Wywiad z prałatem

Nasz Dziennik/a.

publikacja 20.09.2004 09:11

Wtedy wiedzieliśmy, że mamy jednego wroga przed sobą. Dzisiaj nie wiadomo, kto jest wrogiem - mówi ks. prał. Henryk Jankowski w wywiadzie dla Naszego Dziennika. [**Porozmawiaj o tym na FORUM![][1]**][2] [1]: zdjecia/zdjecia/wprzod.gif [2]: http://forum.wiara.pl

W 1983 r. biskup gdański Lech Kaczmarek tak pisał o zasługach księdza prałata Henryka Jankowskiego dla Kościoła, dla Ojczyzny: "Trudno nie docenić jego osobistej zasługi w organizowaniu pomocy dla społeczeństwa polskiego, dla szpitali, szkół, żłobków i fabryk. Dzięki swoim osobistym talentom przekonującego przekazywania najpilniejszych społecznych potrzeb, do kraju popłynęły milionowe dary, które ulżyły życiu wielu tysięcy Polaków, a także bez których normalne funkcjonowanie szpitali i całej służby zdrowia byłoby utrudnione. Pomógł on wysłać wiele ciężko chorych dzieci, których w kraju czekała niechybna śmierć, na leczenie do najnowocześniejszych klinik zagranicznych...". Po dwudziestu latach, jakie minęły od tego czasu, wkład księdza prałata w pracę na rzecz społeczeństwa i Ojczyzny jest nieporównywalnie większy. Czas odbudowy - Parafię pod wezwaniem Świętej Brygidy objął Ksiądz Prałat w kwietniu 1970 r. Kościół był zniszczony w ogromnym procencie, a władze od samego początku bardzo utrudniały prace nad jego odbudową, a wcześniej uniemożliwiały jej zwrot. Pomimo to w ciągu dwóch lat świątynia została podźwignięta z ruin. - Początki były bardzo trudne. W 1945 r. po zajęciu Gdańska Rosjanie podpalili kościół św. Brygidy, podobnie jak inne obiekty w mieście. Do 1970 roku świątynia stała w gruzach, bo nie było zgody komunistów na jej zwrot, choć od wieków zawsze była to świątynia katolicka. Wszystko było zniszczone, zapadło się całe sklepienie, więc zastanawiano się nawet, czy przeprowadzać rekonstrukcję, czy na nowo budować. 17 grudnia 1970 r. zostałem poproszony do urzędu miasta. W gabinecie prezydenta miasta Gdańska pana Nikołajewa obecny był Jan Szewczyk, kierownik Wydziału do spraw Wyznań Prezydium Rady Narodowej. Wręczono mi decyzję przekazania Kurii gdańskiej kościoła Świętej Brygidy. Z decyzji tej bardzo ucieszył się ksiądz biskup Edmund Nowicki, który od dawna zabiegał o zwrot świątyni. Jeszcze przed wojną, będąc w Wolnym Mieście Gdańsku, jako wikariusz gościł w tym kościele i szczególnie go zapamiętał, bo świątynia skupiała Polaków - i tak samo jak dzisiaj była centrum polskości. Dlatego ksiądz biskup robił wszystko, aby odzyskać kościół. Czuję się zaszczycony, że miał do mnie tak ogromne zaufanie, mianując mnie proboszczem parafii św. Brygidy. Dlatego starałem się jak najszybciej odbudować kościół. 10 lutego 1971 roku ksiądz biskup Edmund Nowicki zmarł w szpitalu w Warszawie. Wówczas obiecałem, że kościół św. Brygidy odbuduję jak najszybciej, żeby cieszył się nim nawet za bramą wieczności. I rzeczywiście, odbudowałem świątynię w ciągu dwóch lat. Wielkim sprzymierzeńcem w tym dziele był ksiądz Prymas Stefan kardynał Wyszyński, który również obdarzył mnie zaufaniem, udzielając bardzo pokaźnej pomocy. Dzięki temu zaufaniu i udzielonemu mi wsparciu odczuwałem, że ksiądz kardynał Wyszyński liczy na to, iż kościół ten kiedyś zadecyduje o "być albo nie być". Zbieg okoliczności sprawił, że kościół św. Brygidy odzyskałem w "krwawym momencie" roku 1970, gdy reżim komunistyczny pokazał, na co go stać, strzelając do robotników. 16 grudnia 1970 roku widziałem, jak płonął Komitet Wojewódzki PZPR. Byłem też świadkiem, jak ludzie padali zabici na ulicy. Widziałem, jak pana Słojewskiego - mojego parafianina - przejechał czołg. Potem byłem na jego pogrzebie. Obserwowałem też wydarzenia, które rozgrywały się pod bramą stoczni, jak z bloku, w którym mieszkali Rosjanie, strzelano w kierunku stoczni. Te wydarzenia zadecydowały o moim osobistym stosunku do komuny i ludzi aparatu. Dziś tamte wydarzenia i pamięć o bohaterskich robotnikach jest uczczona w pomniku Poległych Stoczniowców, w formie krzyży, które są jednocześnie symbolem śmierci i symbolem zwycięstwa. Mam nadzieję, że będzie to symbol tryumfu, a ofiara krwi gdańskich stoczniowców nie pójdzie na marne.

