Nie ten język

KAI

publikacja 13.12.2003 06:53

Polski język religijny znajduje się w stanie głębokiego kryzysu, który może wynikać z kryzysu wiary, doświadczenia religijnego i życia wspólnotowego - mówili uczestnicy dyskusji "Język instytucji religijnych i życia wewnętrznego".

Spotkanie, zorganizowane 10 grudnia na Uniwersytecie Kard. Stefana Wyszyńskiego, było częścią trzydniowego sympozjum "Kryzys mowy we współczesnym piśmiennictwie i międzyludzkiej komunikacji". "Skubany ten Jezus, tak czterdzieści dni bez jedzenia", "Matka Boża wymięka, słysząc pozdrowienie anielskie i słowa Elżbiety", "Jeśli będę byle jaki, szatan mnie będzie olewał" - to fragmenty autentycznych wypowiedzi ludzi Kościoła, które przytoczyła podczas konferencji dr Dorota Zdunkiewicz-Jedynak z Uniwersytetu Warszawskiego. Jej zdaniem, w mowie kościelnej mamy obecnie do czynienia z "pomieszaniem języków". Zanika dawna hierarchia, wyraźnie odróżniająca rzeczy święte i świeckie. Język natchniony, wysoki miesza się z ubogim, prymitywnym, a nawet wulgarnym. Za ważną przyczynę takiej kondycji słowa w Kościele można uznać wpływ kultury masowej, która schlebia swojemu konsumentowi. - Bardzo symptomatycznym zjawiskiem współczesności jest pragmatyczny, żeby nie powiedzieć instrumentalny stosunek do języka, traktowanego wyłącznie jako narzędzia do sterowania odbiorcą, a nie jako miejsca spotkania z drugim człowiekiem - powiedziała Zdunkiewicz-Jedynak. Zamiast rozmowy coraz częściej pojawia się "mówienie pod kogoś", dostosowane do oczekiwań odbiorcy. - Czy to nie za daleko? - zastanawiała się językoznawca, cytując wypowiedzi ewangelizatorów takie, jak: "Jezu, k..., nie daj się! No walnij mu". - Czy kompromis, na jaki godzi się Kościół, aby zaistnieć w takim miejscu, nie jest zbyt bolesny, dotkliwy? - pytała. - Czy, aby być czytelnym, rzeczywiście musi się zniżyć do sfery profanum? Zdunkiewicz-Jedynak uważa, że przyczyna "pomieszania języków" tkwi w zbyt powierzchownym odczytaniu przesłania Soboru Watykańskiego II, zalecającego uwspółcześnienie języka religijnego. Wielu mylnie zrozumiało to jako wezwanie do "upotocznienia" mowy. Echem tego są obawy, czy język religijny ma szansę zaistnieć w zgiełku kultury masowej i rozpaczliwe apele - takie jak ks. Bronisława Malińskiego - żeby "wypowiedzieć Ewangelię językiem rozumianym przez człowieka ulicy". Zbyt dosłowne potraktowanie takiego nakazu owocuje czasem pomysłami - karkołomnymi, zdaniem prelegentki - żeby traktować kościelną posługę słowa w kategoriach reklamy. Dr Zdunkiewicz-Jedynak ubolewała nad zatrważającym zanikiem znajomości wyrażeń i zwrotów biblijnych, takich jak "wieża Babel", "umywać ręce", "apokalipsa", "rzeź niewiniątek", "uczynek samarytański", czy "golgota". - Współcześnie ludzie obawiają się mówienia o doświadczeniu religijnym, nie znajdując właściwych słów na jego opisanie i dyskutowanie o nim - powiedziała. Wtedy korzystają najczęściej z gotowych formuł. Jednak jak można mówić językiem naturalnym, osobistym i wolnym od klisz językowych, kiedy nawet katechizmy, czyli "podręczniki życia religijnego" posługują się skostniałymi schematami i pusto brzmiącym szablonem leksykalnym oraz ignorują zjawiska, które zachodzą w świecie? - pytała. Jak przezwyciężyć kryzys? Zdaniem polonistki, najlepsza recepta to "mówienie własnym głosem". - Jeśli otaczająca nas kultura niesie treści w znacznej mierze zhomogenizowane, to sposób na przekroczenie stanu kryzysu słowa w życiu religijnym tkwi właśnie w odmiennym języku - takim, który daje się poznać na ujednoliconym tle - stwierdziła. Język religijny powinien zachować odrębność stylistyczną, ale jednocześnie powinien być spontaniczny i autentyczny, tzn. zanurzony w osobistym doświadczeniu współczesnego człowieka i prowokujący to doświadczenie.

