Rodzinna teologia drogi

Agata Puścikowska

GN 50/2012 |

publikacja 13.12.2012 00:15

O małżeńskim bilansie, kolędowym castingu na synową oraz radości z nowego człowieka z Mają Barełkowską i Piotrem Cyrwusem rozmawia Agata Puścikowska.

Maja Barełkowska i Piotr Cyrwus są małżeństwem od prawie  30 lat. Mają troje dzieci. Niedawno urodził im się  pierwszy wnuk Agata Puścikowska Maja Barełkowska i Piotr Cyrwus są małżeństwem od prawie 30 lat. Mają troje dzieci. Niedawno urodził im się pierwszy wnuk

Agata Puścikowska: Prawie trzydziestoletni staż małżeński, troje wspaniałych dzieci, pierwszy wnuk, ogień w kominku i pyszna, wspólnie pita kawa. Małżeństwo idealne…

Piotr Cyrwus: – Idealnie to się potrafimy kłócić.
Maja Barełkowska: – Ale i idealnie wybaczać.

Ale wśród aktorskich małżeństw tak długi staż to jednak rzadkość…
P.C.: – Nie demonizujmy aktorów i aktorskiego życia. Nie ma chyba obiektywnych badań, które potwierdzałyby obiegową opinię, że świat aktorski to świat zdrad. Z pierwszych stron gazet faktycznie zła rzeczywistość skrzeczy. Ale znamy wiele małżeństw „środowiskowych”, które kochają się, są wierne. My nie przypisujemy sobie jakiejś wyjątkowości.

Więc nie będzie recepty na prawie trzydzieści lat razem?
M.B.: – Młodzi, gdy się poznają, myślą, że muszą być w małżeństwie szczęśliwi. I że oczywiście druga strona ich uszczęśliwi. Tyle tylko, że nawet najbardziej kochający się ludzie ofiarują sobie jedynie namiastki miłości. Tylko nasz Pan daje pełnię. W byciu razem tu, na ziemi, chodzi raczej o to, by dawać, niż brać. Druga osoba nie wypełni naszych wszystkich pragnień, nie zapewni nam idealnego szczęścia. Warto o tym po prostu wiedzieć.

P.C.: – A wracając do naszego zawodu w kontekście wierności małżeńskiej: prawda jest taka, że uprawiamy bardzo emocjonalny zawód...
M.B.: – I podczas pracy targają nami przeróżne emocje. Często te emocje nam się mylą, prywatne uczucia mieszają się z uczuciami granych postaci. I wtedy łatwiej o zauroczenie, fascynacje. Bliskość fizyczna z obcym człowiekiem, która jest w aktorstwo wpisana, też łamie naturalne bariery. Aktor w ferworze kreowania kolejnej i kolejnej roli czuje się, jakby istniał poza czasem, poza regułami, poza realną przestrzenią. A wtedy łatwo może dojść do pomyłek, złych wyborów i w konsekwencji ludzkich dramatów.
P.C.: – Staramy się więc nie oceniać innych. Co najwyżej, cieszyć się i Bogu dziękować, że nam się udało…

Pokorna postawa. A pokora to też (podobno) rzadka cecha aktorów.
P.C.: – Więc my staramy się być pokorni i również, na przekór stereotypom, jesteśmy zwyczajni. Stephen Book, nauczyciel aktorstwa, pisze, że im aktor bardziej autentyczny jako człowiek, tym jest prawdziwszy na scenie.
M.B.: – Po wielu przejściach i trudach człowiek odnajduje siebie. Mnie zajęło sporo czasu, zanim skomunikowałam się sama ze sobą. Gdy taki moment w końcu nadszedł, poczułam się wolna.
P.C.: – W ciągu wielu lat małżeństwa wciąż się zmienialiśmy. Czasem na lepsze, potem znów na gorsze. Mam nadzieję, że bilans jest jednak na plusie. Ale gdy ktoś mnie pyta, czy jesteśmy idealni, to aż mnie korci, by idealnym nie być. (śmiech)
M.B.: – Ale z drugiej strony jesteśmy przecież wezwani do świętości! Tymczasem zbyt często asekurujemy się, że jesteśmy „tylko ludźmi” albo… aktorami.

