Babcie latają do Anglii

GN 01/2013 |

publikacja 03.01.2013 00:15

Polki mieszkające w Wielkiej Brytanii rodzą więcej dzieci niż Polki w kraju. Czy to efekt brytyjskiej polityki rodzinnej?

Małgorzata Wodziak z 2-letnim Mikołajem i Agata Koper z 2,5-letnim Igorem w londyńskiej dzielnicy Ealing. Ich synowie urodzili się w Wielkiej Brytanii roman koszowski Małgorzata Wodziak z 2-letnim Mikołajem i Agata Koper z 2,5-letnim Igorem w londyńskiej dzielnicy Ealing. Ich synowie urodzili się w Wielkiej Brytanii

Biura paszportowe nie nadążają z wyrabianiem dokumentów dla polskich dzieci – Małgorzata Wodziak i Agata Koper z londyńskiego Ealingu potwierdzają, że statystyki nie kłamią: w zeszłym roku Polki urodziły więcej dzieci niż Pakistanki, dotychczasowe liderki wśród mniejszości narodowych na Wyspach. – W Polsce chyba nie zdecydowałbym się tak łatwo na trójkę dzieci, tutaj mogę sobie na to pozwolić – mówi Marek Kowalak z Londynu. Od 6 lat mieszka na Wyspach. Tam urodzili się wszyscy jego chłopcy: Mikołaj, Dominik i Gabryś. – Na pewno mamy większy komfort w podejmowaniu decyzji o powiększeniu rodziny, urodzenie synka nie szarpnęło nas mocno po kieszeni – potwierdza Aleksandra Adamek z Colchester, mama kilkumiesięcznego Maksymiliana. Z mężem Wojtkiem myślą o czwórce dzieci. I niekoniecznie z perspektywą powrotu do Polski.

Socjal czy inwestycja?

Poznali się w pracy w Anglii. – Na uczelni. Ja byłam na wydziale artystycznym, Wojtek na elektrycznym. – Tak, ja sprzątałem elektryczny, Ola artystyczny – śmieją się oboje. – Już miałem się zwalniać z tego miejsca, bo nie wyrabiałem z drugą pracą. No i nagle pojawiła się Ola. Dziś Wojtek pracuje w domu opieki dla osób z porażeniem mózgowym. Ola jest kontrolerem żywności przeznaczonej dla szpitali. Od kwietnia przebywa jednak na urlopie macierzyńskim. W Wielkiej Brytanii to w sumie 52 tygodnie, z czego 39 jest płatnych (w Polsce do 2012 roku urlop macierzyński wynosił maksymalnie 24 tygodnie).

Koszty na początku ponosi pracodawca. Przez pierwszych 6 tygodni wypłaca 90 proc. tygodniowego wynagrodzenia. A co z pozostałymi 33 tygodniami? – Zależy od pracodawcy – mówi Ola. – Mój płacił tylko przez 6 tygodni, potem zaczęłam dostawać 120 funtów od państwa. A niektóre firmy płacą całość przez 6 miesięcy – dodaje. Nie wie jeszcze, czy wróci do pracy. Chce jak najdłużej zostać w domu z Maksymilianem. – Trzymają dla mnie stanowisko i w pewnym momencie będę musiała się zdeklarować. Jednak nawet jeśli nie wrócę do pracy, to możemy sobie na to pozwolić. To nie będą „kokosy”, ale z wypłatą męża da się przeżyć. Tym bardziej że oboje mogą starać się o benefity, czyli różnego rodzaju świadczenia. Niektórzy mówią: socjalne. Ale to raczej inwestycja państwa, a nie żadne rozdawnictwo. Podstawowe świadczenie, tzw. child benefit, dla każdego, kto ma dziecko do 16. roku życia, to 82 funty miesięcznie. Kwota raczej symboliczna. Ale są też inne – w zależności od kosztów utrzymania rodzina może otrzymać w sumie nawet 700 funtów miesięcznie. A to już poważny zastrzyk, nawet jak na angielskie warunki. Jest w tym tzw. housing benefitcouncil tax benefit. Przykład: znajomi Adamiaków płacą miesięcznie 411 funtów czynszu za mieszkanie, z czego 280 płaci im państwo. Council tax (podatek od nieruchomości) kosztuje ich ok. 100 funtów, ale płacą tylko 30, bo 70 dopłaca państwo. Oprócz tego dostają tzw. working tax credit (zwrot części podatku) w wysokości 200 funtów oraz child tax credit – kolejne 200 funtów – plus wspomniane 82 funty child benefit. Nawet przy niskich zarobkach jednego lub dwojga małżonków taka kumulacja benefitów na jedną rodzinę pozwala spokojniej planować miesięczny budżet. Ola: – Jeśli wrócę do pracy, to mogę dostać benefity na dofinansowanie opieki nad dzieckiem. Pracodawca powinien też pójść mi na rękę, gdybym chciała pracować na pół etatu albo dwa dni w tygodniu – wtedy też dostajesz dofinansowanie do opieki nad dzieckiem. Ta akurat w Anglii jest dość droga. Żłobek kosztuje od 600 do 900 funtów na miesiąc. Gdybym chciała dać dziecko do żłobka i wrócić do pracy, to się prawie nie opłaca. Znam tu wiele matek, które siedzą z dzieckiem nawet do 3. roku życia, nie wszystkie chcą być w domu, ale do 3. roku życia spokojnie każda kobieta jest sobie w stanie na to pozwolić. Oboje z Wojtkiem nie chcą jednak opierać swojego bezpieczeństwa finansowego na benefitach. Wojtek: – Ja wolę popracować dłużej w tygodniu i nie musieć wydzwaniać po urzędach i wypisywać dziesiątek formularzy. Poza tym nie chcę ciągle żyć w stresie, czy ktoś z urzędników nie zapuka do drzwi i nie sprawdzi, czy mamy jeden czy dwa samochody. Jak pobierasz benefity, to teoretycznie nie powinieneś mieć żadnych oszczędności na koncie. Mogą to zatrzymać. I po co mam chować pieniądze do szafy?