Więcej na następnej stronie

Sytuacja kryzysu słowa jest paradoksalna - im głębszy problem, tym większa gotowość słuchania "innej" mowy - wymykającej się szablonom. Stąd - zdaniem Zdunkiewicz-Jedynak - takie zainteresowanie ruchami New Age, które przyciągają m.in. uduchowionym sposobem mówienia. Zapewne także dlatego tak wielu słuchaczy ma Jan Paweł II. - Kryzys może być szansą - podkreśliła polonistka. Jej zdaniem, język religijny stoi właśnie u progu zmiany. Kryzys rozumiany jako przełom, zapowiedź nowego towarzyszy od początku europejskiej cywilizacji i językowi religijnemu. - Ksiądz, który mówi: "skubany ten Jezus" nie tylko okazuje brak szacunku. On bardziej głosi samego siebie niż Chrystusa - zauważył o. Jacek Salij OP. Taki kaznodzieja chce przede wszystkim uzyskać od audytorium etykietę "fajnego", bo traktuje swoich słuchaczy poważniej niż Tego, którego głosi. - Czy rzeczywiście największym zagrożeniem jest banalizacja i desakralizacja języka? - polemizował redaktor naczelny miesięcznika "Więź" Zbigniew Nosowski. - Referat, który usłyszałem, pokazywał Kościół, jakiego nie znam - mówił. Jego zdaniem, dużo bardziej powszechne jest posługiwanie się językiem zamkniętym we własnym systemie. A przykłady podane przez dr Zdunkiewicz-Jedynak to - jego zdaniem - dramatyczne próby przełamania schematu. Uważa, że Przystanek Jezus to ważne doświadczenie na drodze poszukiwań współczesnego języka religijnego. Zdaniem Nosowskiego, mamy w Polsce przykład umiejętnego wyrażania treści religijnych w sposób właściwy dla kultury masowej - zespół Arka Noego. W języku religijnym wielkim niebezpieczeństwem jest hermetyczna mowa wspólnot, kompletnie niezrozumiała dla ludzi z zewnątrz. "Konwiwnecja', "deuterokatechumenat", "KODA" - to wszystko słowa dla "wtajemniczonych". - Jako redaktor pisma religijnego tępię słownictwo teologiczne. Proszę powiedzieć, kto poza teologami mówi o "ekonomii zbawienia" i "przepowiadaniu"? - powiedział Nosowski. Specyfika języka kościelnego, a zwłaszcza stosowanie tytułów, jest tak wielka, że Nosowski przyznał, iż jako "zawodowy katolik" jest często proszony o pomoc w zaadresowaniu listu do biskupów. "Ekscelencja", "eminencja", "najczcigodniejszy" - to określenia zupełnie hermetyczne. O. Jacek Salij uważa, że kluczem do znalezienia dobrego języka religijnego jest zakorzenienie tego, kto go używa, w religijnej rzeczywistości. Znany teolog opowiedział scenę, której był kiedyś świadkiem w pociągu: chłopiec, któremu matka pokazała krowę za oknem, patrzył na szybę i nie mógł dostrzec tego, co było za szybą. - Jestem jak najdalszy od lekceważenia "szyby", jaką jest język - podkreślił. Mowa powinna dobrze pokazywać rzeczywistość, która się za nią znajduje. Ale nie można się na niej zatrzymywać! - Prawdy religijnej nie da się uchwycić w wiecznotrwałym języku - przyznał. - Nie dlatego, że świat się zmienia, ale dlatego, że tę prawdę trzeba najpierw przeżyć. - Kryzys słowa nie jest niczym unikalnym, ale jeszcze nigdy w dziejach słowo nie musiało tak bardzo rywalizować z obrazem - stwierdził redaktor naczelny kwartalnika "Fronda" Grzegorz Górny. Współczesne społeczeństwa opierają swoją wiedzę o świecie nie na faktach i rozumowaniu, ale na obrazach. Np. mieszkańcy USA zapytani w sondażu o wojnę w Wietnamie, w większości nie potrafili powiedzieć, o co w niej chodziło, ale potrafili dokładnie opisać obrazy, które widzieli w telewizji i gazetach. Uznał to za bardzo niebezpieczne zjawisko, bo - cytował za Erichem Frommem - myślenie obrazami paraliżuje zmysł krytyczny, a uruchamia emocje, zmysły i podświadomość. Nie sprzyja to wierze, która - jak mówił św. Paweł - rodzi się ze słuchania. Wiarę definiuje się ją jako przylgnięcie do Boga wolą i rozumem. - Nasza "cywilizacja księgi" to więcej niż metafora - mówił Górny, ubolewając nad ekspansją kultury obrazkowej.