Więcej na następnej stronie

- Jakie były największe trudności w czasie odbudowy kościoła? - Trudności były ogromne. Po odzyskaniu gruzów rozpoczęła się walka o środki i materiały do odbudowy. Działając przez zaskoczenie, kilka dni po Świętach Bożego Narodzenia w 1970 roku udałem się do premiera Jaroszewicza, aby uzyskać pozwolenie na zakup materiałów budowlanych, koniecznych do rekonstrukcji dachu. To pozwolenie otrzymałem, ale już w tym czasie próbowano prowokacji, przysyłając np. transport z piaskiem albo z blachą miedzianą. Oczywiście nie kupowałem tego, bo czułem, że nie tędy droga. Gdybym kupił od złodziei materiały budowlane, to byłby koniec kościoła św. Brygidy. Pomimo to strop i ściany kościoła odbudowałem bardzo szybko, bo zaledwie w ciągu dwóch lat. Dalsza odbudowa przebiegała etapami, ale już na obchody sześćsetlecia istnienia parafii mogliśmy zaprosić Prymasa Polski księdza kardynała Stefana Wyszyńskiego i przedstawicieli Episkopatu Polski. Wśród robotników - Kościół Świętej Brygidy od początku był kościołem stoczniowym. Czy to miało wpływ na podjęcie przez Księdza Prałata pracy duszpasterskiej w środowisku robotniczym? - Swoją działalność duszpasterską wśród robotników rozpocząłem, będąc jeszcze wikariuszem w parafii pod wezwaniem Świętej Barbary. W blokach leżących na terenie tej parafii mieszkali przeważnie robotnicy ze Stoczni Remontowej. Od tego momentu rozpoczęła się moja działalność duszpasterska w środowisku robotniczym. Kazania i organizowane spotkania pomogły w zdobyciu zaufania tych ludzi. Dzięki temu w 1970 roku znalazłem się w kościele stoczniowym, jakim był kościół św. Brygidy. Starałem się więc pod każdym względem kontynuować i prowadzić to robotnicze dzieło, które stało się kamieniem węgielnym pod duszpasterstwo ludzi pracy i ich rodzin. Skupiało ono głównie robotników ze Stoczni Remontowej i Stoczni Gdańskiej, a szczególnie - mocno zaangażowanych - robotników Stoczni Północnej, budującej głównie statki dla wojska. Ta praca dała efekt w roku 1980, gdy trzeba było pracować z ludźmi, którzy sobie ufali, trzymali się razem i walczyli solidarnie. Po wydarzeniach roku 1980 tę pracę kontynuowałem, także po wprowadzeniu stanu wojennego i po nim. Już w 1982 roku wraz z ks. Jerzym Popiełuszką - duszpasterzem warszawskim, oraz ks. Kazimierzem Jancarzem - duszpasterzem z Nowej Huty, zorganizowaliśmy pierwszą pielgrzymkę robotników na Jasną Górę. Jako proboszczowi było mi łatwiej niż tym dwóm wikarym i dlatego od początku wziąłem na siebie trud organizacyjny tych pielgrzymek, które później przerodziły się w Pielgrzymkę Świata Pracy. Dziś wiem, że te pielgrzymki pozwoliły przetrwać "Solidarności" i były wspaniałą okazją do spotkań robotników i działaczy z całej Polski. To była prawdziwa solidarność. - Dziś jednak coraz częściej mówi się o braku solidarności międzyludzkiej i zaniku więzi społecznych. - Są tendencje odchodzenia od solidarności międzyludzkiej, która jest bardzo ważna w życiu katolika. Nie można jednak dać wrogom satysfakcji, że dokonali zniszczenia tak ważnego dzieła. Solidarność jest przede wszystkim związana z życiem katolickim i tym samym polskim - jeśli będzie silna wiara, to będzie i silna solidarność międzyludzka, polegająca na wzajemnej pomocy, będzie silne poczucie jedności narodowej. Dziś nie brakuje ludzi nikczemnych, którzy tym ideom zaprzeczają, wyznając solidarność jedynie w formie znaczka przydatnego do robienia kariery życiowej. Mam ogromne pretensje do tych wszystkich, którzy wykorzystali struktury "Solidarności", a potem zasiedli w parlamencie, zapominając o robotnikach nie tylko Gdańska, ale całego kraju. W moich oczach niektórzy z tych działaczy solidarnościowych są zdrajcami. Mam nawet wątpliwości, czy są Polakami. Walczę o to, abyśmy wrócili do prawdziwej solidarności. Zobaczmy, jaki rok 1980 był wspaniały - bo jeden drugiemu pomagał. Potem przyszedł stan wojenny... Tysiące ton darów przyjeżdżało dla potrzebujących w całej Polsce. To był wyraz solidarności międzyludzkiej, międzynarodowej. Starałem się pomagać pod względem materialnym i duchowym, aby ludziom potrzebującym nie brakowało niczego. I to była prawdziwa solidarność. Dzięki temu byliśmy silni.

