Margaret Sanger - życiorys patologiczny

Natalia Dueholm

publikacja 05.09.2012 08:29

Najnowsza biografia Margaret Sanger - niezmordowanej propagatorki „kontroli urodzeń”, zwłaszcza wśród tych, których określała mianem „ludzkich chwastów” - choć rozczarowująca, wnosi coś nowego do poznania tej niezwykle wpływowej kobiety.

Margaret Sanger - życiorys patologiczny PD

Jak wcale nie ukrywa autorka Joan H. Baker, celem napisania książki „Margaret Sanger. A Life of Passion” (2011) było oczyszczenie wizerunku Sanger, służącego - całkiem słusznie - do atakowania jej dzieła, czyli założonej przezeń aborcyjnej fabryki śmierci: organizacji Planned Parenthood. Ta ma ostatnio złą passę, bo w różnych stanach traci fundusze publiczne, zresztą w atmosferze coraz liczniejszych oskarżeń o łamanie prawa. Z tym wybielaniem wizerunku nie do końca wyszło tak, jak powinno, gdyż nie wszyscy czytając książkę, patrzą na Sanger oczyma autorki: bagatelizując poglądy, zaburzenia i zachowania jej bohaterki.

Baker pisze o Sanger z wyrozumiałością, usprawiedliwiając jej eugeniczne i rasistowskie poglądy kontekstem historycznym. Według pisarki, eugenika była wtedy na porządku dziennym i fascynowała nawet amerykańskich prezydentów (Theodore’a Roosevelta czy Woodrowa Wilsona), a także sędziów Sądu Najwyższego. To oczywiście kiepskie tłumaczenie, tym bardziej że wcale nie wszyscy byli wtedy rasistowskimi arogantami, otwarcie głoszącymi hasła eliminacji „ludzkich chwastów” czy kontroli ich urodzeń. Nie wszyscy, w przeciwieństwie do Sanger, popierali przymusową sterylizację i chwalili stalinowskie metody aborcyjne. Ponadto ciekawe jest, czy w ten sam sposób można usprawiedliwiać Hitlera - tłumacząc, że miał on szerokie poparcie Niemców?

Autorka wyraźnie wpadła w sidła zastawione przez swoją znaną z manipulacji bohaterkę i przedstawia ją taką, jaką ona sama chciałaby być widziana. Właściwie mogłaby to być prawie jej trzecia „autobiografia”, z których dwie Sanger zamówiła u ghostwriterów za życia i wydała pod własnym nazwiskiem. Widać to już po zdjęciu z okładki najnowszej książki, przedstawiającej piękną i młodziutką Sanger, pełną niewinności, delikatności i kobiecości. Baker powinna była wiedzieć, że podobnej manipulacji jej bohaterka dopuściła się przed swoim procesem sądowym, fotografując się celowo w typowo kobiecym stroju wraz z dziećmi, aby ukryć swój radykalny anarchistyczno-feministyczny wizerunek wyzwolonej kobiety. W tym samym celu ukrywała m.in. własny rozwód i licznych kochanków. W rzeczywistości była jedną z osób, jakie obecnie określa się niekiedy mianem kobiecej hieny. Za to „krwiopijczymi hienami rasy ludzkiej smarującymi się cuchnącym miodem dobroczynności, aby przyciągnąć ohydne religijne muchy rozprzestrzeniające skażenie na ziemi” nazwała Rockefellerów, do których milionów sama chętnie się z czasem przyssała.

Jej paskudne postępowanie egoistki, która podeptała miłość pierwszego męża i własnych dzieci, praktycznie ich porzucając, nie zasługuje na nic więcej prócz krytyki. Zresztą, grzechy Sanger nie dotyczyły wyłącznie osób jej najbliższych. Uważała bowiem na przykład, że kobiety chore na gruźlicę nie powinny mieć dzieci, no chyba, że… nazywają się Margaret Sanger. Nie ma się więc co dziwić, że bynajmniej nie była podziwiana przez swoich najbliższych. Wielu członków jej rodziny, w tym jeden z jej wnuków, opisał ją jako nimfomankę, domagającą się częstego seksu. Oprócz zaburzeń natury erotycznej samej Sanger, Baker opisuje również urofilię jej kochanka i guru Havelocka Ellisa (znanego w środowisku niektórych psychologów i seksuologów), który lubił obserwować kobiety… oddające mocz. Witamy w świecie patologii, zboczeń i dewiantów, którzy roszczą sobie pretensje do zmieniania świata!

Nimfomania była tylko jednym z problemów Sanger, na które złożyła się również śmierć jej kilkuletniej córki. Peggy zmarła na zapalenie płuc, którego nabawiła się w szkole z internatem, gdzie spała w nieogrzewanym pomieszczeniu. Jej brat winił za to swoją matkę, która ją tam wysłała. Prawdą jest, że sama Sanger nie mogła się po tej śmierci otrząsnąć i całkiem możliwe, że obwiniała się za nią. Corocznie odprawiała swój żałobny rytuał w rocznicę urodzenia i śmierci Peggy. Chodziła do astrologów i na seanse spirytystyczne, aby nawiązać kontakt z duchem córki. Nawet już w podeszłym wieku, trzymając w ramionach prawnuczkę, zwracała się do niej: „moja malutka Peggy”. Oprócz tego poszukiwała własnego grobu z poprzedniego wcielenia, gdyż jedno z medium poinformowało ją, że była kiedyś Scotią, córką egipskiego faraona!

Gdyby Sanger nie potrafiła tak skrzętnie ukrywać swojego prawdziwego oblicza, stałaby się raczej komiczną postacią popularnych brukowców. I nie tylko w czasie, w którym żyła, ale nawet obecnie. Jej niepohamowane seksualne przygody z „podstarzałymi mężczyznami” opisywane byłyby tam raczej z obrzydzeniem. Była kolejnym przypadkiem osoby, której za życia nie były potrzebne oklaski, ale poważna pomoc psychologiczna.

Trzeba być ślepym lub zakłamanym, by nie widzieć, jak bardzo zaburzone i chore było życie Margaret Sanger. Pozytywnie o niej mogą pisać tylko fanatyczki oraz fanatycy antykoncepcji i aborcji, których, niestety, nie brakuje. Co ciekawe, Sanger była członkiem Amerykańskiego Stowarzyszenia Eutanazji, ale według relacji swojego syna, sama trzymała się kurczowo życia. Zmarła jako osoba ubezwłasnowolniona, nosząc w podbrzuszu dużego guza, który uniemożliwiał jej kontrolę potrzeb fizjologicznych. O tym wszystkim pisze Joan H. Baker, profesor historii, jakoś bez większego zażenowania. Taki był więc smutny kres smutnego życia i zakończenie nie najlepszej książki.

Zainteresowanych postacią Sanger odsyłam do bardziej obiektywnej „Margaret Sanger. A Biography of the Champion of Birth Control” Madeline Gray albo do “Margaret Sanger. Father of Modern Society” Elasah Drogin, przedstawiającej ją z katolickiej perspektywy. Warto poczytać jej publikacje zarchiwizowane tutaj: http://www.ldi.org/library/. A można również poczekać na analizę osobowości tej sławnej eugeniczki, napisaną przez dobrego psychologa.

Artykuł ukazał się na www.pch24.pl