publikacja 02.05.2004 06:30
Dane dotyczące wiary Polaków i ich postrzegania Kościoła katolickiego przynosi zaprezentowane 27 kwietnia obszerne opracowanie pt. "Kościół katolicki na początku trzeciego tysiąclecia w opinii Polaków". Raport ten zawiera wyniki badań przeprowadzonych przez Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego.
Przypominamy najciekawsze dane tego opracowania i zebrane przez KAI komentarze. O wierze Polaków oraz rokowaniach na przyszłość mówią: ks. Adam Boniecki; ks. prof. Janusz Mariański, socjolog z KUL; ks. Wacław Oszajca SJ; bp Tadeusz Pieronek, rektor PAT; Adam Szostkiewicz z "Polityki" i Paweł Śpiewak, socjolog z UW. W Polsce wzrasta liczba ludzi głęboko wierzących i systematycznie praktykujących. Z drugiej jednak strony badania dowodzą dużej selektywności w akceptacji norm moralnych, zwłaszcza w dziedzinie życia seksualnego. Dyrektor Instytutu, ks. Witold Zdaniewicz, za bardzo znamienny uznał fakt, że aż 87 proc. badanych uważa, że Chrystus jest obecny w swoim Kościele. "Tu znajduje się podstawowa odpowiedź na pytanie dlaczego Polacy ufają Kościołowi. U podstaw tego zaufania leży przekonanie, że Kościół nie jest własnością biskupów czy księży, lecz jest dziełem Jezusa Chrystusa" - powiedział ks. Zdaniewicz. Przyznał jednocześnie, że nie najlepiej przedstawia się akceptacja norm moralnych, zwłaszcza w sferze życia seksualnego. Np. stosowanie środków antykoncepcyjnych akceptuje 48,1 proc. badanych (niemal tyle samo co 10 lat wcześniej) a współżycie seksualne przed ślubem kościelnym - ponad 40 proc. (czyli aż ponad 10 proc. więcej niż przed 10 laty). Zdecydowanie niższy stopień akceptacji zyskała zdrada małżeńska (5,1 proc), aborcja (10, 7) i eutanazja (11,8). Z badań wynika, że w grupie wiekowej pomiędzy 18-24 lata stosowanie środków antykoncepcyjnych za niedopuszczalne uznaje 11,8 proc. respondentów. "Martwią wskaźniki dotyczące akceptacji norm moralnych wśród młodzieży" - przyznał w rozmowie z KAI dyrektor Instytutu. Zdaniem ks. Sławomira Zaręby można już mówić o "transformacji społecznej obyczajowości, zwłaszcza wśród polskiej młodzieży". W opracowaniu dotyczącym akceptowalności norm moralnych ks. Zaręba pisze: "Można odnieść wrażenie, że wszystko, co może kolidować z indywidualną hierarchią wartości często bywa odrzucane. Trudno nie dostrzec postępującego procesu indywidualizacji, w wyniku którego normy moralne i zachowania bywają coraz częściej uzależnione od osobistych wyborów a nie od nauczania Kościoła katolickiego" - pisze ks. Zaręba. Podczas konferencji z ubolewaniem przyznał, że co 10 Polak akceptuje eutanazję. Ten wskaźnik musi martwić jeśli zwrócimy uwagę na fakt, że 91-92 proc. respondentów od lat określa się jako wierzący lub głęboko wierzący. Choć spada akceptacja dla niektórych norm moralnych, to jednocześnie badania dowodzą wzrostu liczby osób, którzy uważają pewne normy i zachowania moralne za niedopuszczalne. Należą do nich: wolna miłość, współżycie seksualne przed ślubem, zdrada małżeńska i przerywanie ciąży. Z raportu jednoznacznie wynika, że wzrosła liczba głęboko wierzących: z 10 proc. w roku 1991 do 19, 8 proc. w roku 2002. Wzrasta też liczba systematycznie praktykujących: z 52, 4 proc. do prawie 58 proc. Obserwuje się także wzrost niektórych praktyk religijnych, w tym uczestnictwa w niedzielnej Mszy św. Obecnie wskaźnik ten wynosi ok. 60 proc. Ponad 80 proc badanych przystępuje przynajmniej raz w roku do spowiedzi, a ponad 70 proc. jest przekonanych, że w spowiedzi kapłan rozgrzesza w imię Chrystusa. Autorzy badań pytali m.in. o pozytywne i negatywne cechy znanych sobie księży. Wśród tych pierwszych na pierwszym miejscu wymieniano komunikatywność i umiejętność słuchania oraz uczciwość, szczerość, sprawiedliwość. Wśród negatywów przede wszystkim wskazywano na: materializm, rozrzutność, wyzysk i zachłanność oraz pychę, zarozumiałość i wywyższanie się. Zdaniem Wojciecha Świątkiewicza, autora opracowania na temat "portretu księdza", Polacy pragną po prostu aby "ksiądz był ludzki". Powinien być powiernikiem, który potrafi wysłuchać i podpowiedzieć dobrą radę, ale też winien być otwarty na różne sposoby myślenia. Z badań można też wnioskować, że Polacy znają Papieża, ale nie znają swojego biskupa, zaś naganne postawy duchownych nie mają bezpośredniego wpływu na wiarę religijną większości Polaków.