Więcej na następnej stronie

Z pomocą potrzebującym - W stanie wojennym parafia św. Brygidy była swego rodzaju centrum charytatywnym. Nie było chyba w Gdańsku żadnego więźnia politycznego, który nie uzyskał stąd pomocy. - Do parafii Świętej Brygidy przybywały tysiące ton darów, które rozdawaliśmy potrzebującym. Każdy, kto potrzebował pomocy, otrzymywał ją. Ponad 1250 rodzin otrzymywało ode mnie regularną pomoc - dziś wielu już o tym zapomniało. Zdobyte wówczas doświadczenie i kontakty ułatwiają mi dzisiaj pracę, choć wtedy organizacja funduszy, obiadów i wszelkiej pomocy przebiegała zupełnie inaczej. W czasach komunistycznych był zakaz prowadzenia działalności charytatywnej, bo władza obawiała się, że jest to forma działalności politycznej. Więc musieliśmy to robić z ukrycia, a dzisiaj możemy działać oficjalnie. Obecnie dotujemy obiady dla uczniów, i to nie tylko dla jednej grupy dzieci, ale dla wszystkich uczniów ze szkoły. Pomagamy też w zakupie podręczników i przyborów szkolnych. Nigdy nie szczędziłem pieniędzy na pomoc. W tym miejscu warto powiedzieć kilka słów prawdy. Nie jestem żadnym biznesmenem czy bogaczem. Nie mam żadnej firmy ani majątku. Jestem w stanie rozdawać tylko to, co dostanę. Obraz tworzony w mediach sprawił, że ludzie nie chcą włączać się w posługę wobec bliźnich, bo "po co dawać, skoro on ma". A to nieprawda! Mam tylko to, co dostanę! Jest na szczęście jeszcze garstka ludzi, którzy wiedzą, co robię i jak wygląda prawda. Na ich pomoc zawsze mogę liczyć. Wyjeżdżam za granicę, staram się zdobywać różne rzeczy, a to słodycze, a to ubrania z likwidowanych firm, a to lekarstwa, a to inną pomoc. Dzisiaj jest straszna bieda, ale nawołuję do solidarności międzyludzkiej, do działalności charytatywnej, wzajemnej pomocy. Dzięki pomocy Polonii amerykańskiej, dzięki panu Edwardowi Moskalowi otrzymuję lekarstwa wartości kilku milionów dolarów, które w całości trafiają do szpitali. - Już w stanie wojennym dzięki Księdzu Prałatowi chore dzieci mogły otrzymać konieczną pomoc medyczną za granicą. Dzisiaj taką pomoc otrzymują także szpitale. - Staram się pomagać szpitalom, bo tam są ludzie, którzy potrzebują pomocy. Przekazuję szpitalom różnego rodzaju sprzęt medyczny i leki. Również Akademii Medycznej w Gdańsku przekazałem bardzo dużo sprzętu, począwszy od foteli dentystycznych, a skończywszy na aparatach rentgenowskich. Od lat sprowadzam też leki, które otrzymuję z Niemiec, gdzie pomaga nam pani doktor Małecka, która pochodzi z Gdańska, a mieszka w Hamburgu. Dzięki niej sprowadzamy nie tylko leki, ale także sprzęt medyczny dla tutejszych szpitali. Jest tak zaangażowana, że stara się pomóc również w załatwianiu operacji dla chorych dzieci. Leki, wartości milionów dolarów, ze Stanów Zjednoczonych od Kongresu Polonii Amerykańskiej kieruję nie tylko do szpitali Wybrzeża, ale także na południe Polski. - Ostatnio utworzona przez Księdza Prałata Fundacja Szpital Kliniczny pw. Najświętszej Maryi Panny odkupiła od Akademii Medycznej szpital, który przewidziany był do likwidacji. - Jeszcze nie odkupiła! Chcemy ten szpital uratować, aby działał i służył społeczeństwu Gdańska. Ma to być klinika prywatna, ale będziemy badali każdego, kto potrzebuje pomocy, czy to laboratoryjnej, czy innej. Będziemy również pomagali pod względem lekarstw i pomoc ta oczywiście będzie gratis. Pomoc naszą otrzymały także gdańskie żłobki i domy dziecka, czy to w formie remontów, czy sprzętu i wyposażenia.

