Ugoda podpisana, śledztwo trwa

Gazeta Wyborcza/a.

publikacja 13.09.2004 07:51

Przed pięciu laty ksiądz Ryszard M. z zakonu salezjanów był jednym z najlepszych klientów Kredyt Banku. Dziś za jego sprawą bank ciągle nie może się doliczyć przeszło 130 mln zł. W piątek zakon podpisał z bankiem ugodę - przypomina wiadomość sprzed kilku dni Gazeta Wyborcza.

Pochodzi z Lubina. W latach 80. wstąpił do zakonu salezjanów, którzy mają tu kilka swoich parafii. Młodego zakonnika przełożeni wysłali na studia do Rzymu. Tu zrobił doktorat z prawa kanonicznego. Do Polski wrócił w 1989 roku. Przez rok pracował we Wrocławiu. Potem trafił do parafii św. Jana Bosco w Lubinie. Od połowy lat 80. budowano w niej wielki nowy kościół. - Odkąd tu przyszedł, życie parafii stało się żywsze - mówi jeden z parafian. - Nabożeństwa z jego udziałem były jakieś inne, mniej skostniałe. Stworzył młodzieżową wspólnotę Oratorium, opiekował się ministrantami. Zaczął kierować Fundacją Pomocy Młodzieży im. św. Jana Bosco. W 1999 roku fundacja przejęła na siebie ciężar dokończenia budowy kościoła w lubińskiej parafii. - Pamiętam, jak kiedyś relacjonował postępy w budowie - opowiada jeden z parafian. - Mówił, że pieniądze zdobywać musi niestandardowymi metodami, bo gdyby miał liczyć na nasze datki, to mógłby tylko dwa wychodki postawić. Zastaw się, a postaw się Ksiądz Ryszard zaczął zaciągać w Kredyt Banku pierwsze pożyczki w 1999 roku. Dlaczego trafił właśnie tam? Jak udało mu się zjednać sympatię ówczesnego dyrektora oddziału KB w Legnicy? Tego nie wiadomo. Fakt, że w ciągu dwóch lat salezjańskie parafie i domy zakonne zaciągnęły kredyty na przeszło 418 mln zł. Wszystko załatwiał ksiądz Ryszard M. - Miał nawet złotą kartę klienta Kredyt Banku - uśmiecha się jeden z salezjanów. Jesienią 2001 roku wyszło na jaw, że wnioski kredytowe salezjańskich parafii i klasztorów były sfałszowane. Na nich były fałszywe pieczątki i sfałszowane podpisy proboszczów. Co gorsza, fałszywy był też zastaw, pod jaki zaciągano kredyty lombardowe. Miały nim być wielomilionowe lokaty terminowe Fundacji św. Jana Bosco w dwóch innych bankach - WBK Banku Zachodnim i Cuprum Banku. Jak to się stało, że pożyczając setki milionów złotych, bankowcy nie sprawdzili, czy te lokaty w ogóle istnieją? Być może na to pytanie odpowie śledztwo wrocławskiej prokuratury okręgowej. Wśród podejrzanych jest kilkunastu byłych pracowników legnickiego oddziału Kredyt Banku, w tym dyrektor.

