Wykurzyć komisarza

Jacek Dziedzina

publikacja 08.11.2012 00:15

Unijni komisarze to dobrze ustawieni urzędnicy. Ale niekoniecznie tak wszechwładni, jak zazwyczaj sądzimy.

Wykurzyć komisarza Nie wiadomo, czy John Dalli był zamieszany w korupcję, czy też padł ofiarą spisku PAP/Wiktor Dąbkowski

Przykładem jest niedawne ustąpienie ze stanowiska, w atmosferze „ta­ba­kowego skandalu”, Mal­tańczyka Johna Dallego, autora antynikotynowej dyrektywy. Czy to przemysł tytoniowy dał popalić komisarzowi?
Sprawa coraz bardziej przypomina mocno zagmatwany polityczny thriller. Były nałogowy palacz, teraz zawzięty wróg tytoniu, jako unijny komisarz ds. zdrowia i ochrony konsumentów pracujący nad dyrektywą, która ma mocno uderzyć w producentów używek – jest podejrzany o przyjęcie propozycji przekupstwa ze strony... producentów zakazanej w UE tabaki do żucia (nazywanej snusu). Podstawą oskarżenia Dallego jest raport Europejskiego Urzędu ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych (OLAF). Wynika z niego, że maltański biznesmen, powołując się na znajomość z Dallim, miał obiecać szwedzkiej firmie produkującej snusu załatwienie zniesienia zakazu handlu tym towarem w Unii. Ponadto biznesmen miał zaoferować złagodzenie zapisów projektu dyrektywy, która nakładała m.in. obowiązek sprzedawania papierosów w jednolitych, ciemnoszarych opakowaniach. Cena korupcyjnej usługi – 60 mln euro. Dalli został wezwany na dywanik przewodniczącego Komisji Europejskiej, który miał ponoć machnąć raportem OLAF i powiedzieć krótko: albo sam podajesz się do dymisji, albo zostajesz zdymisjonowany. Ze skutkiem natychmiastowym. Maltańczyk wybrał pierwszą opcję, ale nie przyznał się do winy. Uważa, że padł ofiarą spisku koncernów tytoniowych. I być może urzędników niższego szczebla, którzy faktycznie kręcą Komisją Europejską.

Palący problem
Pierwszym zwycięzcą sprawy Dallego jest z pewnością przemysł tytoniowy w Unii Europejskiej. Odsunięcie komisarza, który przygotował restrykcyjny dla producentów tej branży projekt dyrektywy, oznacza też odsunięcie w czasie – jeśli nie w ogóle – wprowadzenia jej w życie. Gdyby dyrektywa stała się prawem całej Unii, do historii przeszłyby kolorowe opakowania wyrobów tytoniowych. Zastąpić je miały jednolite, mało atrakcyjne, ciemnoszare opakowania, na których dodatkowo umieszczano by drastyczne zdjęcia np. płuc palacza. Jest zrozumiałe, że lobby tytoniowe robiło wszystko, żeby uniemożliwić przeforsowanie takich zapisów. Czy jednak lobbyści gotowi byliby posunąć się do tak przewrotnej prowokacji?


Zastanawiająca jest zbieżność dat: szef KE, José Manuel Barroso, otrzymał raport OLAF 15 października, dzień później Komisja oficjalnie ogłosiła, że Dalli podał się do dymisji, podczas gdy tydzień później miały rozpocząć się prace finalizujące akceptację projektu dyrektywy antynikotynowej na poziomie Komisji Europejskiej. Przypadek? Być może, ale jednocześnie organizacje lobbujące za dyrektywą (m.in. SmokeFree Partnership, do której siedziby włamano się dwa dni po dymisji Dallego) informowały od dawna, że prace nad dyrektywą są nieustannie odsuwane od wielu miesięcy. A ze względu na skomplikowaną procedurę legislacyjną (projekt musiał być jeszcze zaakceptowany przez Radę UE i Parlament Europejski), każdy tydzień był ważny, żeby zdążyć przed upływem kadencji obecnej Komisji Europejskiej w 2014 roku.

Blokada
Jeśli zbieżność dat nie jest przypadkowa i za rzekomą korupcją z udziałem Dallego stoją producenci wyrobów tytoniowych, to jest oczywiste, że ich działania nie byłyby możliwe bez pomocy kogoś z samej Komisji Europejskiej. A fakty są takie, że prace nad dyrektywą były wielokrotnie blokowane, m.in. przez prawników Komisji i jej sekretariat generalny. Zadziwiające jest również tempo, w jakim wspomniany OLAF przygotował raport z rzekomymi dowodami na przekupstwo Dallego. Z reguły przygotowanie takiego dokumentu zajmuje Urzędowi ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych parę lat. Tym razem wszystko zajęło niespełna pół roku.