Więcej na następnej stronie

Orędownik polskości - Czym zajmuje się utworzona przez Księdza Prałata Fundacja Fundusz Obrony Narodowej? - W tej chwili staramy się uratować szpital wojskowy na Helu, któremu grozi likwidacja ze względu na brak środków na remont. Fundacja prowadzi działalność na rzecz wspierania szpitali wojskowych. Zawsze wspierałem szpital Marynarki Wojennej i inne szpitale wojskowe. - Nie szczędził Ksiądz także wysiłków na rzecz wspierania oświaty i nauki. Jakiego rodzaju była to pomoc? - Starałem się pomagać poprzez zakup sprzętów do szkół czy wysyłanie młodzieży uzdolnionej na stypendia zagraniczne. Współpracuję z Goethe Institut, gdzie wysyłam młodzież. Dzisiaj nawet to przeszkadza wrogom, którzy w kampanii oszczerstw wykorzystują fakt, iż zawoziłem młodzież na kursy językowe, i wymyślają niestworzone historie. Przez wiele lat wspierałem Muzyczną Szkołę Wojskową, której od dawna groziła likwidacja, co stało się w tym roku. Była ona szczególnie bliska mojemu sercu, dlatego przez wiele lat walczyłem o jej utrzymanie. Wyposażałem uczniów w instrumenty, starałem się o to, aby był stabilny nabór, organizowałem koncerty, angażowałem szkołę do uświetniania różnych uroczystości. Interweniowałem u władz oświatowych, aby utrzymać placówkę, bo muzyka wojskowa jest fundamentem podtrzymywania patriotyzmu. Dziś tę szkołę zlikwidowano, ale są jeszcze chłopcy - około 20 - którzy będą dalej się kształcić, korzystając z wiedzy pedagogów Akademii Muzycznej, na ich zaproszenie. Jeżeli chodzi o edukację, wspierałem wiele szkół. Staraliśmy się kształcić młodzież jeszcze w stanie wojennym, a nasi wychowankowie pracują dzisiaj w administracji państwowej, nawet na szczeblu ministerialnym. Nie tylko przy parafii świętej Brygidy tworzyliśmy struktury edukacyjne, ale także w Sopocie i w Starogardzie Gdańskim. Gdańska Fundacja Oświatowa, której przewodzę, prowadzi szkoły podstawowe, gimnazja i licea. Powinniśmy budować struktury oświatowe, które będą kształtowały młodzież pod względem religijnym, moralnym i patriotycznym. Powinniśmy budzić w młodzieży odpowiedzialność za Naród i za Ojczyznę. Dzisiaj uczy się czegoś odwrotnego i nie mogę się z tym pogodzić. Razem z wojskiem - Mówiliśmy wcześniej o zaangażowaniu Księdza Prałata w duszpasterstwo ludzi pracy, ale trudno nie wspomnieć o ogromnym wkładzie Księdza w rozwój duszpasterstwa służb mundurowych. - W 1990 r. wprowadziłem wojsko do Kościoła. Powstało duszpasterstwo wojskowe, cieszyłem się, że nareszcie kapelani razem z wojskiem będą w Kościele. Cieszyłem się, że jest biskup polowy generał Sławoj Leszek Głódź. A jeszcze wcześniej, 17 grudnia 1989 r., dzięki współpracy z odważnymi milicjantami wprowadziłem do Kościoła milicję. Społeczeństwo Gdańska przyjęło ten gest z wielkim entuzjazmem. Tak samo jeśli chodzi o służby więzienne i o służby straży miejskiej - pomagałem w tworzeniu duszpasterstwa tych służb. Zabiegałem też o to, aby powstały kaplice dla tych duszpasterstw. Pierwszą kaplicą służb mundurowych była kaplica policyjna, która istnieje do dziś. Następne kaplice to kaplice więzienne, kaplica wojskowa w Morągu przy parafii św. Brygidy czy żandarmerii w Mińsku Mazowieckim bądź w szpitalu wojskowym w Wałczu. Pomagałem też w przywróceniu kościoła garnizonowego na Oksywiu, w którym przez długie lata był magazyn, a teraz służy duszpasterstwu wojskowemu.