System bezpieczeństwa

Agnieszka i Marek Kowalakowie również poznali się na emigracji. Mieszkają w Londynie, oboje pracują w „Arce”, fundacji prowadzącej domy-wspólnoty, zamieszkiwane przez osoby niepełnosprawne intelektualnie i ich asystentów. Oboje uważają, że system brytyjski daje małżeństwom zakładającym rodzinę poczucie bezpieczeństwa. Agnieszka: – Przez jakiś czas po urodzeniu Gabrysia (najmłodszy) nie wiedziałam, czy wrócę do pracy, czy nie, ale miałam tę świadomość, że w razie czego jest zasiłek dla bezrobotnych, który pozwoli mi zostać z dziećmi. Marek: – Oczywiście pieniądze nie lecą tutaj z nieba. Nie każdego stać na kupienie mercedesa czy toyoty, ale jest przynajmniej ten komfort, że od pierwszego do pierwszego wystarczy. I jeżeli nagle wypadnie naprawa samochodu czy wyższy rachunek za gaz, to jest jakiś zapas pieniędzy. W Polsce, podejrzewam, nie zdecydowałbym się tak łatwo na trójkę dzieci. Tam więcej czasu trzeba poświęcić na pracę. Tutaj wiem, że jeśli popadnę w kłopoty, mogę liczyć na pomoc ze strony państwa z racji tego, że jestem ojcem trójki dzieci. Agnieszka: – Inna sprawa, że przedszkola są tutaj bardzo drogie. Dopiero od 3. roku życia i tylko 15 godzin na tydzień jest bezpłatnych. Czasami bardziej opłaca się wynająć niańkę. Jest jednak to bezpieczeństwo, że rodzina, której nie stać na posłanie dziecka do przedszkola, może otrzymać dofinansowanie. Polacy podkreślają też, że wychowaniu dzieci sprzyja również brytyjski system opieki zdrowotnej. Gabryś miał operację płuc w 2. tygodniu po urodzeniu. Oczywiście za operację Kowalakowie nie musieli dodatkowo płacić (poza składkami zdrowotnymi, które płacą co miesiąc). Do 16. roku życia (a później od 60.) leki w aptece są darmowe. – To duża pomoc. Dominik miał poważne problemy skórne, od lekarza dostawaliśmy krem, który normalnie jest bardzo drogi, kosztuje ok. 20 funtów. My mieliśmy go za darmo – mówi Marek.

