Partyjny przepis na Kościół

Trybuna/a.

publikacja 04.09.2004 06:32

Jak lewicowi politycy i działacze powinni postępować z Kościołem i katolikami instruuje w Trybunie Krzysztof Martens, działacz SLD, znany z nieprzychylności wobec ludzi wierzących. [**Porozmawiaj o tym na FORUM![][1]**][2] [1]: zdjecia/zdjecia/wprzod.gif [2]: http://forum.wiara.pl

W pełnym szokujących stwierdzeń, diagnoz i zaleceń tekście pod tytułem "Zdani na współpracę" można przeczytać: Przed wielu laty w Tygodniku Powszechnym Tadeusz Żychiewicz w Poczcie ojca Malachiasza odpowiadał na listy czytelników, pisywał o sprawach wiary. Był pisarzem i publicystą religijnym, którego twórczość można scharakteryzować dwiema maksymami: mów prawdę i nie nudź. W czasach PRL zaproszono go na KUL z okazji Tygodnia Kultury Chrześcijańskiej. Przed bardzo dostojnym gronem zaczął się zastanawiać, po co właściwie, i dlaczego, Kościół tak pilnie naśladuje partię? Bo to dyscyplina całkiem partyjna, strachy też takie jakie partyjne i każdy księżulo stara się dowiedzieć, co się mówi w Komitecie Centralnym, czyli w kurii prymasowskiej. Jeśli tego nie może, to bodaj, co się mówi w lokalnej kurii. I wszyscy czekają na instrukcje. Pyszne, prawdziwe i do dzisiaj aktualne. Przypominam tę barwną postać i jego przekorną wypowiedź, gdyż podzielam sposób postrzegania Kościoła przez Tadeusza Żychiewicza ciepły, życzliwy, ale bez niepotrzebnych złudzeń. Nie zgadzam się z oczekiwaniami większości kleru, że o Kościele należy mówić tak, jak o zmarłym nil nisi bene -nic oprócz pochwał. Język pogardy Rozważania dotyczące sytuacji katolików na lewicy muszę zacząć od przypomnienia jak przez minione kilkanaście lat kształtowały się stosunki pomiędzy lewicą a Kościołem. Gdy upadł komunizm, zwycięski Kościół rozpoczął eskalację roszczeń, a na krytykę odpowiedział językiem krucjaty. Jedynym prawdziwym katolikiem był ten, kto popierał konkordat, zakaz rozwodów, absolutny zakaz aborcji, wpisanie do ustawy obowiązku przestrzegania wartości chrześcijańskich, modlitwę w wojsku na rozkaz itp. Siłą rzeczy prawdziwym chrześcijaninem nie mógł być katolik o poglądach lewicowych. Oliwy do ognia dolewały nieprzemyślane wypowiedzi prymasa Glempa: AIDS karą za grzechy, czy słynne określenie krytyków kleru jako szczekające kundelki. W dialogu hierarchów z lewicą dominował język, w którym była pogarda, lekceważenie i chęć poniżenia komuchów. W owym czasie biskup Frankowski na mszy w Stalowej Woli wygłosił takie kazanie. Rządzą nami pętaki i takie pętaki Polskę sprzedają, pętaki dzieci nam uczą, telewizję tworzą. W nauczaniu Kościoła podobno szacunek dla drugiego człowieka jest najważniejszy. Po zwycięstwie Aleksandra Kwaśniewskiego w wyborach prezydenckich w 1995 roku, przeor Szczepan Kośnik zapowiedział, że do swojego klasztoru na Jasnej Górze nie wpuści komunistów. Jak ich rozpozna nie powiedział. Przy tej okazji prymas Glemp mówił o chorej części społeczeństwa i neopoganach.

