Dwa narody, dwa obrządki, jedno serce

KAI

publikacja 20.07.2004 06:18

We wtorek, 20 lipca, upływa 15 lat od dnia nominacji biskupiej ks. Jana Martyniaka, obecnie arcybiskupa przemysko-warszawskiego obrządku greckokatolickiego.

W tym roku obchodzi on jeszcze dwa inne jubileusze: 65. rocznicę urodzin i 40. rocznicę święceń kapłańskich. Nie jest łatwo łączyć dwie tradycje narodowe, dwie kultury i obrządki, a jednak ludzkie serce to potrafi - zapewnia potrójny Jubilat. Mimo poważnych konfliktów na tle narodowościowym, potrzeby oczyszczenia pamięci i pojednania polsko-ukraińskiego, zawiłych starań o zwrot majątku, biedy wspólnoty greckokatolickiej, władyka Martyniak się nie zraża. - Jest bardzo aktywny i bezkompromisowy w sądach - mówią ludzie, którzy go znają. Przyznaje, że w chwili święceń w 1964 r. nie wyobrażał sobie, że dożyje odrodzenia Kościoła greckokatolickiego - jego członkowie byli rozproszeni po całej Polsce wskutek akcji "Wisła", ukrywali swoją tożsamość narodową i wyznaniową, żyli w wielkim strachu. Dziś ten Kościół odradza się, ma swoich biskupów, księży i świątynie, powstała sieć parafialna, i choć nie brakuje problemów, władyka dziękuje Bogu. Słuchamy Ojca Świętego - mówi. Wstaliśmy - i idziemy. Od 15 lat przewodzi wspólnocie greckokatolickiej. Urodził się pod Lwowem w 1939 r. w rodzinie ukraińskich rolników. Podkreśla, że w Polsce nie jest cudzoziemcem, a potomkiem narodu, który zamieszkuje te ziemie od stuleci, na równi z Polakami. Jego ojciec poszedł na Berlin wraz z Armią Czerwoną i poległ w walce. Syna wychowywała matka, która po wojnie repatriowała się do Polski. Ponieważ w czasach PRL nie miał możliwości studiowania w seminarium obrządku wschodniego, studiował w seminarium wrocławskim, gdzie otrzymał święcenia z rąk abp. Bolesława Kominka. Na Akademii Teologii Katolickiej kontynuował studia, tu otrzymał też licencjat teologii z apologetyki i życia wewnętrznego. "Podwójna linia życia" rozciągała się nie tylko na jego pochodzenia, ale również obrządek - przez wiele lat po święceniach pracował w parafiach rzymsko-katolickich - był proboszczem i dziekanem, a gdy warunki polityczne się zmieniły - wikariuszem generalnym Prymasa Polski dla wiernych obrządku wschodniego. Pełnił tę funkcję wyjątkowo sumiennie, wręcz z pasją. Jeździł po całym kraju z posługą religijną, nawet do niewielkich wspólnot, uważał, że jego obowiązkiem jest służenie, choćby prosiła o to garstka ludzi. 20 lipca 1989 r. stało się to, czego nie mógł sobie przez lata wyobrazić - Ojciec Święty mianował go biskupem pomocniczym Prymasa Polski dla grekokatolików. Sakrę otrzymał z rąk kard. Myrosława Lubacziwśkiego na Jasnej Górze. Był pierwszym biskupem obrządku wschodniego po 47-letniej przerwie, spowodowanej przymusowym wcieleniem wspólnoty greckokatolickiej do Cerkwi prawosławnej po tzw. soborze lwowskim. W styczniu 1991 r. został biskupem przemyskim obrządku bizantyjsko-ukraińskiego, a w maju 1996 r. arcybiskupem metropolitą przemysko-warszawskim. Radość, płynąca z powrotu do normalności była zaprawiona goryczą - władyce uniemożliwiono odbycie ingresu do własnej katedry. Sprzeciwili się temu Polacy, którzy nie chcieli się zgodzić na objęcie dawnej katedry greckokatolickiej przez nowego władykę.

