Dziecko 
ojca Pio

Joanna Bątkiewicz-Brożek


GN 07/2013 |

publikacja 14.02.2013 00:15

Mój ojciec uparł się, żeby chrztu 
udzielił mi o. Pio. Od tego dnia 
święty stygmatyk towarzyszy mi 
w życiu – mówi dr Leandro Cascavilla.


Doktor Leandro Cascavilla 
jest ordynatorem w Domu Ulgi 
w Cierpieniu. Ma żonę, 
dwóch synów i córkę tomasz Jodłowski Doktor Leandro Cascavilla 
jest ordynatorem w Domu Ulgi 
w Cierpieniu. Ma żonę, 
dwóch synów i córkę

Ojciec Pio zawołał go pewnego dnia do siebie: – Poprowadzisz grupę modlitwy dla moich dzieci duchowych. Leandro był nastolatkiem. Zdziwił się. Był pierwszym świeckim, który poprowadził grupę modlitwy we Włoszech. W 2010 r. abp Michele Castoro mianował go wicedyrektorem generalnym Grup Modlitwy o. Pio. Ze świętym stygmatykiem łączy Cascavillę całe życie. 
– Ojciec Pio udzielił mi chrztu 4 kwietnia 1957 r. w małym kościółku klasztornym kapucynów. Mój wujek był księdzem, a więc wszyscy moi bracia byli chrzczeni przez niego – to należało do tradycji – opowiada dr Cascavilla. – Dlaczego mój tata tak się upierał, żeby wyłamać się z tej tradycji i poprosić o. Pio o chrzest dla mnie? Dziś widzę w tym łaskę. To był rodzaj wezwania, powołania. 


Naznaczony 
przez Świętego


Cascavilla od 25 lat jest lekarzem na oddziale geriatrycznym Domu Ulgi w Cierpieniu, od niedawna ordynatorem. Opiekuje się też chorymi zakonnikami w infirmerii przy klasztorze w San Giovanni Rotondo. W grupie naukowców Science e Vita (Nauka i Życie) zajmuje się problemem eutanazji. Kapucyni to niemal jego rodzina. Leandro Cascavilla mieszka w mieście świętego stygmatyka.

Tu się urodził. Jego ojciec Antonio był znanym w San Giovanni Rotondo nauczycielem. Przez 20 lat towarzyszył o. Pio (Antonio Cascavilla był potem członkiem komisji historycznej podczas procesu beatyfikacyjnego). 
– Jednym z moich pierwszych wspomnień z dzieciństwa jest właśnie spotkanie z o. Pio – mówi dr Cascavilla. – Tata wziął mnie do kościoła, musiało to być w 1959 r. Miałem 3 lata, w trójkę z moimi braćmi staliśmy na schodach budującego się wówczas kościoła. Ojciec Pio podszedł do nas i zapytał ojca: „Masz samych synów?”. Tata odpowiedział, że przydałaby się córka. Ojciec Pio na to: „Będą mieć siostrzyczkę, będą”. Po dziewięciu miesiącach moja mama urodziła córkę. 
Dr Cascavilla dobrze zapamiętał stygmaty na dłoniach o. Pio. Starał się je ukrywać.
– Mój ojciec bardzo często całował zakrwawione bandaże na dłoniach o. Pio. Był z tym oswojony. Jak ten kapucyn znosił takie cierpienie? – myślałem.
Leandro zrozumiał sens kal­warii zakonnika dopiero wtedy, kiedy został lekarzem. 


Szpital to świątynia


Leandro Cascavilla chciał zostać prawnikiem. – Nawet rozpocząłem studia prawnicze. Nagle coś się zmieniło i zaczęła mnie fascynować psychologia. Zapisałem się na medycynę. Potem spotkałem wspaniałego geriatrę. Pamiętam, kiedy pokazał mi swój oddział. Zachwyciłem się – wspomina po latach. 
Zrobił specjalizację na Uni-wersytecie Najświętszego Serca Jezusa, w klinice Gemelli w Rzymie. Potem wrócił do rodzinnego San Giovanni Rotondo na praktyki do Domu Ulgi w Cierpieniu.
– Tam zobaczyłem pacjentów, którzy cierpienie, ból traktują jak balsam dla duszy. Przyjmują je z wiarą. Jak o. Pio. Znajdują w nim sens, przekształcają na modlitwę. 
Dopiero tu zrozumiałem to, czego uczył o. Pio lekarzy w swojej klinice: Chrystus, zwyciężając śmierć, nadał sens naszemu cierpieniu. Jest możliwa radość w cierpieniu, choć wydaje się, że to dwa przeciwne bieguny. 
Święty o. Pio mawiał: mój szpital ma być wyposażony w najnowocześniejszy sprzęt i spełniać najwyższe wymogi i standardy medyczne, ma wspierać i zachęcać do naukowych badań. W 1925 r. w San Giovanni Rotondo powstaje mały szpital na 20 łóżek.