Oczywiście, nie sposób przesądzać na tym etapie, że mamy do czynienia z dobrze przygotowaną prowokacją i że Dalli jest czysty jak łza. Być może okaże się, że komisarz był równie gorliwy w zwalczaniu palenia tytoniu, co w „zarabianiu” kolejnych milionów. Ale też trudno nie brać pod uwagę faktu, że Maltańczyk mocno naraził się wpływowemu lobby tytoniowemu oraz tego, że nie jest pierwszą ofiarą wojny podjazdowej, prowadzonej przez urzędników Komisji Europejskiej.

Jak wrobić Verheugena
Mechanizmy rządzące tzw. kuchnią Komisji dokładnie opisał jej były pracownik, Belg Derk-Jan Eppink w książce „Life of a european mandarin” (Z życia europejskiego mandaryna). Wyłania się z niej obraz komisarzy, którzy są zwykłymi figurantami, wręcz marionetkami, w rękach właśnie mandarynów, czyli całej rzeszy urzędników różnych dyrekcji i departamentów. To mandaryni w gruncie rzeczy decydują nie tylko o szczegółowych zapisach projektów dyrektyw i rozporządzeń, ale często również o tym, co powinno znaleźć się w agendzie prac Komisji, czego przykładem są losy antynikotynowego projektu Dallego. Znający „kuchnię” Komisji twierdzą wręcz, że wszechwładza mandarynów sprowadza się czasem wręcz do szantażu i wymuszaniu na komisarzach „wzorowego zachowania”. Tak było m.in. z komisarzem Günterem Verheugenem, który publicznie skarżył się na urzędników, skutecznie blokujących jego projekty legislacyjne. Efekt? Niedługo po tej wypowiedzi w prasie brukowej ukazały się kompromitujące komisarza zdjęcia, ujawniające jego związek z jedną z podwładnych, która... właśnie otrzymała od szefa awans. Autor wspomnianej książki nie ma wątpliwości, że akcja medialna została przygotowana przez cały sztab mandarynów z Komisji, którzy postanowili pokazać, kto tu naprawdę rządzi. I skutecznie – Verheugen nie odważył się już nigdy powtórzyć swoich zarzutów pod adresem urzędniczej świty.

Pasek z wypłatą
John Dalli – niezależnie od tego, czy okazał się podatny na przekupstwo, czy stał się ofiarą spisku – po odejściu z KE na pewno poradzi sobie finansowo. Zresztą jak każdy były komisarz unijny. Już sama 5-letnia kadencja pozwala na spore oszczędności. W przeliczeniu na polską walutę każdy komisarz zarabia miesięcznie... ponad 80 tys. zł. To oczywiście tylko „goła pensja”, bo są jeszcze różnego rodzaju dodatki, m.in. mieszkaniowe. Ale na tym nie koniec. Po odejściu ze stanowiska po 5 latach byli komisarze mają zagwarantowane, że jeszcze przez trzy lata będą otrzymywać 65 proc. swojej pensji, co ciągle daje całkiem atrakcyjną kwotę. A po drugie – po upływie tego okresu są uprawnieni do pobierania dożywotniej emerytury o równowartości ok. 20 tys. zł. Nic dziwnego, że tak droga w utrzymaniu przez podatnika posada traktowana jest jako wyjątkowy prezent dla najbardziej zasłużonych dla aktualnie rządzącej w danym państwie ekipy (to rządy 27 krajów członkowskich wskazują swoich kandydatów na komisarzy). W przypadku komisarza Dallego sytuacja wygląda tylko trochę „dramatyczniej” – do czasu wyjaśnienia i ewentualnego oczyszczenia z zarzutów będzie otrzymywał nie 65 proc., a 45 proc. swojej dotychczasowej pensji. Ale za kilka lat nabierze już uprawnień emerytalnych, a połowa kadencji, którą przetrwał na stanowisku, daje mu prawo do emerytury w wysokości 11 proc. dotychczasowej pensji.
Jeśli więc okaże się, że Dalli jest jednak winny stawianych mu zarzutów, to przepisy regulujące wynagrodzenie dla pracowników Komisji i tak dają mu gwarancję spokojnej emerytury.
I kto za to płaci?

Źródła: „La Tribune”, ec.europa.eu, SmokeFree Partnership, Derk-Jan Eppink, „Life of a european mandarin. Inside the Commission”.