Mam pewność, że Bóg jest

GN 51/2012 |

publikacja 20.12.2012 00:15

O poszukiwaniu Boga, różnicach między Holendrami i Polakami oraz o szacunku dla różnych poglądów mówi aktor Redbad Klijnstra w rozmowie z Bogumiłem Łozińskim.

Mam pewność, że Bóg jest tomasz gołąb

Bogumił Łoziński: Dlaczego Holender mieszka i pracuje w Polsce?

Redbad Klijnstra: – Przyjechałem do Polski w wieku 18 lat, po maturze. Mój ojciec jest Holendrem, a właściwie Fryzyjczykiem, matka – Polką, ja urodziłem się w Amsterdamie. Okazało się, że sprawy, którymi żyją ludzie w Polsce, są dla mnie bardzo ważne, ciekawią, denerwują, poruszają mnie.

Jesteś Polakiem holenderskiego pochodzenia czy Holendrem mieszkającym w Polsce?

– Polakiem holenderskiego pochodzenia. Tak to czuję i myślę, że tak zostanie, choć ostatnio jeżdżę częściej do Holandii i tam występuję, aby zrekompensować sobie straty materialne wynikające z moich poglądów. Jednak nie mogę sobie wyobrazić, że zamieszkam w Holandii na stałe.

Dlaczego?

– Dla mnie bardzo ważni są ludzie, z którymi pracuję, których spotykam. Polacy są bardzo twórczy, serdeczni, uduchowieni i przez to są nadzieją dla Europy. To nie jest tak, że wszelkie dobrodziejstwa płyną z Zachodu. Polska religijność jest wartością, z której korzystają inni, np. w Holandii. Holenderski aktor, który jest katolikiem, powiedział mi, że się bardzo cieszy, iż Polacy są w Holandii, bo dzięki nim kościoły są pełne i to dodaje mu otuchy.

Jaka jest Twoja relacja do Boga, do Kościoła katolickiego?

– Zatoczyłem krąg. Mój ojciec jest przedstawicielem pierwszego pokolenia katolików w naszej rodzinie, sam się nawrócił. Być może dlatego jest bardzo ortodoksyjny. On nie przeżywa wiary na zasadzie obyczaju, lecz bardzo świadomie; doskonale rozumie znaczenie każdego momentu liturgii. Chodziliśmy do jezuitów na Msze po łacinie w rycie trydenckim. Jako dziecko byłem tym zafascynowany, szczególnie w zestawieniu z kościołem protestanckim, do którego zabierała mnie babcia, a który jest pusty, biały, z przezroczystymi szybami i w którym, poza śpiewami i mowami pastora, nic się nie dzieje. Potem przyszedł czas buntu, zainteresowałem się wschodnimi religiami, których łagodność odpowiadała mojej naturze, ale po pewnych wydarzeniach wróciłem do Kościoła katolickiego.

Jakich?

– Mój kolega, który od dziecka jest zdeklarowanym buddystą, płynął tratwą w Indiach, wypadł za burtę i dostał się w wir. Myślał, że to koniec i zaczął się modlić po buddyjsku. Nagle ukazała mu się Matka Boża i wtedy go wyciągnęli. To mi zapadło w świadomość. Dotarło do mnie, że szukanie siebie gdzieś daleko to rodzaj ucieczki od tego, z czym mam się zmagać tutaj, w ramach własnej kultury. To wydarzenie dało mi do myślenia, zrozumiałem, że wiara katolicka jest mi najbliższa, choć nie jestem bezproblemowym katolikiem, ale tę wiarę przyjmuję jako punkt wyjścia i w niej szukam tego, co mi jest potrzebne, bo w katolicyzmie jest wszystko.

I jak to szukanie Ci idzie?

– Dobrze. Od roku uznaję Boga jako najwyższą instancję, uzyskałem pewność, że Bóg jest, i mogę bez problemów powiedzieć, że wierzę.

Rozmawiamy w okresie świąt Bożego Narodzenia. W jakiej tradycji je przeżywasz: polskiej czy holenderskiej?

