Portret w gazecie

Gazeta Wyborcza/a.

publikacja 14.08.2004 06:00

Dotychczas do prokuratury nie zgłosił się nikt, kto oskarżyłby prałata o pedofilię. W pociąg duchownego do dzieci nie wierzą również gdańscy księża, z którymi rozmawialiśmy - Gazeta Wyborcza zamieszcza obszerny "portret księdza Henryka Jankowskiego" zatytułowany "Prałat chce zaistnieć".

W tekście czytamy m. in.: Wielki człowiek wielkich czasów. W nowych czasach nie znaleźliśmy dla niego zajęcia, w którym mógłby się wyżyć - mówi o prałacie Lech Wałęsa. Arkadiusz Rybicki: Powiedziałem mu, że najdroższy mercedes może razić. Ksiądz na to: "Przecież wiesz, że nie lubię tandety" Ksiądz wolno schodzi po schodach, ciężko oddycha. Na chwilę staje w progu gabinetu. Nad framugą wisi jego ogromny, namalowany w 1983 r. portret: wyprostowany mężczyzna w sutannie do połowy przesłoniętej medalami. W drzwiach ten sam, o dwadzieścia lat starszy człowiek: z brzuszkiem, w bordowej, rozchełstanej bonżurce przepasanej aksamitnym sznurem, ze złotym łańcuchem na piersi. Tylko twarz taka sama jak ta z portretu, prawie niepostarzała. Ksiądz Henryk Jankowski zapada się w przysadzistym gdańskim krześle: - Ledwo wytrzymałem dzisiejsze kazanie. Tak krzyż boli, nie mogę stać... Za oknem schludny, brukowany dziedziniec zamknięty murem i ceglaną bryłą bazyliki św. Brygidy. Trzecie "ramię" dziedzińca to plebania - duży, stylizowany na pałacyk dom z elementami pruskiego muru. Ściany hallu obwieszone szablami, mieczykami, sztyletami, ryngrafami. W gabinecie portrety kościelnych dostojników i czarne gdańskie meble. Młody ministrant w bawełnianych spodenkach, białym T-shircie i plastikowych klapkach podaje na stół biszkopty i kawę. Dla księdza słabszą. 68-letni ksiądz od kilku lat uskarża się na dolegliwości wywołane cukrzycą, ma by-passy. Tej niedzieli musiał dać z siebie wszystko: w trakcie mszy przez blisko kwadrans ze swadą odpierał z ambony zarzut molestowania ministranta. - Na własnej skórze człowiek doświadcza tego, co można nazwać totalną wojną z Kościołem i polskością, w której metody walki są nieograniczone żadnymi normami i są najbardziej plugawe, zakłamane, budzące obrzydzenie! - grzmiał z ambony. - Nie słuchajcie kłamców, nie czytajcie gazet wroga! Napięcie budował głosem - na gesty brakowało już sił - a i tak kilkuset wiernych słuchało jak zaczarowani. Homilię nagrodzili owacją. Gorący temat Śledztwo w sprawie domniemanej pedofilii trwa już trzeci tydzień. W Trójmieście nie ma gorętszego tematu. Ludzie rozmawiają o księdzu w autobusach, w biurach, na plaży i w internecie. (...) Fakty są takie: 16-letni Sławomir R., syn kolejarza i zatrudnionej na plebanii pani do sprzątania, był ministrantem u księdza Jankowskiego od 2001 r. Z upływem czasu coraz mniej czasu spędzał w domu, coraz więcej na plebanii. Ksiądz wielokrotnie pozwalał mu u siebie nocować. Dawał chłopakowi pieniądze, kupował mu buty, ubrania, sprezentował telefon komórkowy. Inni ministranci też dostawali prezenty czy jeździli z księdzem do Rzymu, ale na takie "kieszonkowe" jak Sławek - kilkaset, czasem kilka tysięcy złotych miesięcznie - nie mogli liczyć. Rok temu chłopak sięgnął po narkotyki, przestał chodzić do szkoły. Jego matka poprosiła sąd rodzinny, żeby skierował syna na przymusowe leczenie. Podczas jednej z rozpraw powiedziała o molestowaniu seksualnym.