Więcej na następnej stronie

- Z inicjatywy Księdza Prałata komendant wojewódzki policji w Gdańsku przeprosił społeczeństwo za postawę tej formacji w stanie wojennym. Jak do tego doszło? - Na pierwszym nabożeństwie policyjnym pan komendant Stefan Bachorski przeprosił społeczeństwo Gdańska za represje milicji i ówczesnego ZOMO - bo przecież ich działalność polegała głównie na biciu, kopaniu i znęcaniu się nad ludźmi, a w szczególności nad młodzieżą, zamykaniu ich i maltretowaniu w więzieniach. Przeprosiny pułkownika Bachorskiego zostały przyjęte z wielkim aplauzem przez społeczeństwo. Poprosiłem wówczas o aprobatę dla munduru policyjnego, który nie hańbi człowieka, ale jest symbolem służby. Powinniśmy szanować mundur ze względu na obecność na nim godła polskiego. Tutaj muszę wspomnieć o grupie młodych milicjantów z Andrzejem Kaszubowskim na czele, którzy doprowadzili do tego historycznego wydarzenia. Potem w podobny sposób wprowadzone zostało wojsko do Kościoła. - Szczególnie bliska Księdzu Prałatowi jest Fundacja Orła Białego, której powołanie łączy się ze służbami mundurowymi. Jak doszło do jej utworzenia? - Celem Funduszu Orła Białego jest krzewienie patriotyzmu poprzez symbole narodowe. Po 1 stycznia 1990 r. mówiono, że nie ma pieniędzy na zmianę symboli narodowych. Takie głosy płynęły z Belwederu, gdzie zasiadał prezydent Jaruzelski. W szczególności dotyczyło to służb mundurowych. Utworzyłem wtedy Fundusz Orła Białego. Powiedziałem generałowi Jaruzelskiemu, że wydrukuję nowe godła z Orłem Białym w koronie. Zamówiłem też wiele gobelinów wykonanych przez zakłady w Łodzi na potrzeby różnych instytucji państwowych. Jest na nich nadruk Fundacja Orła Białego Kościoła Świętej Brygidy. Można je zauważyć w licznych garnizonach wojskowych i w policji. Wydałem ponad dwieście tysięcy wizerunków Orła Białego, dzięki temu mogliśmy bardzo szybko zainstalować nowe godło w szkołach, urzędach, ambasadach, ministerstwach i wielu innych instytucjach. Pomagałem też szkołom, policji, wojsku i kościołom, ofiarując im bardzo dużo sztandarów. - Na stronie internetowej kibiców klubu piłkarskiego Lechia Gdańsk można znaleźć szczególnie dużo słów uznania dla Księdza Prałata. Jakie związki łączą Księdza z tym klubem? - Wiele razy fundowałem i poświęcałem tablice upamiętniające dawnych, często już nieżyjących zawodników tego klubu, które znajdują się w posadzce przejścia na stadion. Ten związek trwa już od wielu lat. Przed mistrzostwami świata w Barcelonie byłem też kapelanem kadry olimpijskiej w piłce nożnej i uczestniczyłem w rozgrywanych przez nią meczach międzynarodowych. Udałem się z piłkarzami kadry do Rzymu, do Ojca Świętego. Walka z Kościołem trwa - Pomimo tak wielu zasług dziś jest Ksiądz Prałat ofiarą niczym nieuzasadnionych ataków. Metody i cele walki z Kościołem są te same od lat. Nie zmienili się nawet ludzie, którzy prowadzą tę walkę, bo prokurator Ryszard Paszkiewicz, który próbuje zmontować śledztwo przeciwko Księdzu, jest synem pułkownika SB - szefa gdańskiej bezpieki z lat osiemdziesiątych. Czy skutki tych działań również są takie same?