Więcej na następnej stronie

Rzecz wydała się pod koniec lata 2001 roku. Kredyty lombardowe przestały być spłacane, a ksiądz M. zniknął. Do spłacenia pozostało jeszcze 133 mln zł. Władze banku poprosiły na rozmowę przełożonych wrocławskiej prowincji (tzw. inspektorii) zakonu. Efektem spotkania było zobowiązanie, że zakon odda pieniądze. Przełożony prowincji, czyli ksiądz inspektor, podpisał stosowne dokumenty i weksle. Dziś zakon twierdzi, że podpisy te inspektor złożył pod wpływem błędu, przymuszony przez władze banku. Salezjanie nie uważają się za stronę zobowiązaną do oddawania jakichkolwiek pieniędzy, skoro wszystkie dokumenty kredytowe były sfałszowane. Bank, rzecz jasna, uważa, że zakon zobowiązał się do spłaty kredytów, podpisując weksle. Za zamkniętymi drzwiami wrocławskiego sądu okręgowego trwa proces, który ma rozstrzygnąć ten spór. Sędzia Alicja Wronowska-Nahotko utajniła proces ze "względów moralnych". Rodzina kredytowa Lato 2000 roku. Młodzież ze wspólnoty Oratorium razem z księdzem Ryszardem odpoczywa na letnich rekolekcjach. Duszpasterz głosi piękne kazania. Mówi im: "Jacy jesteście wy, młodzi? Jest w was wielkość i małość, świętość i grzech. Wszczepieni w Boga możecie dokonać wiele, choć tylko ludźmi jesteście. Przyzwyczajeni do codziennych małych wyborów często nie chcecie dokonać tego najważniejszego. Świadomi, że błądzicie, chcecie o tym zapomnieć, zasypując świadomość stosami martwych przedmiotów i huraganem obowiązków". Kochali go. Wołali na niego "Tatuś". Śpiewali mu piosenkę Arki Noego: "Nie boję się, gdy ciemno jest, ojciec za rękę prowadzi mnie". Ufali mu tak bardzo, że dali się namówić na przestępstwa. Dla "Tatusia" fałszowali dokumenty, wyłudzali miliony złotych bankowych kredytów. On mówił, że to wszystko na Kościół, że sam odda. Słowa nie dotrzymał. Pożyczki zaciągane przez wiernych za namową swoich duszpasterzy to było drugie źródło salezjańskich milionów. Oprócz księdza Ryszarda w akcję kredytową włączyli się trzej inni lubińscy duszpasterze - ksiądz Grzegorz, ksiądz Marek i ksiądz Waldemar. Namówili 126 wiernych, żeby zaciągali kredyty gotówkowe. Sami duchowni wszystko załatwiali u znajomych bankowców.

Więcej na następnej stronie

Ludzie, którym żaden bank nie dałby ani złotówki - posługując się sfałszowanymi dokumentami dostarczonymi przez księdza Ryszarda - dostawali po 100 tys. zł. Pieniądze oddawali salezjanom. Monika, kiedyś działaczka wspólnoty Oratorium i Oazy, wzięła kredyt w marcu 2001 roku. - Poprosił ją ksiądz Ryszard. - Mówił, że prosi mnie, bo jestem bardzo religijna i wie, że może mi zaufać. Narzekał na trudną sytuację finansową, mówił, że potrzebuje pieniędzy na dokończenie budowy kościoła. Zgodziłam się. W banku traktowali go jak stałego bywalca. Dostałam do podpisania jakieś dokumenty, ksiądz załatwił mi zaświadczenie o zarobkach. Wynikało z niego, że zarabiam 7 tys. miesięcznie. To bujda. W tym samym banku miałam konto i wiedzieli, ile naprawdę zarabiam. Bank dał mi 100 tys. zł kredytu. Ksiądz Ryszard spłacał go tylko do września 2001 roku. Potem zniknął. Monika była akurat w ciąży. - Od tej historii przez dłuższy czas nie chodziłam do kościoła - opowiada. - Jak tylko weszłam, to łzy mi leciały. Tłumaczyłam sobie, że nie każdy ksiądz jest taki, że chodzę do kościoła dla Boga, nie dla księży. Paweł działał w Oazie Rodzin. Na kredyt namówił go ksiądz Marek. "Jeżeli wy, aktywni katolicy, mi odmówicie, to kto ma mi pomóc, do kogo pójdę?" - mówił mu. Tym go przekonał. Wziął przeszło 70 tys. zł. Ksiądz spłacał te pieniądze półtora roku. Potem przestał. W rodzinie pana Waldemara kredyty zaciągnęli wszyscy - mąż, żona, córka, teść i teściowa. Łącznie około 300 tys. zł. W piątek salezjanie podpisali z Kredyt Bankiem ugodę, w której zobowiązali się oddać te kredyty. Jest tego 12 mln złotych plus odsetki. Nie przyszło to łatwo. Salezjanie przez wiele miesięcy nie chcieli pomóc swoim parafianom. Tych zaś zaczął już nękać komornik. Księża przekonywali, że zakon nie jest niczemu winny, że to sprawka kilku nieuczciwych salezjanów. Dopiero kiedy skargi dotarły do Stolicy Apostolskiej, zakon został zobowiązany do zwrotu pieniędzy za wiernych. Ma to być gest "miłosierdzia" i nie oznacza, że zakon zgadza się być formalnie stroną tej historii. Na giełdę i w nieruchomości Co się stało z tymi setkami milionów złotych? Śledztwo wrocławskiej prokuratury okręgowej usiłuje znaleźć odpowiedź na to pytanie. Opisujący dzieje salezjańskich kredytów dziennikarze dotarli do nieruchomości kupowanych przez salezjanów na podstawione osoby albo osobiście. Fundacja św Jana Bosco kupiła m.in. teren w Starym Folwarku na Mazurach. Zaczęła tam budowę wielkiego ośrodka wczasowego dla młodzieży. Dziś niedokończona, zdewastowana budowa straszy turystów odpoczywających nad jeziorem Wigry.