Po ponad dwudziestu latach blisko klasztoru kapucynów rośnie już gigantyczna klinika. Dziś to największy ośrodek we Włoszech, jeden z najbardziej cenionych w Europie. Casa Sollievo della Sofferenza to duchowy testament o. Pio: ulżyć w cierpieniu innym.
W klinice jest miejsce dla 1000 pacjentów, pracuje tu ponad 2,5 tys. specjalistów, są oddziały wszystkich specjalności. Personel przechodzi program formacyjny, wprowadzający w duchowość o. Pio. 
Święty chciał, by Dom Ulgi w Cierpieniu był też centrum badań naukowych na poziomie międzynarodowym. Miał niesamowitą intuicję. Widział tu miejsce, w którym wiara i nauka spotkają się i będą się uzupełniać. 
– Ojciec Pio mówił: gdyby moja klinika miała być jedynie miejscem leczenia ciała, byłaby tylko modelowym szpitalem. Chciał, by przy łóżku chorego była miłość. Tę miłość miał przynosić lekarz – mówi dr Cascavilla. – Kapucyn powtarzał lekarzom: w chorym macie widzieć Chrystusa. Chory ma być dla was jak tabernakulum. Gdzie stawia się tabernakula? – pytał. – W świątyni. Szpital więc – mówił – to świątynia. Jeśli tak, to kto zawiaduje taką świątynią? Lekarz, który staje się pomocnikiem pacjenta. Ma kontemplować Chrystusa w chorych.
Ojciec Pio stawiał wysoko poprzeczkę. – Jeśli chcesz dotknąć tajemnicy cierpienia, to tylko przez pryzmat wiary. 


Być obok


Poniższa krótka anegdota opowiadana jest często na szkoleniach lekarzy w Domu Ulgi w Cierpieniu w San Giovanni Rotondo: pewna kobieta ma problemy w rodzinie, w pracy, długi. Nie wytrzymuje nerwowo. Chce ze sobą skończyć. Wsiada do samochodu i jedzie na peryferie miasta. Mija stojącego przed kościołem zakonnika. Wysiada z auta. Zakonnik o dużych oczach, jakby zatopiony w innym świecie, budzi jej zaufanie. Milczy. Kobieta zaczyna mówić. Im dłużej opowiada i więcej problemów wyrzuca z siebie, tym jej lżej. Po półtorej godzinie, ze łzami w oczach, odwraca się i krzyczy: Grazie Padre! Wsiada do samochodu. Zawraca. Od tej chwili świat nabiera barw. Mijają tygodnie. Kobieta wraca pod ten sam kościół, chce odnaleźć zakonnika. Puka do furty. – Szukam tego ojca, łysy, gruby, w okularach. – A, don Francesco – mówi furtian. – A po co? 
– Opowiedziałam mu swoje życie. Chcę mu podziękować. 
– Jak to? – dziwi się furtian. – Don Francesco jest głuchonie-
my.
Cascavilla: – Anegdota wydaje się zabawna, ale pokazuje, czego najbardziej potrzebuje pacjent w szpitalu. Żeby przy nim być. Ten zakonnik nawet nie wysłuchał historii kobiety, bo był głuchy. Ale sam fakt, że był obok niej, stał się początkiem jej leczenia i powrotu do życia. Bliskość drugiego człowieka, aż do samego końca życia, jest w naszym szpitalu ważniejsza niż podanie leków. Tego chciał o. Pio. 
Cascavilla pamięta pierwszy zgon pacjenta. – Giuseppe był kelnerem, miał 50 lat i cierpiał na agresywny nowotwór płuc. Byłem na dyżurze. Nie zapomnę nigdy jego oczu. „Patrz, Giuseppe, przyszedł dr Leandro”, powiedziała jego żona. Złapałem go za rękę. I tak trwaliśmy do jego ostatniego oddechu. Od tamtej pory trzymam za rękę każdego odchodzącego człowieka. Bo najgorsze to odchodzić w samotności.
Lekarz w Domu Ulgi w Cier-pieniu szuka z chorym sensu jego cierpienia, odpowiedzi na nurtujące pytania. Cascavilla: – Mamy różne grupy pacjentów. Jedni pytają, dlaczego śmierci towarzyszy cierpienie, dlaczego dotknęło to mnie, dlaczego Bóg do tego dopuścił, dlaczego nie interweniuje? Słuchamy. Nie zawsze ważna jest odpowiedź. Bo jak mówił św. Augustyn, a powtarzał nam o. Pio: kto szuka Boga, już Go odnalazł, już Go ma w sobie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.