Więcej na następnej stronie

- Powiedziałam wprost: chłopak może być wykorzystywany przez księdza - mówi matka Sławomira R. - Pewna nie jestem, ale na to mi wygląda, bo kto to widział, żeby ksiądz całował chłopaka w usta! Sąd zawiadomił prokuraturę - to normalna procedura w takich wypadkach. Zaczęło się najgłośniejsze śledztwo w Gdańsku. Ksiądz Sławka psuł Parę szczegółów nie świadczy na rzecz księdza. Pierwsza sprawa: Sławek i dwóch innych świadków potwierdzili przed prokuratorem, że ksiądz wielokrotnie całował nastolatka w usta "na pożegnanie". Ministrant zaznaczył, że nie czuł się przez to molestowany seksualnie. Pocałunki go drażniły, ale godził się na nie. Obawiał się, że ksiądz przestanie dawać mu pieniądze, gdyby odrzucił jego czułości. Prałat Jankowski obrusza się, gdy o tym wspominam: - Nigdy żadnego chłopaka nawet nie dotknąłem. Co za bzdury wypisują, że spałem z nim w jednym łóżku! Jeszcze mi takie rzeczy na czterdziestolecie kapłaństwa potrzebne! Jednak pocałunków "na pożegnanie" trudno mu się będzie wyprzeć. To zwyczaj w św. Brygidzie - przy pożegnaniu ministranci podają księdzu rękę i składają pocałunek - takie zeznania złożyło kilku świadków. Kolejna rozbieżność: w trakcie składania zeznań Sławomir R. chwalił się wiedzą na temat gdańskich księży, niekoniecznie związanych z "Brygidą", chodzących do agencji towarzyskich. Opowiadał o alkoholowych libacjach na plebanii. "To my tu rządzimy" mówił o sobie i innych nastoletnich ministrantach. "Ksiądz daje pieniądze wszystkim, wydajemy je na alkohol, na narkotyki" - zeznał do protokołu. Matka Sławomira R. potwierdza: - Ksiądz Sławka psuł. Za dużo pieniędzy mu dawał. - Fantazje, fantazje Sławka. Jakie libacje? - mówi zrezygnowany ksiądz. - Taki dobry chłopiec zszedł na złą drogę, dobrze, że choć o tym molestowaniu prawdę powiedział! Następna sprawa: gdy wiosną tego roku matka poskarżyła się arcybiskupowi Tadeuszowi Gocłowskiemu, że ksiądz odciąga chłopaka od rodziny, metropolita pojechał do prałata na rozmowę. Po niej do kurii przyszedł list od Sławka. Ksiądz Jankowski: - Po rozmowie z arcybiskupem pojechałem do Sierakowic, gdzie Sławek był u rodziny, i mówię mu: "Chłopie, zrób coś z tym". Więc on wysłał list do arcybiskupa, w którym przeprasza za matkę. Pisze, że jej zależy tylko na pieniądzach. Może i jest w tym coś, bo jeszcze niedawno prosiła mnie o pożyczkę. Treść listu znam stąd, że poprosiłem arcybiskupa o jego kopię.