Może świętość się nie sprzedaje?
P.C.: – Żona mówi poetycko, to ja będę po góralsku: prozom! Chcę zadać kłam wszelkim plotkom, że aktorzy są sprzedajni. Nie ma takich pieniędzy, żeby dać się sprzedać. Tyle tylko, że mówię o prawdziwym zawodzie aktora. To prawda, że wszyscy, również aktorzy, jesteśmy wezwani do świętości. Ale jesteśmy na drodze do niej! A droga: aktorska, małżeńska, ludzka trwa. Jest długa i często wyboista. I nie jest statyczna.

Mówi Pan jakby Tischnerem!
P.C.: – To prawda, że prof. Tischner był i jest moim ulubionym teologiem. Czytam go często. A teraz nawet gram tę postać w „Wariacjach Tischnerowskich”. Może więc jeszcze bardziej postać księdza, górala (jak ja), filozofa mnie przenika.

Gdy rozmawiamy, widzę natomiast wyraźnie, że postać Ryśka ze znanego serialu nie przeniknęła Pana wcale.
P.C.: – Rysiek nigdy w naszym domu nie mieszkał i nie identyfikuję się z nim. To tyle o Ryśku.
M.B.: – Ale przez 15 lat gry męża w serialu wiele Ryśkowi zawdzięczamy. Też w sensie materialnym (śmiech). Jednocześnie przecież mąż grał wiele ról w teatrach, tworzył wspaniałe kreacje. To była ogromna większość jego pracy…

Szeroka popularność wiąże się jednak z serialem.
M.B.: – Jesteśmy aktorami po szkole krakowskiej. Naszym celem nigdy nie było zostanie gwiazdami. Dążyliśmy i dążymy jednak do tego, żeby być coraz lepsi w tym, co robimy. Tyle! Ale oczywiście to miłe, gdy spotykamy się z sympatią widzów.
P.C.: – Popularność to jedna z wypadkowych tego zawodu. Aktor rzadko jest twórcą w dosłownym tego słowa znaczeniu. I jedynie teatr jest przestrzenią, w której możemy być prawdziwymi artystami.


Ujawnijmy kulisy tej rozmowy. Cały czas są Państwo… aktorami drugiego planu. Na pierwszym planie, obok nas, śpi mały Henryk. Wnuczek.
M.B.: – Tak, Henryk stanowczo jest najważniejszy! Jego narodziny to nowe rozdanie w rodzinie. Jesteśmy na jego punkcie absolutnie zakręceni.
P.C.: – I inaczej zaczynamy patrzeć na świat. Jak miałem swoje małe dzieci, byłem często daleko. Nie miałem zbyt wiele czasu. Wiadomo, praca. Teraz tego żałuję, ale przecież czasu się nie cofnie. Obecnie, gdy, już jako dziadek, wracam do Krakowa, do domu, pierwsze kroki kieruję do Henryka. Wnuk zmienia patrzenie na świat, na priorytety…

Pojawienie się wnuka zmienia relacje z córką?
P.C.: – Po prostu z ogromnym podziwem patrzę na córkę i zięcia. Są świetnymi rodzicami!
M.B.: – Co widać po Heniu, bo jest oazą spokoju. Jego rodzice są świadomi swojego rodzicielstwa, są tacy spokojni… My nie zawsze tacy byliśmy, gdy dzieci były małe.
P.C.: – Córka, mając małe dziecko, kończy studia aktorskie. Nawet będąc w ciąży, występowała na scenie. Taką dzielność ma po mamie. Maja była dobrą mamą, a jednocześnie nigdy nie przestała być aktorką. Tak, aktorki, żeby być i matkami, i nie wypaść z zawodu, muszą być bardzo dzielne…
M.B.: – Wszystkie pracujące zawodowo kobiety matki są dzielne. Trudne jest łączenie pracy zawodowej z wychowywaniem dzieci. Pracować trzeba, gdy kocha się swój zawód. Pominę tu aspekt finansowy… A jednocześnie przecież nie da się ukryć: nic nie zastąpi serca matki.