Badania dotyczące publicznego wymiaru działalności Kościoła omówił prof. Andrzej Ochocki. Z raportu wynika, że Polacy oczekują silnego udziału Kościoła w rozwiązywaniu problemów społecznych, ale tylko połowa uważa, że potrafi on wspomóc rodzinę w rozwiązaniu jej problemów. Tylko jedna trzecia badanych ocenia, że Kościół może mieć wpływ na rozwiązanie problemu bezrobocia, jednocześnie zaś występuje "silne oczekiwanie", aby biskupi i księża starali się w tej kwestii dopomóc społeczeństwu - powiedział prof. Ochocki. Wyniki badań skłaniają mnie do tezy, że polskie społeczeństwo nie ma poglądów politycznych - powiedział prof. Ochocki. Cytował dane, z których wynika, że dwie trzecie społeczeństwa nie potrafiło wskazać na partię polityczną, z która sympatyzuje. "Polacy słabo albo wcale nie identyfikują wartości społecznych czy programów reprezentowanych przez poszczególne partie polityczne" - mówił. Raport pokazuje dość powszechne przekonanie, że bez udziału Kościoła, nie byłyby możliwe przemiany ustrojowe w Polsce. Jednocześnie przeważająca część respondentów uważa, że sfera polityki nie powinna należeć do działalności Kościoła. 67 proc. uważa, że Kościół miesza się do polityki a 57 proc., że biskupi i księża nie powinni wypowiadać się na temat polityki rządu. Zdaniem ks. prof. Zdaniewicza taka ocena wynika bardzo często z braku właściwego rozumienia polityki. "Dostrzec można słabo zaawansowany proces «uspołecznienia» polityki i potrzebę takiej politycznej edukacji". Na pytanie (postawione jeszcze przed referendum w sprawie przystąpienia Polski do UE), czy akcesja Polski do Unii oznacza dla Kościoła w Polsce nowe zadania czy zagrożenie, 50 proc. wskazało na zadania, zaś 16,2 proc. - zagrożenia. Aż 33,4 proc. nie miało zdania w tej kwestii. "Nie mam zbyt poważnych obaw - ocenił dla KAI wyniki badań ks. Witold Zdaniewicz. - W polskiej religijności jest olbrzymi potencjał autentycznej wiary. Chodzi o to, żeby powstał dobry program duszpasterski, który ten potencjał wykorzysta" - powiedział dyrektor pallotyńskiego Instytutu. Z kolei zdaniem ks. Sławomira Zaręby badania dowodzą, iż "w społeczeństwie polskim jest zapotrzebowanie na sacrum. Z drugiej strony wyraźnie widać tendencję, aby w pewnych sferach życia, zwłaszcza w dziedzinie moralności decydować samemu". Są to pierwsze tak obszerne badania dotyczące Kościoła katolickiego w Polsce. Odpowiedzi uzyskano na podstawie bardzo szczegółowych ankiet wypełnionych przez 1500 respondentów. Pytania dotyczyły zarówno Kościoła instytucjonalnego, jak i spraw wiary. Badania przeprowadzono w roku 2002.
Pokazanie, gdzie przebiega granica między wolą ludzką a tym, czego rzeczywiście chce Bóg jest trudne. "Moralność katolicka" dla wielu jawi się jako "kodeks postępowania", spowiedź bywa konfrontacją z tym kodeksem a nie stawaniem przed Bogiem. Zdanie psalmisty: "Przeciwko Tobie samemu zgrzeszyłem" w konkretnych sytuacjach bywa kompletnie niepojęte. Naruszam przepis Kościoła? - tak. Przeciwko samemu Bogu? - dlaczego. Jeśli więc ma dominować wiara z wyboru, będzie to epoka trudnych pytań i na nowo przemyślanej katechezy etycznej.