Więcej na następnej stronie

Sławomir R. zeznał tymczasem przed prokuratorem, że tylko przepisał list, który dostarczył mu ksiądz. Zazdrośni wychowankowie Sławek to nie pierwszy "wychowanek" księdza. Na początku lat 80. prałat otoczył opieką Wojciecha K., sierotę, który zamieszkał na plebanii. Z funkcji kierowcy i ochroniarza chłopak awansował z czasem na asystenta - szarą eminencję św. Brygidy. (...) W latach 80. na plebanię zaczęły spływać dary z Zachodu rozdawane przez księdza: w pierwszej kolejności do domów dziecka i szpitali. Tu znajdowali schronienie prześladowani działacze. I nie tylko przywódcy demokratycznej opozycji, ale również nastolatkowie, którzy co sobota na zabytkowych uliczkach gdańskiego Głównego Miasta toczyli bitwy na kamienie z oddziałami ZOMO. - Wtedy Jankowski to była instytucja, symbol walki z komunizmem, odważny i dzielny człowiek - mówi Jacek Karnowski, 40-letni prezydent Sopotu. - W działającym przy jego parafii biurze pomocy osobom represjonowanym dostałem pieniądze na grzywnę dla dwóch moich kumpli. Dzięki temu uniknęli więzienia. U niego pierwszy raz oglądałem na wideo filmy, których nie było w oficjalnym obiegu, np. "Folwark zwierzęcy". Jak urodziło mi się pierwsze dziecko, a byłem jeszcze studentem, to pomagał zdobyć niedostępne wtedy odżywki. Leszek Lackorzyński, były prokurator okręgowy, pracownik Komisji Charytatywnej dla Osób Represjonowanych przy Episkopacie Polski: - Obejmowaliśmy opieką osoby internowane, skazane i ukarane kolegiami. Dawaliśmy im paczki żywnościowe i pieniądze. Dary przychodziły głównie z Niemiec, pieniądze nie wiem skąd, bo to była sprawa tajna. Biuro urządziliśmy na plebanii u św. Brygidy ze względu na księdza Jankowskiego, bo on wszystkim imponował odwagą i optymizmem. Zawsze wierzył, że komuna musi kiedyś paść i że jest sens o to walczyć. - Lubiłem go za życzliwość, za gościnność. Może nie był zbyt mądry, ale poczciwy. Bardzo nam pomagał - wspomina znany opozycjonista, w latach 80. bywalec plebanii św. Brygidy. - Ksiądz Jankowski i jego święta Brygida to był wtedy naprawdę kawałek wolnej Polski. Był zupełnie nietypowy na tle innych księży; w swojej zaradności i w odwadze. Nie bałem się ich Tak narodziła się legenda księdza, przed którą respekt czuli nawet komuniści. W pierwszej połowie lat 80. stosunek władz do proboszcza św. Brygidy był mieszaniną nienawiści i podziwu. Oskarżany o antysocjalistyczne wypowiedzi w czasie kazań, wzywany na przesłuchania do prokuratury, jednocześnie traktowany był z atencją również przez szeregowych funkcjonariuszy reżimu. Śledztwa przeciw księdzu wszczynano "w sprawie nadużywania wolności sumienia i wyznania", "rozpowszechniania fałszywych wiadomości mogących wyrządzić poważną szkodę interesom PRL" i przechowywania w kościele "przedmiotów o takiej treści". Ksiądz rewanżował się, zasypując lokalne władze partyjne skargami na brutalność ZOMO w czasie tłumienia demonstracji wyruszających spod jego kościoła. - Nie bałem się ich - wspomina. - Choć nie miałem wątpliwości, że mogę podzielić los księdza Jerzego Popiełuszki.