Nie tylko benefity

Kryzys odczuwalny jest jednak i w systemie benefitów prorodzinnych. Joanna B. mieszka niedaleko Birmingham. Nie przysługują jej już żadne benefity. – Skorzystałam tylko z ustawowego urlopu macierzyńskiego, a po powrocie do pracy po prostu zmniejszyłam liczbę godzin i zmianę z dziennej na nocną. W tej chwili wychowuję dwuipółroczną córkę. Wspólne dochody moje i męża przekraczają wprawdzie niewiele, ale jednak ustawowe minimum, więc nie jest to takie proste w tej chwili dostać dofinansowanie nawet do niskich zarobków. Anglia w tej chwili wiele rzeczy zniosła, nie ma już bonusu po urodzeniu dziecka w wysokości 500 funtów. Zmniejszono również znacznie jednorazowe dofinansowanie dla matek w ciąży przeznaczone na witaminy czy owoce; kiedyś było to 125 funtów, teraz jest już tylko 70 – wylicza Joanna. Cięcia świadczeń nie dotknęły za to mocno samotnych matek. – Moja koleżanka ma trójkę dzieci, państwo płaci jej za dom i za czynsz. Otrzymuje również dodatek jako samotna matka oraz working tax creditchild tax credit – dodaje Joanna. W prasie można było czasem przeczytać, że Polki celowo jeżdżą do Wielkiej Brytanii, żeby tam urodzić i skorzystać z bogatego systemu benefitów. Tymczasem jeśli w ogóle takie przypadki miały miejsce, to z pewnością stanowią margines. W większości przypadków historie są bardziej prowizoryczne: po prostu większość wyjeżdżających dzisiaj na emigrację to ludzie młodzi. Na Wyspach układają sobie życie, tutaj pracują, tutaj też zakładają rodziny. Agnieszka i Marek Kowalakowie: – Wszyscy nasi znajomi, którym tutaj urodziły się dzieci, przyjechali do Anglii albo jako młode małżeństwa, albo jako pary, albo – jak my – tutaj się poznali i w pewnym sensie wrośli mniej lub bardziej w tę kulturę, przyzwyczaili się do warunków, pracy, zasiłków, codziennych zmagań, tutaj też zdecydowali się na dzieci. Ola i Wojtek Adamiakowie: – Na pewno nie było tak, że to perspektywa benefitów zadecydowała o tym, że chcemy mieć dzieci. Ale jest jednak komfort psychiczny, że w razie czego możemy liczyć na wsparcie. Polska ciągle kojarzy nam się z życiem od pierwszego do pierwszego. Tutaj ludzie żyją chyba w mniejszym stresie. Oczywiście ten system można wykorzystywać na różne sposoby. Jedna z dziewczyn mieszkająca we wschodniej Anglii przyjechała już z córką z Polski. Pracuje tylko na jedną czwartą etatu, bo więcej jej się nie opłaca – otrzymuje benefity. Jako samotna matka dostała mieszkanie, ma opłacaną większość rachunków.

Wnuki na Wyspach

Są myśli o powrocie. To właściwie bicie się z myślami – jak zacząć wszystko od nowa w Polsce. Dla polskich dzieci urodzonych w Anglii wyjazd byłby jednak raczej przeniesieniem się do innego kraju, a nie powrotem. – Mikołaj w domu mówi po polsku, ale w szkole już tylko po angielsku. On już jest na takim etapie, że przychodzi do nas i poprawia naszą wymowę – śmieje się Marek. – Ja bym chciał wracać, ciągnie mnie do Polski, może sobie jeszcze nie uświadamiam, jakie problemy mnie tam czekają, ale chciałbym wrócić. Jeżeli będziemy zbyt długo odkładali ten powrót, to potem dla 15-latka będzie już trudniej... Mikołaj, cieszyłbyś się, gdybyśmy przenieśli się do Polski? Bliżej Mateuszka byśmy mieszkali. – Tak. – A wolisz mówić po angielsku czy po polsku? – Po angielsku. Ola: – Jak już tutaj poślemy dzieci do szkoły, to będzie jeszcze trudniej wrócić. Mieliśmy taki kryzys w zeszłym roku, że chcieliśmy zjechać do Polski. Mimo że mówimy po angielsku, to w Polsce jest jednak większa swoboda języka, to jasne. Ale pojechaliśmy na wczasy na 2 tygodnie do Polski i… odechciało nam się powrotu. Trudno w tym miejscu nie wspomnieć o jeszcze jednej „instytucji”, pewniejszej niż cały system benefitów razem wziętych: babcie i dziadkowie, którzy regularnie nabijają kasę liniom lotniczym. Agnieszka Olkowicz mieszka w Netherton w środkowej Anglii, razem z siostrą i jej mężem. Sama wychowuje córkę. Właśnie przyjechał jej tata na kilka tygodni. – Bardzo mi to pomaga w pracy, a córka też się cieszy z obecności dziadka – przyznaje Agnieszka. – Pomoc babć i dziadków podróżujących dzielnie między Polską a Anglią do swoich dzieci i wnuków jest naprawdę powszechna i zauważalna na każdym kroku – potwierdzają Agnieszka i Marek Kowalakowie. – Babcie przyjeżdżają na dłużej lub krócej, zależy od możliwości, ale naprawdę są niezastąpioną pomocą. Polskie babcie spotyka się na placach zabaw, w kafejkach i w polskim kościele. Niektóre nigdy wcześniej nie były za granicą, dopóki ich wnuki nie pojawiły się po drugiej stronie Kanału La Manche. Wojtek siada do pianina. Jest samoukiem, tylko żona Ola skończyła w Polsce szkołę muzyczną. Zaczyna płynnie, z wirtuozerską pasją grać motyw z filmu „Polskie drogi”. Po kiczowatych rytmach disco polo w polskim sklepie na londyńskim Ealingu (czy to zawsze musi być muzyczna wizytówka polskiej emigracji?!) to naprawdę uczta dla ucha. Tym bardziej że w każdej nucie znanego utworu słychać nieskrywaną tęsknotę. Mimo że na razie to raczej angielskie drogi tworzą nową ojczyznę młodej rodziny.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.