Więcej na następnej stronie

Trzeba uczciwie przyznać że lewica na okazywaną jej pogardę reagowała żywiołowym antyklerykalizmem. Czas przyjaznych gestów W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych gorączka wyraźnie opadła. Kościół uzyskał to co chciał, a lewica bardziej trzymała w garści swoje emocje. W 2001 roku liderzy SLD przestali mówić o groźbie klerykalizacji państwa. Zaczął się okres przyjaznych gestów, spotkań z papieżem i przedstawicielami Episkopatu. Chodziło o wynik wyborczy, SLD chciało samo rządzić, a do tego potrzebne było poparcie katolików o centrowych poglądach. Mimo tych umizgów przed wyborami parlamentarnymi Rada Stała Episkopatu napisała list do wiernych wzywając ich, aby nie głosowali na SLD. List odniósł skutek, również z tego powodu Sojusz nie miał większości w Sejmie. Ten wrogi gest niczego nie zmienił. Leszek Miller już jako premier zablokował liberalizację ustawy antyaborcyjnej, przychylnie zaczął się wypowiadać o obecności Boga w konstytucji europejskiej. Tym razem chodziło o integrację z Unią Europejską. W referendum unijnym poparcie Kościoła wydawało się niezbędne. Wewnątrzpartyjny spór o kwestie światopoglądowe, o relacje państwo-Kościół został zduszony. Strategia Millera miała prowadzić do powstania nowej lewicowości, takiej która nie potrzebuje sporów z Kościołem, aby się określić. Wielki cel, integracja z Europą, został osiągnięty, koszty polityczne przymierza ołtarza z tronem zapłaciła partia. Pamiętam taki weekend, w którym marszałek Borowski troszczył się w Moskwie o interesy Kościoła katolickiego w Rosji. Premier Miller gościł u prałata Henryka J. w parafii świętej Brygidy w Gdańsku i załatwiał mu koncesję na wydobycie bursztynu, a Marek Dyduch na zjeździe wojewódzkim w Bydgoszczy oświadczył: SLD grozi stłamszenie przez Kościół. Jak lewica rządzi, to Kościół najwięcej ciągnie. Kupują nas, terroryzują. Taki sposób uprawiania polityki wkurzył wszystkich. Leszek Miller doprowadził do białej gorączki żelazny elektorat, Dyduch nie był w stanie swoją ostrą wypowiedzią tego zrekompensować, a za to przestraszył tych naszych zwolenników, którzy uważali, że starcie z Kościołem przed referendum nie jest nam do niczego potrzebne. Moim zdaniem Episkopat ma wiele twarzy. W zależności od potrzeb taktyki i strategii działania objawia jedną z nich. Im partner strony kościelnej jest słabszy, bardziej uległy, tym częściej Kościół stosuje wychowawczą metodę kija (bez marchewki). Gdy niedawno senator Krystyna Sienkiewicz zgłosiła postulat samodzielnego opłacania składki na ochronę zdrowia przez duchownych, a nie z Funduszu Kościelnego finansowanego przez budżet, hierarchowie zareagowali wyjątkowo arogancko, nie kryjąc pogardy dla osłabionego SLD. Strategia Millera legła w gruzach.

Więcej na następnej stronie

Czas niepokory Musimy wysoko nieść sztandar niepokory. Nadszedł moment, w którym SLD musi odpowiedzieć sobie na następujące pytania: Kim jest katolik o poglądach lewicowych? Kim on jest w Kościele? Jak postrzega relacje lewica Kościół. Niezbędne jest wypracowanie nowej sensownej strategii postępowania z tak potężną instytucją jaką jest Kościół. Musimy zdać sobie sprawę z tego, że Kościół w życiu publicznym występuje w dwóch odmiennych funkcjach. Po pierwsze jest instytucją wywierającą nacisk w celu zrealizowania swoich celów, tak jak związki zawodowe, stowarzyszenia, czy grupy lobbingowe. Minione kilkanaście lat dostarczyło nam tysięcy dowodów na to, że Kościół potrafi być potężną i bezwzględną grupą nacisku. Prawica ulegała tej presji praktycznie w każdym przypadku. Kościół w przypadku pornografii, antykoncepcji, wychowania seksualnego, przerywania ciąży zatarł granicę pomiędzy normą państwową a religijną. Lewica powinna się tej sile umieć oprzeć. We wszystkich sporach muszą wreszcie dojść do głosu argumenty merytoryczne i względy społeczne. Nie można dopuszczać do tego, aby Kościół powołując się na nadprzyrodzoną misję, domagał się szczególnych przywilejów, stawiał się ponad prawem. Tak się działo w wielu przypadkach, na przykład przy sprowadzaniu na masową skalę luksusowych samochodów osobowych dla celów kultowych. Na tym polu nie może istnieć dialog. Lewica musi traktować Kościół tak, jak inne grupy nacisku, dbać o przestrzeganie prawa, troszczyć się o finanse państwa. Wspólny język jutra Istnieje też w Polsce inny Kociół katolicki, z którym czuję się zaprzyjaźniony. Jest to instytucja, która strzeże swojej tradycji i dziedzictwa. Umie je przekazywać. Staje po stronie biednych i skrzywdzonych. To dom Boży, w którym kapłani promieniują wiarą i mają ciepły stosunek do bogactwa myli tych, co nie są z nimi. Uważam że Kościół jutra będzie tradycjonalistyczny i to lewica musi uszanować. Zorientowany socjalnie i to lewica musi wspierać. Z Kościołem jutra odnajdziemy powoli wspólne troski i wspólny język. Istnieją rozległe obszary życia społecznego, które stanowią przedmiot zainteresowania zarówno lewicy jak i Kościoła i na tych polach współpraca jest konieczna. Wspólnie powinniśmy decydować, gdzie w kapitalizmie, dla obrony ludzkiej godności, powinny być zakreślone nieprzekraczalne linie. Porozmawiaj o tym na FORUM