Franciszek przykręca śrubę

Jan Drzymała

Papież udowadnia, że nie jest wcale dobrodusznym kardynałem z Argentyny, jakiego chętnie pokazywały media po wyborze. Jest raczej kimś, kto może nam skutecznie zepsuć dobrą opinię na nasz własny temat.

Franciszek przykręca śrubę

Oj, ewidentnie skończył się czas pod kominkiem Sykstyny, fascynacji papieską modą, niedoszłą dziewczyną i innymi podobnymi michałkami. Dziś ojciec święty spotkał się z wiernymi na pierwszej audiencji generalnej i od razu przypomniał, jak wysoko chrześcijaństwo zawiesza nam poprzeczkę:

„Często zadowalamy się jakąś modlitwą, niedzielną Mszą św. przeżywaną w rozproszeniu i nieregularnie, jakimś aktem miłosierdzia, ale nie mamy tej odwagi, by „wyjść”, aby nieść Chrystusa. Jesteśmy trochę jak święty Piotr. Zaledwie Jezus zaczął mówić o męce, śmierci i zmartwychwstaniu, o darze z siebie, o miłości względem wszystkich, apostoł wziął Go na bok i skarcił”.

Papież Franciszek tłumaczył, że my, członkowie wspólnoty Kościoła, nie możemy pławić się w sosie własnej pobożności. Tak, jak Bóg, który w Chrystusie wychodzi naprzeciw człowiekowi, szuka go, tak i my mamy otwierać się na drugiego człowieka. Bez kalkulacji, bez granic jak matka czy ojciec troszczyć się o każdego człowieka.

Przeżywamy właśnie Wielki Tydzień i tajemnicę przypieczętowania przez Chrystusa Bożego planu miłości. Papież przypomina, że ten czas zobowiązuje.

Czytam właśnie najnowszy numer Tygodnik Powszechnego, a w nim wywiad z siostrą Małgorzatą Chmielewską. Siostra tłumaczy, że „wszyscy mamy przekazywać prawdę o Zmartwychwstaniu. Czyli konkretnie wspierać tych, którzy sami sobie nie radzą. Jeśli zatem nie ma co jeść, to oczywiście nie mogę najpierw mówić o zmartwychwstaniu, zanim go nie nakarmię. A dopiero potem mogę pomóc mu przyjąć, że to, co robię, robię w imię Chrystusa”.

A papież mówi dokładnie to samo: „Przeżywanie Wielkiego Tygodnia (...), oznacza uczenie się wychodzenia z ograniczeń samego siebie (...) aby wyjść na spotkanie innych, aby wyjść na peryferie ludzkiego życia, wyruszyć my sami jako pierwsi, ku naszym braciom i siostrom, zwłaszcza tym najbardziej oddalonym, tym o których zapomniano, tym którzy najbardziej potrzebują zrozumienia, pocieszenia i pomocy. Tak bardzo trzeba nieść żywą obecność Jezusa miłosiernego i pełnego miłości!”.

Jeśli komuś dzisiaj przeszkadza, że Kościół jest lekceważony, marginalizowany, wyśmiewany, niech najpierw dobrze przemyśli słowa papieża. Niech zada sobie pytanie, czy aby nasze własne świadectwo o Chrystusie jest wiarygodne? Czy we mnie samym ludzie spoza wspólnoty Kościoła mogą dojrzeć odbicie Bożej miłości i miłosierdzia?

Stawiając takie pytania, wyznaczając takie wymagania, Franciszek udowadnia, że nie jest wcale dobrodusznym kardynałem z Argentyny, jakiego chętnie pokazywały media po wyborze. Jest raczej kimś, kto może nam skutecznie zepsuć dobrą opinię na nasz własny temat.