Z perspektywy dojrzałego rodzicielstwa co jest najważniejsze w wychowaniu?
M.B.: – Wychowanie potrzebuje czasu i… koncentracji na drugim człowieku. Koncentracji jednak potrzeba również i do pracy, i do wielu innych działań. Więc to trudne: znaleźć w sobie tyle siły i skupienia, by obdzielić uwagą wiele różnych przestrzeni i sfer.
P.C.: – Jestem w wieku, który pozwala już eliminować rzeczy niepotrzebne. Chociaż to nadal wymaga wysiłku, nauczyłem się rezygnować ze spraw drugorzędnych, które kiedyś wydawały się ogromnie ważne. Potrafię chociażby rezygnować z niepotrzebnych spotkań, które często były wręcz toksyczne. Kiedyś miałem w sobie jakąś przekorną potrzebę, by podczas takich spotkań coś w innych zmieniać, próbować rozmową przewalczyć ludzkie wybory czy postawy. Teraz wiem, że tak się nie da. Jak to mówią, po osiemnastce ludzi się już nie wychowuje. Tylko oni sami, gdy chcą i są świadomi, być może pod wpływem obserwacji, mogą się zmienić…

Teologicznie się robi…
P.C.: – Gdy jeździmy z Mają samochodem między Warszawą a Krakowem (bo mieszkamy i pracujemy w dwóch miastach), godzinami prowadzimy dyskusje teologiczne. I często się spieramy.
M.B.: – Spieramy, choć jesteśmy na jednej, dominikańskiej drodze. Ja byłam w duszpasterstwie jeszcze przed ślubem.
P.C.: – Ja natomiast, z moją rogatą duszą, zadającą wiele trudnych pytań, zawsze trafiałem na dobrych katechetów: od księdza w rodzinnym Waksmundzie, przez prof. Tischnera aż po dominikanów właśnie. Ja pytałem ich i Pana Boga, i spierałem się. Oni słuchali, rozmawiali. Bóg ceni taką szczerość.

Koledzy z branży nie postrzegają Państwa czasem jak… oszołomów?
P.C.: – Nie. Niedawno na jakimś spotkaniu kolega obraźliwie wyrażał się o Kościele. Poprosiłem, żeby przestał, bo jestem wierzący i jest mi przykro. Przestał. W jego słowach był jad. Po latach doszedłem do tego, że krytykować można. Również Kościół, ale zawsze z miłością.
M.B.: – Z drugiej strony Pismo Święte mówi: „nawracajcie się”. Nie innych! Siebie.
P.C.: – To prawda, bo przecież nigdy nie jesteśmy we wnętrzu drugiego człowieka. To on ma relacje z Bogiem, których my nigdy nie poznamy.

To teraz pytanie świąteczne, choć nieco sztampowe: Wigilia u Cyrwusów jest…
P.C.: – ... wielopokoleniowa, rodzinna, smaczna. Co ciekawe, kilka lat temu niejako powróciliśmy do zapomnianej tradycji – wspólnego śpiewania kolęd. I to wszystkich zwrotek ze śpiewników. Nawet nasz zięć został ostatecznie zaakceptowany po tym, gdy okazało się, że świetnie śpiewa kolędy.
M.B.: – Ogłaszamy więc, że potencjalne kandydatki na przyszłe synowe też będzie obowiązywał kolędowy casting. (śmiech)
P.C.: – A tegoroczne święta Bożego Narodzenia będą szczególne, bo w pierwszy dzień świąt ochrzcimy Henia.

Ostatnie pytanie: Państwa plany na nowy rok?
M.B.: – Pracować, tworzyć, być z rodziną, najbliższymi... I mądrze między to wszystko dzielić swój czas.
P.C.: – Ja natomiast chcę podejmować w przyszłym roku dobre decyzje. I nie chcę chodzić po manowcach. Chociaż manowce wciąż ciągną.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.