Więcej na następnej stronie

W kwietniu 1983 r., gdy razem z Wałęsą jechał do Warszawy na obchody 40. rocznicy powstania w getcie, milicja zatrzymała ich pod pozorem przekroczenia szybkości. Do wieczora przetrzymano obu w komendzie w Olsztynie, potem zmuszono do powrotu do Gdańska. - Panowie Wałęsa i Jankowski przyjęli zaproszenie komendanta milicji z Olsztyna - naśmiewał się rzecznik rządu Jerzy Urban podczas konferencji prasowej dla zagranicznych dziennikarzy. A ksiądz napisał skargę na bezprawne zatrzymanie: "Jak teraz milicja przyjdzie do Wałęsy, mamy to traktować jako rewizytę?". Opiekował się Wałęsą Aż do wyboru Wałęsy na prezydenta Jankowski traktowany był jako jeden z najbliższych jego zaufanych. To on w Wigilię 1981 roku przyjechał do internowanego w Otwocku przywódcy Sierpnia. Potem odwiedzał Wałęsę co kilka dni, dowożąc jedzenie i bieliznę. Za każdym razem był rewidowany. Sprawdzano nawet zawartość tubek z pastą do zębów. (...) Już wówczas dało się zauważyć zamiłowanie proboszcza do bizantyjskiego przepychu. Ksiądz jeździł mercedesem (dar katolików z Niemiec), podczas gdy inni księża zadowalali się dużymi fiatami. Taki kryptonim - "Mercedes" - nadała mu nawet służba bezpieczeństwa NRD, która od 1980 do 1989 r. gromadziła materiały na temat księdza. Z akt Stasi wynika, że kilku agentom udało się nawet dotrzeć do proboszcza i porozmawiać o polityce (z obrzydzeniem raportowali o skrajnym antykomunizmie księdza). - Na początku lat 80. na plebanii św. Brygidy pojawił się jeden z przywódców opozycji demokratycznej z synem - opowiada działacz podziemia z tamtego czasu. - Ksiądz zaprowadził ich do łazienki i zaczął chwalić się wystrojem. Podkreślał, że kafelki sprowadził aż z Włoch. Obaj goście zbaranieli, wówczas ksiądz zwrócił się do syna: mam fajną siostrzenicę - mówi - jakbyście się pobrali, to kupię wam taką samą łazienkę. - To obnoszenie się z bogactwem w siermiężnych PRL-owskich czasach miało drugie dno - uważa inny opozycjonista. - Przecież on w ten sposób komunikował władzy: "Mam was w dupie". A robotnicy w stoczni mogli mówić: "Patrzcie, oni jeżdżą byle czym, a nasz proboszcz ma mercedesa!". I o jednym trzeba pamiętać - ksiądz swoim bogactwem zawsze się dzielił. Kolacje w drogich restauracjach, wystawne przyjęcia, najlepsze ubrania - w latach 80. nikt się nie pytał, skąd na to pieniądze. Krążą fantastyczne plotki: że Jankowski dostawał pieniądze z CIA, z Watykanu. Ale i potem nawet jego najwięksi oponenci nigdy nie sugerowali, że zdobył je w nieuczciwy sposób. - Ksiądz ma po prostu talent do zdobywania pieniędzy - mówią nasi rozmówcy. - Ja i talent do pieniędzy? - śmieje się ksiądz Jankowski - Przecież nie będę zaprzeczał. Skoro tak ludzie mówią, pewnie coś w tym jest. Prałat przesiadł się właśnie z mercedesa klasy S do najnowszego modelu audi A8 za blisko pół miliona złotych. Takim samochodem jeździ kilkunastu najbogatszych Polaków, w tym Jan Kulczyk. - Jeździ dobrym autem, bo to mu się należy - uważa Lackorzyński. - On prawie zawsze jest w drodze, zawsze coś załatwia, średnio w roku przejeżdża ok. 100 tys. km. Jest pracoholikiem, na nogach 16-18 godzin. Gdyby nie był księdzem, byłby miliarderem. A tajemnica jego majątku jest prosta - zawsze znajdzie chętnych do sponsorowania swoich pomysłów. - Skąd naprawdę ksiądz ma te wszystkie pieniądze? Prałat obrusza się: - Proszę pana, jeśli pan jest wierzący i wierzy w ofiarę, to nie powinien pan takich pytań zadawać. (...) Prałat Jankowski sponsoruje też szkoły, domy dziecka. Ostatnio dary śle do św. Brygidy Edward Moskal, szef Kongresu Polonii Amerykańskiej. - Jutro jedziemy na lotnisko odebrać antybiotyki, dar od Kongresu Polonii wart cztery miliony dolarów - mówił prałat w ostatnią niedzielę. - Ale o mojej działalności charytatywnej nikt nie pisze.

