Dziurawy budżet oświaty

Piotr Legutko

GN 03/2013 |

publikacja 17.01.2013 00:15

Brakuje pieniędzy na utrzymanie prawdziwych szkół. Ale wciąż wydaje się miliony na te wirtualne.

 Krakowskie protesty przeciw zamykaniu szkół. Być może by ich nie było, gdyby samorząd nie musiał wydawać milionów na urlopy  dla podratowania zdrowia nauczycieli i dotacje dla wirtualnych placówek  dla dorosłych Agencja Gazeta/Mateusz Skwarczek Krakowskie protesty przeciw zamykaniu szkół. Być może by ich nie było, gdyby samorząd nie musiał wydawać milionów na urlopy dla podratowania zdrowia nauczycieli i dotacje dla wirtualnych placówek  dla dorosłych

Samorządy biją na alarm. Nie stać ich na finansowanie edukacji. Subwencje oświatowe są zbyt niskie. Wiele gmin podejmuje właśnie teraz dramatyczne decyzje. Narasta fala protestów przeciw zamykaniu szkół i zwolnieniom nauczycieli. Gminy mają pomysł, jak oszczędzać, by nie odbywało się to kosztem dzieci. Przedstawiły go jesienią. Co na to rząd? Milczy, choć do końca 2012 r. ministerstwo edukacji miało odnieść się do postulatów przedstawionych przez samorządy. Tymczasem ich spełnienie mogłoby właśnie teraz uratować wiele placówek.

System się rozsypie

Budżet na edukację wcale nie jest taki mały, za to na pewno dziurawy. Eksperci twierdzą, że blisko 60 mld zł (4 proc. PKB), jakie jest rocznie przeznaczone na oświatę, można by wydawać dużo racjonalniej, a niż demograficzny wykorzystać na poprawę warunków i jakości kształcenia. Zacznijmy od tego, że zbyt dużo pieniędzy wydawanych jest na administrowanie oświatą. – Co czwarta złotówka nie trafia do ucznia, tylko 75 proc. idzie na fundusz płac nauczycieli – wylicza dr Jerzy Lackowski, dyrektor Studium Pedagogicznego UJ. Administracja oświatowa jest reformowana nieustannie, ale liczba osób w niej zatrudnionych, zamiast spadać, rośnie. Nie przekłada się to na jakość zarządzania. Od lat nikt w centrali nie jest w stanie sporządzić prawidłowego algorytmu uwzględniającego faktyczne koszty funkcjonowania oświaty. Nie sposób nad nimi zapanować, bo kto inny (rząd) ustala wysokość pensji nauczycieli, a kto inny (gmina) ma je wypłacić. 20 lat temu owo niedoszacowanie subwencji wynosiło przeciętnie ok. 10 proc., dziś samorządy dokładają z dochodów własnych ponad 30 proc. Przy tej dynamice w 2014 r. cały system się rozsypie. To dlatego jesienią samorządowcy urządzili marsz na Warszawę.

Urlop albo szkoła

Mają prawo być „oburzeni”, bo rząd ma gest, ale to oni płacą rachunki. Jak w przypadku słynnych dodatków wyrównawczych. W 2009 r. wprowadzono mechanizm, dzięki któremu teoretycznie wszyscy nauczyciele w Polsce mieliby zarabiać na podobnym poziomie (kto ma mniej, to mu się dopłaci). Mechanizm, zwany przez niektórych „14. pensją”, jest mało odczuwalny przez konkretnych pedagogów (większość jej nie dostaje), za to dodatkowo komplikuje on finanse gmin. Podobnie jak urlopy dla podratowania zdrowia.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.