Na pierwszy rzut oka można powiedzieć, że większość katolików w Polsce wiarę ogranicza, redukuje do uczestniczenia w obrzędach, do sprawowania liturgii. Nawet sakramenty są traktowane podobnie, skoro tak duży procent nie widzi niczego złego w aborcji, czy eutanazji. Odnośnie do sposobów regulacji poczęć sprawa jest bardziej skomplikowana. Przecież, co do ich oceny, nie tylko między świeckimi, ale również wśród kleru i teologów, dają się zauważyć spore różnice. Widocznie dla znacznej części katolików sakramenty, w tym również sakrament małżeństwa trwa tyle, ile trwa obrzęd, a więc nie ogarnia całego życia, aż do sakramentu namaszczenia chorych, wiatyku i liturgii pogrzebowej. Paradoksalnie i na szczęście, to rozdwojenie nie musi być jedynie objawem obumierania duchowości, ale przeciwnie, może być początkiem tworzenia się duchowości bardziej pogłębionej, świadomej, z wyboru, w której źródłem moralności jest bardzo osobista, intymna więź z Chrystusem, a nie tylko przestrzeganie norm etycznych, czy zwyczaju. Na naszych oczach, coraz szybciej, odchodzi w przeszłość religijność odziedziczona po przodkach, wspierana przez lokalną społeczność, kontrolowana przez sąsiadów i proboszcza. Nie tyle powinniśmy się lękać, że "normy moralne i zachowania bywają coraz częściej uzależnione od osobistych wyborów a nie od nauczania Kościoła katolickiego", co zapytać siebie samych, jak prowadzić duszpasterstwo, by tej wolności dzieci Bożych nie tylko nie ograniczać, ale pogłębiać i kształtować. Żyjemy bowiem w świecie pluralistycznym, w którym nie tylko, że nie ma jednej propozycji światopoglądowej, ale jest ich nieograniczona ilość. Chrześcijanin nie stoi więc dzisiaj przed wyborem oręża, który mógłby swojej wiary bronić, ale stoi przed zadaniem uzasadnienia tej nadziei, którą żyje, czy pragnie żyć. (por. Hbr 10, 22-24) Czyli stylu swego życia. To z tego powodu Jan Paweł II wciąż nawołuje do troski o sumienie. Nie powinniśmy też szukać przyczyn i obwiniać za ten rozdźwięk między wiarą i moralnością jedynie kultury, w której żyjemy. Laicyzacja, materializm, kosumpcjonizm, itd. Być może, że to, co bierzemy za przyczynę jest de facto skutkiem naszego działania. Poza tym Kościół ma to do siebie, że nieustannie obumiera i nieustannie zmartwychwstaje. Jeśli tak, to kryzys w Kościele nie musi być jedynie skutkiem zaniedbań i grzechów chrześcijan, ale może być również skutkiem działania Pana Kościoła, Chrystusa, który przecież wszystko czyni nowym. Jak to rozeznać, oto jest pytanie? Pytanie przede wszystkim o jakość naszej modlitwy. Jak wynika z raportu takie zjawiska jak aborcja, eutanazja, czy stosowanie środków antykoncepcyjnych przez znaczną część badanych zostały uznane za właściwe, moralnie dopuszczalne, czy nawet w jakimś stopniu pożądane. Skoro tak, to nie wystarczy nazwać je grzechem. Trzeba udowodnić, że są grzechem. Oczywiście nie zaradzi się temu zjawisku środkami administracyjnymi, tu trzeba formacji duchowej. A ponieważ chodzi o sprawy związane z życiem małżeńskiemu i rodzinnym, przychodzi czas laikatu, a to dlatego, że słowa tylko pouczają, a pociąga przykład. Dlatego przygotowaniem do życia w małżeństwie i rodzinie (katecheza szkolna i kursy przedmałżeńskie, poradnictwo rodzinne itp.) powinni zając się świeccy. Oni najlepiej spełnią tę misję, ale pod warunkiem, że sami są szczęśliwymi małżonkami i rodzicami. Przejdźmy teraz do następnego rozdwojenia naszej religijnej mentalności, czy wyobraźni. Oczekuje się bowiem od Kościoła z jednej strony wzmocnienia jego roli w rozwiązywaniu problemów społecznych, politycznych i ekonomicznych, a z drugiej zarzuca się mu nadmierny wpływ na te dziedziny życia. Skąd ta sprzeczność? Być może jest ona skutkiem zagubienia katolików na zrujnowanej scenie politycznej. Nie tylko polskiej, ale i światowej. Wielu polityków z prawa i lewa przez lata całe ciężko pracowało, by swoich współobywateli odstręczyć od zaangażowania w działalność polityczną, czy samorządową. To zagubienie społeczeństwa winno stać się przedmiotem surowego rachunku sumienia i gorzkich wyrzutów sumienia, zwłaszcza dla tych z klasy politycznej, którzy przyznają się do światopoglądu chrześcijańskiego, czy wprost katolickiego.