W połowie lat 90. ksiądz był częstym gościem w jednym z gdańskich domów dziecka. Od jednego z byłych pracowników dowiedzieliśmy się, że pośredniczył przy przekazywaniu dzieci do adopcji za granicą, głównie w Niemczech. - Uszczęśliwił tym kilka rodzin, uszczęśliwił dzieci, które w Polsce nie miałyby szans na adopcję - mówi nasz rozmówca. - To chyba najwspanialsza rzecz, jaką zrobił. Obecna dyrektorka placówki (prosi o niepodawanie danych - boi się "nalotu" dziennikarzy) twierdzi, że nic na ten temat nie wie. - Za moich czasów tego nie było. Jednak prałat bardzo dba o nasze dzieci. Niejednokrotnie osobiście czy też za pośrednictwem kierowcy przekazuje nam słodycze. Zdarzyło mu się też zainicjować zbiórkę pieniędzy za granicą na rzecz naszego domu. Za pomoc jesteśmy mu bardzo wdzięczni. - Jak odnosi się do dzieci? - Nigdy nie zaobserwowałam niczego, co mogłoby wskazywać na próby molestowania. Chory człowiek i potłuczony Na ścianach kościoła św. Brygidy wiszą dziesiątki tablic, plakietek, krzyży - upamiętniają chyba wszystkie miejsca martyrologii Polaków. W szklanej gablocie gigantyczna, ponadmetrowej wysokości monstrancja z bursztynu. Niezwykle sugestywny pomnik księdza Popiełuszki. Dwa pomniki Papieża - pozłacany, siedzący Papież za ołtarzem i stojący przed wejściem do kościoła Papież z brązu, na rękach trzyma dziecko. Wśród tego wszystkiego świecka służba kościelna w specjalnie wymyślonych granatowych mundurach z biało-czerwonymi opaskami i tarczą z orłem na piersi. - Za te same symbole, które teraz budzą uśmieszki, w latach 80. księdza ścigała prokuratura - mówi proszący o anonimowość liberalny polityk, w latach 90. częsty gość na plebanii prałata. - Prawda jest taka, że on nie jest intelektualistą, jego ulubiona lektura to "Trylogia" Sienkiewicza. Złoty łańcuch, dobry samochód czy perfumy imponują wielu ludziom. Wiosną tego roku gdański pisarz Paweł Huelle w felietonie "Rozumieć diabła" ("Rzeczpospolita") napisał o prałacie: "Nie rozumie Ewangelii i przeciwstawia się ostentacyjnie nauczaniu Papieża. Jest po prostu mutacją polskiego endeka z moczarowską, komunistyczną fobią plucia na obcego: Żyda, pedała, euroentuzjastę. (...) To chory człowiek, nieszczęśliwy w gruncie rzeczy i potłuczony, który polskość wymieniłby w każdej chwili na dowolny paszport - volksdeutscha, Irakijczyka czy Rosjanina - gdyby szły za tym piękne szaty, nowe limuzyny, tytuły i ordery - przypinane do jego białego, przypominającego styl pułkownika Kaddafiego munduru. (...) Czy naprawdę nie możemy nic w tej sprawie? Czy skazani jesteśmy na wrzask Nibelungów, mowę karłów i orwellowskie godziny nienawiści w kraju Jana Pawła II?". Prałat w Radiu Maryja o felietonie gdańskiego pisarza: - "Rzeczpospolita" mnie opluwa poprzez pana Huellego, który jest Żydem. Tak nie może być, żeby goście, zresztą szanowani u nas, w kraju, opluwali Polaków. To jest niedopuszczalne! (...) - On jest zakałą duchowieństwa, i tak uważa ogromna większość księży w naszej diecezji, łącznie z arcybiskupem - mówi duchowny blisko związany z kurią. - Należy go natychmiast odsunąć od kierowania parafią i zrobić rezydentem gdzieś na odludziu. - To dlaczego arcybiskup tego nie robi?

