalnych pseudodoktrynalnych, dwie piersi ssących liberalnych katolików”, to z pewnością pisał szczerze. „Ajatollahowie” są bezkompromisowi i jednoznaczni, ich mowa jest „tak, tak – nie, nie”. Z drugiej strony zdarza im się rąbać toporem tam, gdzie przydałoby się nieco finezji, skupiają się przede wszystkim na wykładni prawa kanonicznego i propozycjach zmian w prawie państwowym, mimo iż przecież chrześcijaństwo na tym się nie wyczerpuje. Przewidywalny „ortokatol”, jak głupkowato określił Terlikowskiego niedawno „Newsweek”, jest łatwiejszym przeciwnikiem, niż lubiany przez telewidzów dalekich od Kościoła Hołownia, który zamiast gromić rozpustny kler za posiadanie kochanek i dzieci, jak by sobie tego Tomasz Lis życzył, wytyka dziennikarzom elementarne błędy w sztuce.

Konieczność spotkania

Najlepiej więc posadzić „integrystę” i „progresistę” naprzeciwko siebie – niech się pozarzynają na oczach telewidzów. Bo poza tym rzadko ze sobą rozmawiają. Gdy Cejrowski powiedział, że nie spotkałby się z Hołownią w jednym kościele, obu panom powinna zapalić się czerwona lampka. Różnice poglądowe doprowadziły ich do miejsca, w którym nastąpiła między nimi realna schizma – mimo, iż formalnie obaj nadal są katolikami. Ta scena jest na swój sposób symboliczna: panowie, nie mający problemów z prowadzeniem programów w stacjach należących do odsądzanego od czci i wiary przez część katolików ITI (Cejrowski w „TVN Style”, Hołownia w „TVN” i Religia.tv) nie mogliby przystąpić wspólnie do Stołu Pańskiego. Chętniej spotykają się i rozmawiają z tymi, do których jest im – przynajmniej w teorii – dalej.

Tymczasem „integrystów” i „progresistów” łączy wiara w Jezusa Chrystusa, misja głoszenia jego Ewangelii. Dzielą często przede wszystkim różnice temperamentów i wrażliwości, choć nie da się ukryć, że także poglądy na rzeczywistość Kościoła. Wracając do przykładu aborcji – jedni podkreślają konieczność głoszenia prawdy o tym haniebnym procederze i zmian w prawie zakazujących zabijania, drudzy akcentują potrzebę pomocy kobietom w trudnej sytuacji. Jedni i drudzy uważają aborcję za zło, z którym należy walczyć.

Gdyby katolicy działający w przestrzeni publicznej potrafili być otwarci przede wszystkim na siebie nawzajem, trudniej byłoby ich rozgrywać przeciwko sobie. Niemieccy wierzący mają swoje „Katholikentage” („dni katolików”), na których co dwa lata spotykają się świeccy i duchowni, m.in. wymieniając poglądami i doświadczeniami. Podobne założenie, choć na mniejszą skalę, ma Kongres Kultury Chrześcijańskiej odbywający się co cztery lata na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim; w tym roku we wrześniu odbędzie się kolejna edycja. Przydałoby się, by katolicy występujący w przestrzeni publicznej potrafili się także spotkać w kościele na wspólnej modlitwie.

„W rzeczach wątpliwych wolność, w rzeczach koniecznych jedność, a we wszystkim miłość” – warto pamiętać o tej sentencji św. Augustyna. Może to naiwne. Ale niezbędne.