Więcej na następnej stronie

Bardzo trudne okazały się negocjacje, związane ze zwrotem majątku, należącego przed wojną do Kościoła unickiego - przez lata wspólnota nie była w stanie odebrać wielu obiektów, m.in. dawnego pałacu arcybiskupów, w którym do niedawna mieściło się muzeum, czy gmachu seminarium. Na ogromne trudności napotykają próby odzyskania 33 kościołów greckokatolickich, które po wojnie przeszły w ręce skarbu państwa, a użytkują je prawosławni. Także wielkie ubóstwo wiernych utrudnia funkcjonowanie Kościoła. Co jakiś czas wybuchają konflikty na tle narodowościowym między Polakami i Ukraińcami, ale władyka przemysko-warszawski potrafi ostudzić temperaturę konfliktu. Odwołuje się wówczas do tego, co łączy. Gdy w 1999 r. na Kopcu Tatarskim ustawiono krzyż, upamiętniający ofiary na Wołyniu, co miało posmak prowokacji, władyka przypomniał: "Krzyż Chrystusa ma łączyć i nie może być znakiem nienawiści". W ciągu 15-letnich rządów abp Martyniak dał się poznać jako hierarcha energiczny, o wyraźnych poglądach. Założył lub odnowił sieć parafialną w całym kraju, przygotował znakomitą kadrę kapłańską, wybudował nowe świątynie. Zawsze przyjeżdża na ich poświęcenie, znany jest z tego, że nigdy nie odmawia posługi. Obecnie stara się rozwiązać problem maleńkich parafii na Podkarpaciu, gdzie wierni nie są w stanie utrzymać kapłana. Zorganizowanie katechezy dla rozproszonych po kraju grekokatolików także nie jest sprawą prostą. Osoby, które obserwują jego pracę mówią, że ma doskonały słuch duszpasterski, że znakomicie odczytuje znaki czasu. W Przemyślu utrzymuje dobre kontakty z abp. Józefem Michalikiem, bardzo chwali kontakty z protestantami. Ubolewa, że nie może powiedzieć tego samego o prawosławnych. O trudnościach w dialogu katolicko-prawosławnym mówi zupełnie otwarcie. Odrzuca twierdzenie jakoby Kościół katolicki obrządku wschodniego był tworem sztucznym i przejściowym. Podkreśla, że Unia Brzeska była powrotem do utraconej jedności chrześcijaństwa. Ulubionym tematem jego kazań jest prymat św. Piotra. - Dialog ekumeniczny nie może być piciem kawy w gronie miłych rozmówców - podkreśla. Ruch ekumeniczny nie może nikogo krzywdzić - ani narodu, ani Kościoła, ta rozmowa powinna odbywać się w prawdzie. - Jeśli nie ma prawdy, nie będzie miłości - powiedział w jednym z kazań. Nie waha się krytykować niektórych wypowiedzi prawosławnych hierarchów. Przypomina, że chrzest Rusi w 998 r. odbył się w czasie, gdy Kościół był jednością. Wierzy w pojednanie polsko-ukraińskie i oczyszczenie pamięci. Uważa, że należy poznać prawdę, przyznać się do zła. Bez prawdy nie będzie pokoju. Dodaje jednak, że czas już przestać wypominać sobie winy. - Nasze narody muszą wspólnie żyć i przebaczać sobie nawzajem - mówił w jednym z wywiadów. Bardzo ceni pontyfikat Jana Pawła II. Dlatego bardzo trudnym dla niego przeżyciem był fakt, że z powodu choroby nie mógł wziąć udział w pielgrzymce Jana Pawła II na Ukrainę w czerwcu 2001 r. Gdy Ojciec Święty nawiedzał jego rodzinne strony, władyka Martyniak leżał ciężko chory w szpitalu. Jako człowiek jest serdeczny i ciepły. Pomaga ubogim, odwiedza grekokatolików odsiadujących wyroki w więzieniach. Ma wspaniałe poczucie humoru, opowiada anegdoty i kawały. Jest człowiekiem skromnym. Mieszka w małym trzypokojowym domku z kuchnią. Sam odbiera telefony. - Gdy mnie pytają, czy to ten pałac, odpowiadam, że tak, ten - mówi żartobliwie.