Balon Cháveza

Jacek Dziedzina

GN 42/2012 |

publikacja 18.10.2012 00:15

Wenezuela Hugo Cháveza to podręcznikowy przykład ślepej uliczki, jaką jest socjalizm. Niestety, podręcznik pisze się dalej.

Podczas  kampanii wyborczej  Hugo Chávez  był w doskonałej formie Podczas kampanii wyborczej Hugo Chávez był w doskonałej formie
PAP/DPA/Miraflores

Jeśli mieszkasz w kraju, który opływa w bogactwa naturalne, a twój budżet domowy tego nie odczuwa, natomiast odczuwają to budżety domowe nadmiernej liczby urzędników państwowych – najpewniej padłeś ofiarą socjalizmu. Jeśli do tego nie jesteś w stanie, choć warunki pozwalają, zmienić władzy, która tę plagę przyniosła – najpewniej sam stałeś się socjalistą. Tak można by w dużym uproszczeniu opisać los Wenezuelczyków pod rządami Hugo Cháveza. Ostatnie wybory pokazały, że większość obywateli ciągle nie widzi alternatywy. „Jakoś trzeba będzie żyć dalej, mimo tych plotek”, mówił prezydent jeszcze w czasie kampanii wyborczej, komentując pogłoski o swojej śmierci. Chodziło wprawdzie o ciężką chorobę, którą udało mu się pokonać, ale w kontekście zwycięskich wyborów można traktować to zdanie również politycznie.

Być jak Fidel

Rewolucjonista, który nie doszedł do władzy na drodze rewolucji i pewnie trochę tego zazdrości Fidelowi Castro, z którym łączą go bliskie relacje. Hugo Chávez jako wojskowy dowódca (podpułkownik spadochroniarzy) próbował wprawdzie w 1992 roku dokonać zamachu stanu przeciwko prezydentowi Carlosowi Andrésowi Perézowi, ale skończyło się to porażką i więzieniem. Upragnioną władzę zdobył za to kilka lat później, gdy jako popularny lider rewolucji boliwariańskiej (od Simóna Bolívara, XIX-wiecznego bohatera walk o wyzwolenie Ameryki Południowej od Hiszpanów) wygrał demokratyczne wybory prezydenckie.

Dobrze trafiał w nastroje społeczeństwa, zmęczonego skorumpowanymi rządami prawicy i socjaldemokratów. Po 14 latach rządów trudno jednak mówić o zmianie akurat w temacie korupcji – przeciwnie, „podatek korupcyjny”, do jakiego przywykli Wenezuelczycy, stał się symbolem rozdmuchanej biurokracji. To dzięki ogromnym wpływom z wydobycia ropy naftowej Chávezowi ciągle udaje się utrzymać państwowy moloch, który ma stwarzać pozory dobrobytu i który w oficjalnej propagandzie można przedstawić jako sprawnie funkcjonujący aparat. W rzeczywistości to sztucznie utrzymywany przy życiu twór, który równie sztucznie zaniża wskaźniki bezrobocia – na skutek masowego zatrudniania urzędników na zupełnie zbędnych stanowiskach (w ciągu 14 lat z niespełna 1 mln etatów urzędniczych zrobiło się nagle blisko 2,5 mln!).

Owoce „rewolucji”

Efektem zżerającej państwo korupcji jest zastój m.in. w edukacji i służbie zdrowia (krytycy Cháveza pytają, jak to możliwe, by tak bogatego w złoża naftowe kraju nie było stać na profesjonalne szpitale i lekarzy – sam prezydent leczył się na Kubie), w budowie dróg i całej infrastruktury. Skorumpowane sądy i policja to z kolei doskonałe warunki do rozwoju przestępczości – i pod tym względem Wenezuela znajduje się w czołówce krajów południowoamerykańskich. Tylko w ciągu ostatnich 10 lat ofiarami mordów padło grubo ponad 100 tys. osób! Kiepsko prezentują się również dane dotyczące mieszkań, a budowane na szybko w czasie kampanii wyborczej lokale komunalne są tylko kroplą w morzu potrzeb. Propaganda znowu jednak zrobiła swoje, nagłaśniając przypadek ufundowania przez „budżet państwa” mieszkania trzymilionowej fance Cháveza na portalu społecznościowym. Nieważne, że ponad 2 mln osób nadal mieszkania nie posiada.

Słabość państwa socjalistycznego obnażyły klęski żywiołowe, jakie dotknęły Wenezuelę w ostatnich latach. Susze, trzęsienie ziemi i powodzie skłoniły Cháveza do ograniczania dostaw prądu, a nawet wymuszania na ludziach oszczędzania wody. I znowu odezwały się głosy bardziej trzeźwych obywateli, pytających, jak to możliwe, by kraj tak bogaty w złoża ropy (największe na świecie, wg U.S. Geological Survey, liczące ponad 500 mld baryłek, dwukrotnie więcej, niż posiada Arabia Saudyjska) nie miał właściwie żadnej sprawnej i przygotowanej na kataklizmy infrastruktury energetycznej. Nawet 7 mld dolarów, jakie rocznie Chávez rozdaje swoim przyjaciołom w Ameryce Południowej (w tym Kubie), nie tłumaczy braku w rozwoju cywilizacyjnym Wenezueli. W czasie kampanii wyborczej wybrzmiały też inne pytania: m.in. o wzrastający coraz bardziej wskaźnik importu żywności z zagranicy. W stosunku do roku 1998, gdy Chávez obejmował władzę, wzrósł on aż do kilkudziesięciu procent.