Fakt, że znaczący odsetek uważa, że bez Kościoła nie byłyby możliwe przemiany ustrojowe jest czymś pozytywnym i pokazuje tęsknotę za pewną stałą normą. Co do wzrostu liczby osób uważających się za głęboko wierzące. Określenie siebie mianem takiej osoby wymagałoby u mnie wiary we własną doskonałość. Podejrzewam, że może to być deklaracja związana z myśleniem o innych katolikach w stylu: tamci to są słabeusze, a jestem mocny. To jest tłumaczenie dość przewrotne, ale wynika z moich obaw wobec podobnych deklaracji. Świadczą one o tendencji do zamykania się w kręgu elity. Bowiem dziś w pewnych kręgach występuje tendencja do określania się jako elita, elita, która posiada prawdę i wie najlepiej. Do deklaracji o "głębokiej wierze" odnoszę się więc sceptycznie, choć bardzo cieszyłbym się, gdyby to była prawda. Na "nosa" czuję jednak, że może być inaczej. Natomiast wahania w dziedzinie sympatii politycznych, czy nawet daleko posunięty marazm w dzisiejszym życiu publicznym paradoksalnie odbija się tęsknotą za tym, żeby wreszcie było coś trwałego; coś, do czego można się odnieść, czemu można zaufać. Przecież tego ludzie szukać nie będą u polityków, lecz właśnie w Kościele.
W dziedzinie społecznej Polacy - jak inni Europejczycy - chcą trzech rzeczy na raz: dobrobytu, więzi społecznej i wolności. Nie da się tych rzeczy pogodzić - nie ma takiego współczesnego programu politycznego, który by przekonująco próbował to czynić. W tym sensie nie dziwi, że Polacy "nie mają poglądów politycznych", jak twierdzi prof. Andrzej Ochocki, ani że nie potrafią wskazać partii politycznej, z którą sympatyzują. Zacieranie się pojęć lewicy i prawicy występuje wyraźnie w całym europejskim elektoracie. W wynikach może uderzać, że Polacy oczekują od Kościoła udziału w rozwiązywaniu problemów społecznych. To zapewne skutek złej oceny możliwości sprawczych władz państwowych. Jak trwoga, to do Kościoła! Po ludzku to zrozumiałe, kiedy państwo przeżywa tak silny kryzys wiarygodności rządzących jak obecnie. Ale jak to pogodzić z oczekiwaniami, by Kościół nie mieszał się do polityki? Być może w Polsce - ale dotyczy to raczej tylko chwili obecnej - odżywa syndrom z czasów pierwszej "Solidarności". Polacy potrzebują znów moralnego oparcia - nie znajdując go w centralnych instytucjach politycznych (rząd, parlament, prezydent), zwracają się ku biskupom jako instancji ratunkowej, zdolnej ferować niezależne osądy i wskazywać generalny kierunek naprawy. To oczywiście europejski wyjątek. Kryzys establishmentów występuje w prawie całej Europie, ale tylko w Polsce nadzieje społeczne w tej sytuacji kierują się ku Kościołowi jako instytucji wpływu. Podobnie jak duszpasterze, także i nasi biskupi mogą mieć kłopot z renesansem takich oczekiwań społecznych. Nikt nie jest dziś im w stanie sprostać, za to poczucie zawodu i opuszczenia będzie długo jeszcze ważyło na sytuacji w Polsce i możliwościach jej poprawy.