Prostactwo przekazu

Franciszek Kucharczak

GN 16/2013 |

publikacja 18.04.2013 00:15

Kościół pokazuje ci przykrą prawdę? Obraź się na Kościół!

Prostactwo przekazu Rysunek Franciszek Kucharczak

Episkopat ogłosił dokument bioetyczny i „wiodące media” wpadły w furię. Już tam się wszyscy spodziewali, że Kościół poprze aborcję, antykoncepcję, a przynajmniej produkcję ludzi na zamówienie, a tu masz! – znowu to samo: nie, nie i nie.

No to się też chłopaki z dziewczynami wzięli za „omawianie” dokumentu – wiadomo, jak człowiek słyszy „omówienie”, to myśli, że już zna to, co „omówione”. To taki syndrom ucznia, który zalicza lektury, bo zdążył przeczytać streszczenie. Tyle że gdy za „streszczanie” biorą się medialni propagandyści, tak się ono ma do oryginału, jak, nie przymierzając, Tusk do Pułtuska.

Gdy czytałem i oglądałem wiadomości o dokumencie bioetycznym, miałem wrażenie, że mowa o czymś zupełnie innym. Bo, przyznaję, samowolnie poznałem tekst, zanim wzięli go na warsztat „fachowcy”. I uznałem go za świetny. No a przecież miałem czekać, aż mi powiedzą, co myślę. Więc też powiedzieli. Na przykład TVP Polonia dała materiał, w którym najpierw był wstęp, że in vitro to szansa… itede, a „Kościół przedstawił kontrowersyjne stanowisko w tej sprawie”. Kontrowersję uosabiała zdolna studentka, która ponoć jest pierwszym polskim dzieckiem poczętym z in vitro. Dziewczyna z ironicznym uśmieszkiem oznajmiła, że nie ma „bruzdy dotykowej” i się nie ślini, a redaktor dodał w tle, że ona teraz „z przerażeniem patrzy, co polski Kościół robi z ludźmi, dla których in vitro oznacza szansę na dziecko”. A co robi? Ano, studentka orzekła, że Kościół „konsekwentnie prowadzi kampanię nienawiści, stygmatyzacji dzieci poczętych z in vitro oraz ich rodziców”.

Potem cięcie – i konferencja prasowa. Widzimy biskupa Hosera i słyszymy komentarz, że Kościół porównuje narodziny z in vitro do efektów produkcji rolniczej. Słuchacz ma po takiej informacji wrażenie, że biskup uważa dzieci z in vitro za kartofle. I nie myśli już potem, że Kościół sprzeciwia się tej metodzie właśnie dlatego, że sprzeciwia się hodowli ludzi jakby byli warzywami, w których można przebierać i robić z nich mrożonki.

Potem przyszedł czas, żebyśmy usłyszeli, że „lekarze widzą wady merytoryczne w stanowisku hierarchów”. Konkretnie dwaj lekarze, którzy powiedzieli, co powiedzieć mieli, zwłaszcza że jeden z nich działa w biznesie in vitro. Jakoś jednak redaktor nie zauważył, że to nie wszyscy lekarze. I że lekarzem jest też biskup Hoser. No i nie zauważył prof. Kochańskiego, genetyka klinicznego, który siedział obok duchownych na konferencji prasowej i który powiedział, że w takich sprawach jak in vitro nie da się wzbudzić dyskursu w środowiskach naukowych. „Argumentom naukowym przeciwstawia się, przykro mi to powiedzieć, wrzask” – stwierdził.

Na tym to polega. Wrzeszczy się, żeby zagłuszyć fakty. Społeczeństwo jest karmione doniesieniami, w których gra się na emocjach i wprowadza prostackie rozumowanie typu: Kościół mówi, że in vitro jest złe, czyli mówi, że dzieci tą metodą poczęte są złe.

Kto się na to łapie, niech się ten raz wysili i przeczyta dokument bioetyczny. To nie jest dłuższe niż streszczenie lektury.

Złe fakty
Na targach książki w Warszawie zaprezentowano książkę pt. „Bóg kocha homoseksualistów”, której współautorem jest ks. dr hab. Dariusz Oko. W czasie promocji książki ks. Oko nazwał gigantycznym kłamstwem i manipulacją mediów mówienie o pedofilii wśród księży, podczas gdy na tysiąc pedofilów 400 to geje, a tylko jeden ksiądz. W takim razie, jak stwierdził, o pedofilii wśród gejów należałoby mówić 400 razy więcej. Ks. Oko jest głęboko niesłuszny. Jego główną winą jest logiczne i spokojne przedstawianie argumentów przeciw dogmatom politycznej poprawności, czemu „salon” nie umie się sprzeciwić inaczej jak tylko histerią. No ale trzeba „salon” zrozumieć. Co ci biedni ludzie mają zrobić wobec faktów? Przecież nie można tak na jutro wyprodukować nowego odcinka serialu, w którym da się odpór fanatycznym homofobom.

Światło dla urzędów
Urzędnicy dowiedzą się, jak walczyć z „dyskryminacją”. W przyszłym roku mają dostać podręcznik „oparty na polskich realiach”. Ministra od równactwa Agnieszka Kozłowska-Rajewicz chce, żeby korzystali z niego także nauczyciele. Chodzi ponoć o tępienie dyskryminacji ze względu na płeć, wiek, niepełnosprawność, orientację seksualną, pochodzenie etniczne, narodowe czy wyznanie. Nie znaczy to, że z wrażliwości na niepełnosprawność przestaną zabijać niepełnosprawne dzieci (ok. 700 rocznie) albo że zakażą dyskusji o eutanazji ze względu na wiek. Nie ma obawy, że ze względu na wyznanie zakażą opluwania chrześcijańskich świętości. Te wszystkie farmazony o rodzajach dyskryminacji są wymyślone tylko z powodu tej jednej, najważniejszej rzeczy, przed którą drżą imperia i dla której wywraca się porządek świata: dla „orientacji seksualnej”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.