To za mało

ks. Artur Stopka

Jaka dramatyczna sytuacja sprawia, że rodzice muszą skorzystać z okien życia dla ratowania życia swemu potomstwu.

To za mało

Koniec roku 2012 w sposób wyjątkowo drastyczny pokazał, że Okna Życia są potrzebne, a pomysły ich likwidacji oznaczają zagrożenie dla życia ludzkiego. W ciągu niespełna pięćdziesięciu godzin pod koniec minionego roku w Oknach Życia w Polsce schronienie i ratunek znalazło dwoje dzieci.

Okoliczności, w jakich doszło do pozostawienia dziewczynki i chłopczyka w Oknach Życia, pozwalają przypuszczać, że były to ze strony ich matek desperackie akty miłości. To nie były pozbawione troski o przyszły los dzieci porzucenia. Jedna z matek przygotowała pełną dokumentację pozwalającą ustalić tożsamość dziecka. Druga napisała „Serce mi pęka, ale muszę to zrobić. Proszę Was, znajdźcie mu dobrych rodziców”.

Dzieci zostały uratowane. Zapewne trafią do rodzin, gdzie zostaną otoczone miłością, otrzymają wychowanie i wykształcenie.

A jednak to za mało. Pozostaje poczucie niedosytu. Poczucie, że jako wspólnota Kościoła nie zrobiliśmy wszystkiego, co powinniśmy.

Okna życia są – jak widać – nie tylko potrzebne, ale wręcz niezbędne. Ale nie są rozwiązaniem problemu. Są i zawsze pozostaną jedynie wyjściem awaryjnym. Koniecznym, ale przez każdy fakt zastosowania potwierdzającym, że coś zawiodło, nie zadziałało jak trzeba. Nawet nie da się ich porównać do leczenia objawowego, a co dopiero do terapii przyczyn choroby.

W ciągu niespełna siedmiu lat funkcjonowania w Polsce Okien Życia uratowano dzięki nim około pięćdziesięciu dzieci. Moim zdaniem to bardzo dużo. Z jednej strony dużo radości i satysfakcji, że tylu ludzi nie straciło życia, mimo groźnych okoliczności, w jakich się znaleźli. Z drugiej, dużo ludzkich dramatów i tragedii, które sprawiają, że maleństwa do Okien Życia trafiają.

Za każdym razem, gdy czytam wiadomość, że znaleziono w jednym z Okien Życia dziecko, nie potrafię uciec od pytania, jaka dramatyczna sytuacja sprawia, że rodzice (świadomie piszę „rodzice”, choć panuje powszechne i chyba mające mocne podstawy przekonanie, że to matki przynoszą dzieciaki do Okien) muszą skorzystać z takiej drogi ratowania życia swemu potomstwu. Przecież ci ludzie nie żyją na pustyni. Żyją wśród innych. Żyją wśród nas. Dlaczego nie otrzymali od nas takiej pomocy, która pozwoliłaby wzrastać dzieciom w cieple miłości tych, którzy je zrodzili?

Nie twierdzę, że zawsze taka pomoc jest możliwa i za każdym razem okaże się skuteczna. Dlatego Okna Życia jako rodzaj zaworu bezpieczeństwa są konieczne.

Ale w kontekście dwóch najnowszych zdarzeń nie potrafię się pozbyć myśli, że gdzieś popełniliśmy błąd, pozostawiając w osamotnieniu kochające swe dzieci matki. Oczywiście, moje myśli dotyczą między innymi rozwiązań instytucjonalnych, polityki państwa, struktur i mechanizmów społecznych. Jednak nie tylko. Moje myśli dotyczą też poziomu międzyludzkich relacji. Zainteresowania i poczucia odpowiedzialności za innych, żyjących w najbliższym otoczeniu. Zatroskania i solidarności w sferze elementarnych więzi.

Jeżeli przy pozostawionym w Oknie Życia zdrowym, zadbanym dziecku są dowodzące miłości dokumenty, to znaczy, że problem mamy wszyscy. Uratowaliśmy i ochroniliśmy dziecko. Ale to za mało. Nie ochroniliśmy miłości.