Na prawo od Obamy

Chávez od lat konsekwentnie starał się budować swój wizerunek nieprzejednanego „antyimperialisty” i zaciekłego wroga USA. Na arenie międzynarodowej tworzył sojusze także z krajami, które z Zachodem mają nie po drodze. W osobie Cháveza prezydent Iranu Ahmadineżad znalazł nie tylko sojusznika, ale i wiernego fana. Zresztą z wzajemnością. Wspólne poglądy na sprawy międzynarodowe, a w szczególności niechęć wobec USA, ułatwiły zawarcie umów handlowych. Efekt – w ciągu dwóch lat wzajemne obroty wzrosły z 1 do ponad 50 mln dolarów rocznie. A żeby było jeszcze bliżej – ustanowiono cotygodniowe połączenia lotnicze z Teheranu do Caracas.

Zresztą sojusz z Wenezuelą okazał się dla Iranu furtką do pełnego sukcesu w niemal całej Ameryce Łacińskiej. Sam Hugo Chávez nie ukrywa, że w sojuszu z Iranem widzi szansę na przeciwstawienie się Stanom Zjednoczonym. Chávez i Ahmadineżad wspólnie szkolą kadrę wojskową, wspólnie też produkują amunicję. W swojej niechęci wobec USA Chávez potrafi jednak użyć czasem bardzo inteligentnej, ironicznej retoryki. Tak komentował na przykład coraz większą ingerencję państwa na początku kryzysu w Stanach: „Towarzysz Obama właśnie znacjonalizował General Motors. Fidelu, musimy być ostrożni, bo skończymy na prawo od niego”, mówił w telewizji.

Jezus socjalistą

Od początku swoich rządów Chávez starał się budować państwo autorytarne. W gruncie rzeczy to państwo policyjne, które już nieraz pokazało, że w „budowie socjalizmu” nie będzie oszczędzać w „środkach prewencyjnych”. Od początku Chávez miał na pieńku nie tylko z opozycją, ale również z Kościołem katolickim. Prezydent miał w ogóle dość niejednoznaczny stosunek do religii. Z jednej strony dawał się sfotografować podczas procesji w koszulce z wizerunkiem Jezusa, z drugiej wyraźnie dystansował się od Kościoła.

To zresztą charakterystyczne dla różnych parareligijnych nurtów rewolucyjnych, które w osobie Chrystusa dopatrują się ucieleśnienia lewicowych ideałów. Sam Chávez określał Jezusa jako „największego w dziejach socjalistę” oraz chętnie przeciwstawiał Go Kościołowi katolickiemu. „Jestem chrześcijaninem i zarazem marksistą. I jestem przekonany, że gdyby Jezus zszedł na ziemię, wymierzyłby mu baty za te wszystkie kłamstwa”, mówił o prymasie Wenezueli kard. Jorge Urosie. To w reakcji na mocne słowa hierarchy, że „marksistowsko-komunistyczna linia prowadzi kraj do ruiny, gospodarczej katastrofy i powiększania się ubóstwa”. Te słowa z kolei padły po tym, jak Chávez zażądał od Watykanu, by wymienił „nazbyt prawicowy” episkopat wenezuelski.

Inny wenezuelski kardynał, José Castillo Lara w wywiadzie dla włoskiego „Il Messagero” opisywał prezydenta w jeszcze mocniejszych słowach: „Hugo Chávez to paranoik. A dokładnie dyktator paranoik. (...) To pajac, jest tym, kim wygodnie jest mu być. Kiedy spotyka Kaddafiego, przedstawia się jako muzułmanin. O sobie mówi, że jest chrześcijaninem, i pokazuje się z krzyżem w ręku, ale ludzie mu nie wierzą”.

Trudno powiedzieć, co stanie się z Wenezuelą w ciągu kolejnej kadencji Cháveza: z gospodarką, rozwojem, opozycją, Kościołem. Przed wyborami zapowiadał kontynuację kursu socjalistycznego. Podobnie mówił w 2007 roku: „Nikt i nic nie powstrzyma naszego pociągu rewolucji! Nikt nie zatrzyma pociągu rewolucji socjalistycznej w Wenezueli! Choćbyśmy nie wiem ile musieli za to zapłacić! Bez względu na cenę!”. Ponieważ prędzej czy później socjalistyczny balon musi pęknąć, można tylko obawiać się, jaką cenę Chávez ma na myśli.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.