Więcej na następnej stronie

- Wtedy wiedzieliśmy, że mamy jednego wroga przed sobą. Dzisiaj nie wiadomo, kto jest wrogiem. Ludzie są zastraszeni przede wszystkim utratą pracy i dlatego wiele przemilczają, aby niczym nie podpaść i utrzymać się na stanowisku. A właścicielami zakładów pracy są przeważnie ludzie związani z SLD albo z obcym kapitałem. Więc walka rozgrywa się inaczej niż w minionym okresie komunistycznym. Wtedy Naród był zwarty, solidarny, łatwiej było przeprowadzić strajk czy inny protest. Dzisiaj jest to trudniejsze, bo każdy się ogląda na to, kto za kim stoi i kto dyktuje. Dlatego należy wypracować nowy sposób walki z władzą, która pozornie jest demokratyczna, faktycznie zaś libertyńska, a przez to obca naszemu społeczeństwu i tak naprawdę stanowi takie samo zagrożenie jak dawna komuna. Tak samo zniewala człowieka. W mediach i w strukturach władzy, która jest nastawiona na wychowanie społeczeństwa konsumpcyjnego, jest wiele wrogości do Kościoła, a w szczególności do tych kapłanów, którzy mają odwagę przeciwstawić się lansowanemu modelowi świeckości i odrzucenia Kościoła i religii. Łatwiej manipulować człowiekiem, gdy nie widzi innego celu w życiu poza gromadzeniem dóbr materialnych. Dlatego wrogowie starają się zohydzić Kościół w oczach społeczeństwa: a to poprzez opisywanie wymyślonych bogactw, a to poprzez wymyślanie afer obyczajowych. Część ludzi myślących zauważy manipulację, ale część da się zwieść. Nieraz słyszałem zdanie, że "skoro wszystkie gazety piszą, to musi coś w tym być...". Najlepszym tego przykładem było chociażby opisywanie rzekomego maybacha ojca Tadeusza Rydzyka czy też przedstawianie w głównych wiadomościach TVN rzekomego jaguara księdza Jankowskiego. I jedno, i drugie jest po prostu bzdurą! Ale już pokazano, omówiono i wydano wyrok. Mało tego, znaleźli się nawet wśród niby-mądrych kapłanów tacy, którzy ten fakt komentowali i wyrażali swoje "święte oburzenie"! Tak samo te wszystkie artykuły, w których opisuje się rzekome libacje, szastanie pieniędzmi czy też inne ekscesy, są po prostu jedną wielką bzdurą! Ale stosuje się tu starą zasadę Goebbelsa: "kłam, kłam 1000 razy, a w końcu coś z tego zostanie". Innym przykładem walki z Kościołem jest walka z religią w szkołach, walka z krzyżem prowadzona przez "nowe ZSMP" czy też epatowanie społeczeństwa informacjami, że księża nie płacą składek i podatków, co również jest bzdurą! Walka jest prowadzona nie wprost, a poprzez niszczenie autorytetu i podważanie zaufania społeczeństwa do kapłanów. - Kończąc naszą rozmowę, warto przypomnieć, że w 1983 r. Prokuratura Wojewódzka w Gdańsku wszczęła przeciwko Księdzu Prałatowi postępowanie karne pod zarzutem "nadużycia wolności sumienia i wyznania, rozpowszechniając treści mogące wyrządzić poważną szkodę interesom Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej...". W obronie Księdza stanął wtedy ksiądz biskup Lech Kaczmarek. W liście do prokuratora wojewódzkiego pisał: "...w pierwszych, najtrudniejszych dniach obowiązywania stanu wojennego, w dniach przepojonych rozpaczą i nienawiścią, jego postawa, konsekwentne głoszenie chrześcijańskich zasad miłości bliźniego, pojednania i przebaczenia, a przede wszystkim stanowcze przeciwstawienie posługiwania się gwałtem, w dużej mierze zaważyły na tym, że na Wybrzeżu nie polała się krew". Warto i dziś pamiętać o tych słowach. Bóg zapłać za rozmowę. Porozmawiaj o tym na FORUM