Można żyć bez handlu niedzielnego

Nasz Dziennik/a.

publikacja 23.09.2004 10:38

Od kilku miesięcy trwa w naszym kraju ożywiona i momentami bardzo gorąca dyskusja na temat zakazu handlu w niedzielę - próbę jej podsumowania podjąl Nasz Dziennik.

W Radomiu od 15 sierpnia obowiązywała przez 4 tygodnie uchwała Rady Miejskiej pozwalająca na otwieranie sklepów w tym dniu tylko od godz. 11.00 do godz. 14.00. Jednak na ostatniej sesji została zniesiona. Zwolennicy ograniczenia handlu zapowiadają przygotowanie nowego projektu. Nie udało się wprowadzić ograniczeń handlowych w Krakowie i Lublinie, gdzie podobne uchwały przepadały niewielką liczbą głosów. Z kolei w Zgierzu chciano zamknąć tylko duże sklepy, ale uchwałę uchylił wojewoda łódzki. Nad podobnymi rozwiązaniami zastanawiają się też radni w innych większych i mniejszych miastach. Sporo racji jest w twierdzeniu wielu publicystów, że oto jesteśmy świadkami "bitwy o handel", w której racje społeczne, religijne czy moralne zderzają się z argumentami gospodarczymi. Niewątpliwie najważniejszym powodem prób wprowadzania do prawa lokalnego uchwał ograniczających handel lub zakazujących go w niedziele i święta jest obrona wyjątkowego charakteru tego dnia. Dla ludzi wierzących niedziela jest dniem świętym, przeznaczonym na udział we Mszy św. i odpoczynek po tygodniu ciężkiej pracy. Ale nawet ci, którzy deklarują się jako niewierzący, nie wyobrażają sobie zlikwidowania świątecznego charakteru niedzieli. Ten dzień w naszym kręgu religijnym i kulturowym jest po prostu dniem wolnym od pracy. Śmiesznie więc brzmią twierdzenia liberałów, że np. prawo pracy przewiduje dla pracowników dzień wolny, ale nie musi to być niedziela (!). W takim razie jaki dzień? Wtorek czy piątek, a może środa?! Prawda jest zaś taka, że wolna niedziela wyznacza ludziom pewien rytm życia. Jest czas pracy i odpoczynku, i świętowania. To dlatego zakaz handlu ma bronić wyjątkowego charakteru niedzieli i umożliwiać wypoczynek ludziom zatrudnionym w sklepach. Dziś pracownicy często są po prostu wykorzystywani przez pracodawców, zwłaszcza w supermarketach. Obok tych argumentów społecznych nie brakuje też argumentów ekonomicznych, które udowadniają, że zamykanie sklepów w dni świąteczne wcale nie musi się negatywnie odbić na gospodarce. Będą robić zakupy Jako główny argument przeciwnicy wprowadzenia zakazu handlu w niedziele podają, że na skutek takiego prawa znacznie spadną obroty w placówkach handlowych. Pogorszy się więc ich kondycja finansowa, a i tak handel nie należy do dochodowych branż. Wiele sklepów ledwo wiąże koniec z końcem. Zabranie więc jednego dnia handlowego doprowadzi ich właścicieli do ruiny.

Więcej na następnej stronie

Na pierwszy rzut oka są to racjonalne i rozsądne argumenty, ale tak jest tylko pozornie. Czy ktoś uwierzy w to, że jeśli Polacy nie będą robić zakupów w niedziele, to wtedy zostawią mniej pieniędzy w sklepach? Przecież to niemożliwe. Polacy nadal będą jedli tyle, ile obecnie, nadal będą się ubierali, kupowali artykuły gospodarstwa domowego, telewizory, rowery, komputery, tysiące innych drobiazgów. Jeśli, załóżmy, czteroosobowa rodzina kupuje codziennie chleb, kilka bułek, a raz w tygodniu zapas wędliny, mięsa, sera czy innych produktów żywnościowych, to przecież nadal będzie konsumowała tyle samo, co obecnie. W niedzielę też zasiądą do śniadania, obiadu czy kolacji i nie ma znaczenia, którego dnia zrobią zakupy. Wolne od handlu niedziele przyniosą i taką korzyść, że być może wielu Polaków bardziej sensownie będzie robić zakupy. Teraz, zwłaszcza w supermarketach, kupujemy wiele niepotrzebnych rzeczy. Warto ograniczyć takie marnotrawstwo. Czy będą zwalniać? Kolejny, bardzo często podnoszony przez zwolenników niedzielnego handlu argument to ostrzeżenia przed zwolnieniami w sklepach. Wiąże się on niejako z nieuzasadnionymi obawami o spadek obrotów w placówkach handlowych. Ale tak jak nie ma przesłanek do twierdzenia, że sklepy będą globalnie mniej sprzedawać towaru, tak nie ma powodu do zwalniania ludzi. Przecież wiele placówek, aby ułatwić ludziom kupowanie, wydłuży czas pracy przynajmniej w niektóre dni tygodnia, zwłaszcza piątki i soboty. Klientów ktoś musi wtedy obsłużyć. Poza tym wolna niedziela oznacza częściowe zmniejszenie kosztów pracy. W jaki sposób? Teraz, gdy pracownik przychodzi do sklepu w niedzielę, powinien dostać w tygodniu jeden dzień wolny. Musi więc wtedy pracować za niego ktoś inny. Jeśli w niedzielę sklep przestaje handlować, to właścicielowi ubywa jeden problem związany z organizacją pracy. Niewątpliwie trzeba być przygotowanym na to, że zachodnie sieci handlowe specjalnie dokonają redukcji zatrudnienia, aby udowodnić, że racja jest po ich stronie. Trzeba to spokojnie przeczekać, bo po pierwsze, w sieciach i tak cały czas trwa duża rotacja kadrowa, a zakaz handlu w niedziele mogą potraktować jako wygodny pretekst, żeby pozbywać się ludzi. Rolą państwa, odpowiednich inspekcji kontrolnych jest przeciwdziałanie takim patologiom. Co zamiast handlu? Wprowadzenie zakazu handlu w niedziele na pewno spowodowałoby zmianę wielu przyzwyczajeń Polaków. Zyskaliby oni wtedy prawdziwy wolny dzień. Można oczekiwać, że nie tylko więcej czasu będziemy w niedziele spędzać w gronie rodzinnym, ale może wreszcie znajdziemy czas na wizytę w teatrze, kinie, przeczytanie dobrej książki czy też wizytę u długo niewidzianych znajomych. Niehandlowe niedziele spowodują, że zupełnie inaczej, bardziej pożytecznie będziemy wykorzystywać ten czas.