Więcej na następnej stronie

W maju 2000 roku - miesiąc po pożyczeniu pieniędzy przez pana Waldemara - ksiądz Marek kupił sobie hotel w Lubaniu. Zgłosił się do władz miasta i wziął udział w przetargu na teren dawnego ośrodka sportu i rekreacji. Nie powiedział, że jest księdzem. Zapłacił 354 tys. zł. Swoim przełożonym z zakonu też nie zdradził, że ma hotel. Ksiądz Ryszard grał też na giełdzie. Opowiadał o tym na przesłuchaniach w prokuraturze. Pieniądze dawał maklerowi giełdowemu z Krakowa. Zyski - jak przekonuje - przeznaczał na działalność Fundacji im. św Jana Bosko. Po atakach terrorystów na World Trade Center w Nowym Jorku we wrześniu 2001 kursy akcji na giełdzie się załamały, a giełdowy interes księdza Ryszarda skończył się klapą. Śledztwo ujawniło, że fundacja spłaciła kilkumilionowy kredyt zaciągnięty przez byłego posła AWS ze Śląska Marka K., dziś podejrzanego o wielomilionowe oszustwa, sprawcę jednego z najgłośniejszych skandali w Sejmie poprzedniej kadencji. Akt oskarżenia Śledztwo cały czas trwa. Wśród podejrzanych są salezjanie z Lubina i ich wierni. Ci ostatni sami czują się oszukani i wykorzystani, ale - w myśl przepisów - traktowani są jak współsprawcy przestępstwa. We wrześniu do sądu wpłynie pierwszy akt oskarżenia w tej sprawie. 11 osobom prokuratura zarzuci udział w wyłudzaniu setek tysięcy złotych kredytów. Każda, jak twierdzi prokuratura, posługiwała się sfałszowanymi dokumentami o własnych zarobkach i sfałszowanymi dokumentami dotyczącymi poręczycieli. Od autora Marcina Rybaka: Cytaty z kazań księdza Ryszarda M. znalazłem w "Wiadomościach Parafialnych", gazetce parafii św Jana Bosco w Lubinie, w numerze 31 z września 2000 roku Salezjanie to zakon założony w połowie XIX wieku przez św. Jana Bosco, włoskiego księdza, który mieszkał i działał w Turynie. (...) Całe swoje życie poświęcił młodzieży, konkretnie chłopcom, którzy przybywali do Turynu w poszukiwaniu pracy. To piemonckie miasto przeżywało wówczas niezwykły rozwój przemysłowy. Ksiądz Bosco (...) zdał sobie sprawę z tego, że setki chłopców, którzy znaleźli się z dala od swoich rodzin, są bez pasterza. On stał się dla nich pasterzem i swoje życie oddał wyłącznie im. Założył zakon salezjanów, którego nazwa pochodzi od św. Franciszka Salezego, ulubionego świętego księdza Bosco. Współcześni salezjanie (...) prowadzą między innymi wspólnoty Oratorium, szkoły wielu typów, internaty, ośrodki wychowawcze, duszpasterstwo młodzieży ulicy. Posługują młodzieży nie tylko katolickiej, ale także prawosławnej, protestanckiej, muzułmańskiej i innych religii. Na podstawie informacji ze strony internetowej Wyższego Seminarium Duchownego Salezjanów w Łodzi