– Nie ma holenderskiej tradycji spędzania tych świąt, nawet nie ma Wigilii. Zawsze obchodziłem Boże Narodzenie w polskiej tradycji, według mnie w Polsce przeżywa się je najcieplej.

Istnieją różnice w podejściu do rzeczywistości między Polakami i Holendrami?

– Holendrzy odbierają świat bardzo konkretnie, materialnie, w związku z tym sfera duchowości, świat niematerialny jest dla nich abstrakcją, wręcz zabobonem. To jest posunięte do tego stopnia, że nie rozumieją nawet pojęć odnoszących się do sfery religijnej. Krzysztof Warlikowski, który w Polsce jest znany jako reżyser obrazoburczy, prowokacyjny, miał próby w Amsterdamie i tłumaczył holenderskiemu aktorowi, że ma czuć się, jakby znajdował się w piekle albo że ma traktować kobietę jak świętą. Ten aktor nie rozumiał, o co chodzi, dla niego opisywanie jakichś stanów w ten sposób było czymś obcym, nie do pojęcia. Okazało się, że polski ateista porozumiewa się w kodzie pojęć chrześcijańskich, które dla holenderskiego ateisty są kompletnie niezrozumiałe.

W serialu „Na dobre i na złe” grasz holenderskiego lekarza, który jest pragmatyczny, racjonalny, jakby pozbawiony emocji. Tacy są typowi Holendrzy?

– Wprowadzenie Holendra do tego serialu wynikało z intencji zintegrowania obywateli Europy. Z badań wynikało, że obraz Holandii w Polsce nie jest najlepszy, że kojarzy się z eutanazją, aborcją, narkotykami czy homoseksualizmem. To nie jest jednak cały obraz. Większość Holendrów to są ludzie, którzy wyznają tradycyjne wartości, i ja staram się pokazać również taką Holandię.

W serialowym małżeństwie z Bożenką urodzi się chłopiec czy dziewczynka?

– Z badań USG wynika, że chłopiec.

A Bożenka wróci na wizję, czy będzie się pojawiać tylko, gdy rozmawiasz z nią przez telefon?

– Na razie przez telefon, ale po porodzie Bożenka powinna wrócić do Polski, więc kto wie? Na razie van Graaf zacieśnia więzy z teściową, dzięki czemu również można pokazać, co różni, a co łączy Polaków i Holendrów i czego możemy się od siebie nauczyć.

Dlaczego „Gazeta Wyborcza” zatytułowała wywiad z Tobą „Moher z Amsterdamu”?

– Pewnie chodziło o kontrast, zestawienie przeciwieństw, bo co moher może mieć wspólnego z Amsterdamem. Dziennikarka chciała podkreślić, że jest jakiś problem z tym Redbadem, że człowiek z Zachodu broni moherów, i to jest dla niej niezrozumiałe.

Dlaczego bronisz moherów?

– Określanie jakiejś grupy społecznej w sposób pogardliwy, bo w takim kontekście było używane słowo moher, świadczy o kompleksie osób, które tak postępują. W ten sposób pokazują brak szacunku dla innych, co w demokratycznym społeczeństwie jest nie do zaakceptowania. W Holandii też są spory polityczne, różne poglądy, ale celem rozmowy nie jest obrzucanie innych błotem, tylko to, żeby każdy ze swoimi poglądami mógł się odnaleźć w przestrzeni, w której wspólnie żyjemy. Tymczasem w Polsce grupa określana mianem moherów jest traktowana z pogardą, wręcz odmawia się jej prawa do istnienia. Jeden z moich kolegów aktorów powiedział, że wstydzi się być Polakiem, jeśli w tym kraju są ludzie mający takie poglądy jak ci, którzy modlili się pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. Ja nie jestem w stanie takiej postawy zrozumieć. Przecież po śmierci księżnej Diany jeszcze przez dwa lata pod Pałacem Buckingham zbierali się ludzie, aby się modlić, zapalać znicze i składać kwiaty. Nikt im w tym nie przeszkadzał, choć nie było to na rękę królowej, która była oskarżana o niechęć do Diany. Jeśli grupa ludzi czuła potrzebę składania kwiatów pod Pałacem Prezydenckim, to umożliwienie im tego jest podstawową wartością demokracji, która m.in. polega na tym, że zapewnia wolność wyrażania swoich poglądów i uczuć. Tu nie chodzi o moje poglądy polityczne, ale obiektywne zasady wynikające z szacunku do człowieka.

