publikacja 31.10.2012 00:15
Skupieni na budowie autostrad nie zauważyliśmy, że w Polsce przestał działać transport publiczny. A przecież dostępność komunikacyjna jest podstawowym warunkiem rozwoju.
henryk przondziono
Pociągi pasażerskie w Polsce docierają do coraz mniejszej liczby miejscowości zwłaszcza małych. Niemal co miesiąc likwidowane są kolejne połączenia
Kolej nie dociera już do połowy miast. Nad transportem szynowym w skali kraju nikt nie panuje, rządzi tu kompletny chaos. Samorządy udają, że są organizatorami jakichś przewozów pasażerskich, a pociągi udają, że jeżdżą. Państwo nie ma do nich głowy, bo zaangażowało się w budowę wielopasmowych, płatnych dróg szybkiego ruchu. Rządzący zapomnieli o swoim podstawowym obowiązku: zapewnienia komunikacyjnej spoistości kraju. Ma to poważne konsekwencje cywilizacyjne. Uznaliśmy, że dziś każdy ma samochód, a jedynym problemem Polaków jest błyskawiczne przemieszczanie się nim między stolicami metropolii. A co z prowincją? Znów zaczyna wyglądać jak w komedii o początkach transformacji „Pieniądze to nie wszystko”. Mieszkańcy małych miast i wsi mogą sobie siadać na zarosłej chaszczami ławeczce dawnego przystanku PKS, by obserwować auta śmigające gdzieś na estakadach. A potem spakować się i jechać za chlebem do stolicy… jakiegoś europejskiego kraju.
Gdzie się podziali pasażerowie?
Pod koniec lat 80. ub. wieku propaganda z dumą ogłaszała, że koleje państwowe przewożą miliard pasażerów w ciągu roku, zaś autobusy dwa razy tyle. I chwała Bogu, że już nie muszą – ktoś powie. Tylko komu to przeszkadzało, że regularne pociągi pasażerskie 30 lat temu docierały do 80 proc. z ponad 900 polskich miast?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.