Opozycja "babskim" okiem

Jan Drzymała

Nie wiem, ilu z nas dzisiaj docenia poświęcenie tych, którzy w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych rzucili na szalę swój los w walce z systemem

Opozycja "babskim" okiem

Jakoś tak się złożyło, że akurat dzisiaj, dzień przed kolejną rocznicą ogłoszenia stanu wojennego, siedzę z żoną w domu i słuchamy książki Danuty Wałęsowej „Marzenia i tajemnice”. Jest świetna, polecam serdecznie. Napisana mocno z perspektywy twardej kobiety, a jednocześnie marzycielki, która najpierw pragnie dużej rodziny, a potem zostaje sama w domu z ośmiorgiem dzieci, podczas gdy mąż często gdzieś znika, co jakiś czas go zamykają, wywalają z pracy. Pani Danuta opisuje m.in., jak była wściekła na Wałęsę (słuchamy już jakiś czas, ale nigdy jeszcze nie nazwała męża po imieniu), kiedy ten – niby to biorąc córkę w wózku na spacer – poszedł rozrzucać opozycyjne ulotki. Takich smaczków z życia prywatnego Wałęsów jest więcej, ale nie o nich chcę pisać.

Danuta Wałęsa znakomicie odmalowuje krajobraz Polski Ludowej. Opowiada, jak mało mieli z mężem, gdy zaczynali swoją wspólną drogę. Pokoik w kwaterze stoczniowej, potem w hotelowcu dla pracowników stoczni. Wścibska gospodyni zaglądała im praktycznie do garnka, a żeby oglądać telewizję, musieli chodzić do sąsiadów. O samochodzie w ogóle nie było mowy. Kiedy rodziła pierwsze dziecko, do szpitala pojechali zwykłym miejskim autobusem.

Potem były kolejne dzieci – w sumie czterech synów i cztery córki. Tylko – jak przyznaje Danuta Wałęsa – te dzieci w dużej mierze wychowywały się bez ojca. On nigdy nie mówił, dokąd idzie, kiedy wraca, czy w ogóle wróci. Mówił tylko, żeby się nie martwić i tyle.

Nie wiem, ilu z nas dzisiaj – ludzi mniej więcej w moim wieku – docenia poświęcenie tych, którzy w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych rzucili na szalę swój los, los swych najbliższych.

Dziś mamy wszystko, możemy się komunikować bez przeszkód, śledzić papieża na Twitterze, możemy wyjechać nawet na koniec świata między innymi dzięki nim. Czytając książkę Wałęsowej, widać, jak gigantyczny przeskok dokonał się w tym stosunkowo niedługim czasie. Słuchając opowieści z tamtych lat, mam ochotę dziękować Bogu za wszystkich tych ludzi, którzy poświęcili tak wiele także dla mnie. I nie chodzi tu konkretnie tylko o Wałęsę. Chodzi jednakowo o wszystkich, którzy mieli odwagę stawić czoła reżimowi czy to w stoczni, czy na „Wujku” czy na kościelnych ambonach. Bez porównywania, kto był bardziej prawy, a kto „dał ciała”. Warto docenić to, że wszyscy oni byli gotowi poświęcić swoje życie, by nam naprawdę żyło się lepiej.