Więcej na następnej stronie

Co więcej, część ekonomistów spodziewa się, że handel na tym rozwiązaniu nie straci, a zyskają inne branże, głównie turystyczna. Spodziewany jest bowiem wzrost liczby Polaków organizujących krótkie, jedno- lub dwudniowe wyjazdy turystyczne, żeby zwiedzić jakieś zabytki albo po prostu spędzić czas nad jeziorem, w górach lub w lesie. Tak wolny czas spędza w soboty i niedziele już wielu Polaków. Przedstawiciele lobby handlowego przekonują, że na wolne niedziele nas nie stać, bo spadnie poziom konsumpcji i spowolni nasz rozwój gospodarczy. Tak jednak nie będzie, bo gospodarka odniesie z tego wymierne korzyści. Jakie? Przede wszystkim ożywi się branża turystyczna: zarobią nie tylko muzea, ale także właściciele pensjonatów, hoteli itp. Że tak się stanie, przekonuje nas nie tylko przykład innych państw, ale i to, co się dzieje w Polsce. Wprowadzenie kiedyś płatnych urlopów nie spowodowało upadku przedsiębiorstw, a pobudziło rozwój turystyki, bo ludzie coś chcieli robić z wolnym czasem. Pamiętamy też, ilu było przeciwników ustanawiania w Polsce nowych świąt państwowych - 3 Maja czy 11 Listopada. Przekonywano, że spadnie przez to wydajność zakładów, bo ludzie będą krócej pracować. Gospodarka miała tracić przez to miliardy złotych. Tymczasem stało się zupełnie inaczej. Polacy pracują coraz wydajniej i w pracy spędzają prawie najwięcej czasu wśród wszystkich Europejczyków. Kilka dodatkowych dni wolnych nic tu nie zmienia, a wielu z nas traktuje dłuższe przerwy w pracy, te kilkudniowe, jako doskonałą okazję do wyjazdów. Zakopane, Kraków, Gdańsk, ale także wiele innych miejscowości przeżywa wówczas prawdziwe oblężenie turystów. Nikt już nie mówi o tym, że przedłużone święta to strata dla gospodarki, a wręcz przeciwnie. Dla ludzi żyjących z turystyki tragedią byłoby teraz zlikwidowanie tych wolnych dni. Na wolnych od handlu niedzielach mogą skorzystać instytucje kulturalne, np. teatry, filharmonie, domy kultury, także pod względem finansowym, co może mieć niebagatelne znaczenie, bo te instytucje są w znacznym stopniu dotowane z budżetu państwa lub samorządów. W tej chwili to centra handlowe próbują przejmować rolę najważniejszych miejsc rozrywkowych. Organizują u siebie różne festyny, zabawy, których głównym celem jest oczywiście zwabienie klientów do sklepów, a przy okazji zabawienie ich tanią rozrywką. Jeśli ta pokusa zniknie, to niewykluczone, że wielu Polaków zacznie szukać czegoś dla siebie właśnie w teatrze czy muzeum, może zaprowadzi dzieci na jakieś zajęcia i spotkania w osiedlowym domu kultury. A może ktoś też przeczyta jakąś książkę. W dyskusjach o handlu w niedziele trzeba wskazywać na względy społeczne i kulturowe, ale nie warto uciekać od dyskusji na poziomie gospodarczym. Gospodarka na pewno się nie zawali tylko dlatego, że Polacy będą robili zakupy przez sześć, a nie siedem dni w tygodniu. To obłudne, że supermarkety udające zatroskanie o naszą ekonomię i bezrobocie nie mówią o tym, jakie straty dla drobnego handlu, usług i produkcji, a zatem całej gospodarki przyniosła ich dotychczasowa działalność.