Zmęczeni Kościołem

ks. Artur Stopka

Ich zmęczenie nie jest wymysłem czy fanaberią. Jest faktem, z którym muszą się mierzyć samotnie każdego dnia.

Zmęczeni Kościołem

W mediach furorę robi kilkuletnia Amerykanka Abigail, która zapłakana skarży się, że ma dość Obamy i Romneya. Mówi, że jest nimi zmęczona. Ostatnio coraz częściej zdarza mi się spotykać (w realu i w sieci) polskich katolików, którzy doświadczają czegoś podobnego. Są zmęczeni Kościołem, do którego należą i który współtworzą. Z podobnym jak mała Abigail bólem i żalem, a czasami również ze łzami, próbują o tym mówić. Robią to niepewnie, przeświadczeni, że nie jest łatwo natrafić we wspólnocie Kościoła na kogoś, kto nie tylko szczerze się ich problemami zajmie, ale również spróbuje pomóc.

Ich zmęczenie nie jest wymysłem czy fanaberią. Jest faktem, z którym muszą się mierzyć samotnie każdego dnia.

Są zmęczeni Kościołem, w którym według ich rachunków, częściej słyszą o aborcji i in vitro, niż o zbawieniu przyniesionym przez Jezusa Chrystusa i powołaniu do szczęścia wiecznego. Żalą się, że męczy ich Kościół, w którym częściej są łajani i straszeni, niż otrzymują duchowe wsparcie i umocnienie w trudzie codziennego życia zgodnego z Ewangelią. Czują, że marnują siły na mimowolne (bo ich zdaniem nie sposób przed tym uciec) uczestnictwo w kłótniach, awanturach, podziałach. Są znękani presją, by jako katolicy, mieli takie, a nie inne stanowisko w sprawach przyziemnych i doczesnych, których nauczanie Kościoła dotyka w niewielkim stopniu, a może nawet wcale. Męczy ich to, co odbierają jako nieustanne wpychanie w szablon, w którym się nie mieszczą i narzucanie jednego sposobu przeżywania wiary oraz modelu pobożności.

Nuży ich dominacja skrajnych mniejszości nad szukającą złotego środka większością. Czują się zmęczeni wieloma na pozór drobnymi problemami życia we wspólnocie, które czynią je dla nich wręcz nieznośnym. Nie mają przekonania, że są w Kościele u siebie, jak w domu. Raczej mają poczucie, że są w nim jeśli nie wprost intruzami, to przynajmniej takimi mieszkańcami, którzy samą swoją obecnością innym przeszkadzają i zawadzają. Wzajemnie relacje w tym „domu” bardziej w ich oczach przypominają patologię niż normalne więzi międzyludzkie.

To wszystko sprawia, że dochodzą do granicy, do ściany, przez którą pragną się przebić. Mają dość bycia w takim Kościele. Marzą skrycie o swoistym „wyzwoleniu”, wyrwaniu się ze środowiska, a także ze struktur, które odbierają jako opresyjne, a nie oparte na miłości. Tęsknią do radości bycia katolikiem, uczniem Jezusa Chrystusa, dążącym wraz z innymi na spotkanie Boga twarzą w twarz, do udziału w Jego szczęściu.