I to upominanie się o szacunek dla człowieka doprowadziło Cię do zaangażowania politycznego i udziału w komitecie poparcia Jarosława Kaczyńskiego w czasie kampanii prezydenckiej?

– To był odruch obywatelski. Po 10 kwietnia każdy, prędzej czy później, musiał, musi albo będzie musiał się określić, zająć jednoznaczne stanowisko. Ja zostałem przyciągnięty przez prawą stronę, gdyż ona interesuje się tym, co mam do powiedzenia, a druga strona nie. Katastrofa smoleńska zrodziła we mnie szereg pytań i tylko po prawej stronie znajduję ludzi, którzy próbują na nie odpowiadać, próbują szukać prawdy. Po drugiej stronie nie widzę zainteresowania ustaleniem prawdy.

Prawicowe poglądy w środowisku aktorów i reżyserów to raczej wyjątek.

– Jestem na pewno w mniejszości wśród tych aktorów i reżyserów, którzy wypowiadają się publicznie. To nie jest komfortowe, bo odkąd zacząłem zabierać głos, to zarabiam mniej. Jednak w naszym środowisku jest grupa ludzi, którzy myślą podobnie do mnie i mi to mówią, choć z różnych względów tego publicznie nie ujawniają, bo na przykład mogłoby to mieć negatywny wpływ na ich zarobki.

Szukasz prawdy o katastrofie smoleńskiej. Co ustaliłeś do tej pory?

– Widziałem eksperyment prof. Wiesława Biniendy i on mnie przekonuje – brzoza nie mogła doprowadzić do urwania skrzydła. Do tego dane z raportu MAK-u pokazują, że samolot był wyżej niż brzoza, a w powietrzu doszło do przynajmniej dwóch wstrząsów. To są fakty wynikające z raportu MAK. Polskie śledztwo właściwie nie jest prowadzone, bo nie mamy dostępu do dowodów. Nie rozumiem, jak to możliwe, że trzy miesiące po katastrofie można było na jej miejscu odnaleźć fragmenty samolotu.

Formułując takie opinie, zostaniesz przez lemingów uznany za członka „sekty smoleńskiej”.

– Na pewno należę do ludzi, którzy nie mając pewności, będą zadawać pytania. Biorę również pod uwagę to, że teorie spiskowe są czasem najbardziej logicznym wytłumaczeniem dla pewnych postępujących po sobie zdarzeń, które inaczej należałoby uznać za absurdalnie przypadkowe.

Teoria o zamachu daje takie logiczne wytłumaczenie?

– Ja jej nie wykluczam. Na pewno nie można zbyć tezy o zamachu stwierdzeniem, że takie rzeczy się nie zdarzają, ale właśnie dlatego, że się nie zdarzają, należy brać taką możliwość pod uwagę i ją sprawdzać.

Protestowałeś przeciwko odmowie koncesji cyfrowej dla TV Trwam?

– Jestem za przyznaniem tej koncesji. Według mnie, to jest kwestia wolności słowa. Grupa społeczna, która wykazuje chęć posiadania mediów wyrażających jej poglądy, powinna mieć do tego prawo.

Czego życzysz czytelnikom „Gościa Niedzielnego” z okazji świąt Bożego Narodzenia?

– Przede wszystkim życzę mocy ducha, umiejętności wzięcia państwa na własność, siły, aby poczuć się gospodarzem we własnym kraju, i potrzebnego do tego zdrowia. Dla mnie cały czas jest aktualne wezwanie Jana Pawła II „Nie lękajcie się” i tego życzę Polakom.

Redbad Klijnstra jest aktorem i reżyserem, w 1996 r. ukończył studia aktorskie w PWST w Warszawie, występował m.in w filmie „Gry uliczne”, w serialach „PitBull” oraz „Na dobre i na złe”. Pracuje też w teatrze Studio. Ma 43 lata.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.