- Arcybiskup o tym poważnie myśli, ale się boi. Jak Heniowi kiedyś zakazał głoszenia kazań, to musiał zmienić numer telefonu. Dzwonili do niego dzień i noc. Nawet z zagranicy. Zobaczycie, co będzie się działo, gdy Jankowski będzie szedł do prokuratury na przesłuchanie. Wszędzie będą wrzeszczeć te Rydzykowe babcie: w mediach, na ulicy i po kościołach. Duchowny przytacza anegdotę: Jerzy Urban spotkał prałata na jakimś przyjęciu w Warszawie. Ksiądz był tam w haftowanej sutannie obwieszony orderami, na rękach miał pierścienie z brylantami i przepasany był szarfą. W komentarzu Urban napisał: "To ja z tym afrykańskim bucem walczyłem tyle lat i jeszcze przegrałem?". - Jankowski swoim zachowaniem kompromituje Chrystusa, on nie rozumie chrześcijaństwa - kontynuuje nasz rozmówca. - Tylko że on o tym nawet nie wie, bo jest zwyczajnie głupi. Przecież z tym człowiekiem nie da się normalnie rozmawiać, bo on nie rozumie, co się do niego mówi. Czy wiecie, że kazania pisał mu nieżyjący już profesor Zalewski z geografii? Kto robi to teraz, nie wiem. Nie wierzę w to molestowanie. Deprawacja pieniędzmi i przez alkohol? Możliwe, że w tej swojej głupocie do tego dopuścił, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, co się wokół niego dzieje. - A może trzeba było próbować z nim rozmawiać, może by posłuchał? - Gówno by posłuchał. Innego zdania jest były opozycjonista, potem wiceminister kultury Arkadiusz Rybicki. - Ja mam teraz wyrzuty sumienia - wyznaje. - Myślę, że powinni mieć je wszyscy, którzy znają Jankowskiego z lat 80. i w ostatnich latach w żaden sposób mu się nie przeciwstawili. Należało z nim rozmawiać, przekonywać do umiaru w wypowiedziach, żądać zaprzestania obnoszenia się z tym chorym bogactwem. Odsunęliśmy się wszyscy od niego, nic nie mówiąc, niczego mu nie tłumacząc, zamiast powiedzieć: księże prałacie, tak nie można. Rybicki: - Tylko raz zapytałem prałata, czy nie sądzi, że najdroższy mercedes może razić. Ksiądz na to: "Przecież wiesz, że nie lubię tandety". Na złość W ostatnią niedzielę toczące się w prokuraturze śledztwo w sprawie pedofilii ksiądz Henryk Jankowski nazwał żydowskim spiskiem wymierzonym w Kościół: - Wyjdźmy z bagna Żydów i judeokomuny - zaapelował do wiernych zza ołtarza. Lackorzyński: - Na początku lat 90. coś w nim pękło. Najpierw liczył na to, że pojedzie z Wałęsą do Belwederu jako jego spowiednik, następnie szykował się do tego, że Episkopat powierzy mu funkcję biskupa polowego. Potem zdał sobie sprawę, że nowa elita, którą się opiekował i wspierał przez lata, usunęła go na boczny tor, że cała jego przeszłość jest już nieważna, a talenty organizacyjne nie są już nikomu do niczego potrzebne. To jest przekorny i dumny człowiek. Dlatego zaczął prowokować, robić na złość elitom i biskupom. Ma jeszcze jedną wadę - jest strasznie uparty. Opozycjonista z KOR-owskim rodowodem: - Zrobił rzecz okropną. Wskrzesił za granicą wizerunek polskiego antysemityzmu. I teraz bardzo trudno tłumaczyć, że to nie jest prawdziwy obraz polskiego społeczeństwa i polskiego Kościoła. Że to nie my jesteśmy antysemitami, tylko ksiądz Jankowski jest nietypowy. Wałęsa: - To moja wina i wina innych ludzi podziemia, że nie znaleźliśmy dla niego zajęcia, w którym mógłby się wyżyć. Bo tylko księdzem on być nie potrafi. - Czy ksiądz rzeczywiście jest antysemitą z przekory, na złość innym? Prałat zamyśla się. - Ja bardzo szanuję Żydów. Nie jestem antysemitą - odpowiada wolno. Do gabinetu wchodzi siostra. Bliźniaczka, ale wcale niepodobna do brata. - Henryk, od kwadransa są już ci goście z Warszawy. Ksiądz uśmiecha się, przepraszająco rozkłada ręce. (cały tekst pod adresem www.wyborcza.pl