W stronę Kościoła ludowego

Rzeczpospolita/a.

publikacja 13.04.2005 07:48

Bez względu na to, kto zostanie papieżem, prawie na pewno pójdzie drogą rozbudzania religijności masowej - snuje przypuszczenia Rzeczpospolita.

Milion osób w gigantycznej kolejce do Bazyliki Watykańskiej. Niekończąca się rzeka ludzka. Dziesięć metrów na godzinę. Osiemnaście, dwadzieścia godzin oczekiwania. To fenomen, który nie tylko dostarcza przelotnej sensacji mediom, ale skłania do głębszej refleksji. Odsłania bowiem niespodziewane oblicze religijności jutra. - Wiek XXI będzie wiekiem religii albo nie będzie go wcale - to zdanie André Malraux cytowano tysiące razy, sprowadzając je do banału. Mimo to pozostaje ono aktualne. Jeśli obchody Wielkiego Jubileuszu - najbardziej masowe były Dni Młodzieży w sierpniu roku 2000 - zamykały wiek XX i całe tysiąclecie, to pogrzeb Jana Pawła II był pierwszą manifestacją religijną nowego milenium. Manifestacją katolicyzmu - bo inne wyznania chrześcijańskie nie są w stanie zgromadzić równie wielkich rzesz ludzkich z powodu odmiennej tradycji liturgicznej, ale także z braku wiernych - który jest religią masową, a także ludową. Doświadczenie nie tylko polskie Kościół zawdzięcza w dużej mierze jego ponowne odkrycie Polsce i kardynałowi Stefanowi Wyszyńskiemu: zgromadzeniom pod Jasną Górą w celu odnowienia ślubów maryjnych, obchodom Tysiąclecia i Wielkiej Nowennie. Prymas Tysiąclecia w jakimś przebłysku geniuszu zrozumiał, że śmiertelnemu niebezpieczeństwu komunizmu należy przeciwstawić to, co wydawało się jego największą siłą - masy. Dźwignię do ich poruszenia znalazł w ludowym, maryjnym katolicyzmie polskich wsi i miasteczek, traktowanym jako anachronizm przez intelektualistów z Paryża, Krakowa i Warszawy. Kardynał Karol Wojtyła w tym dziele uczestniczył i wzrastał w tej szkole. Chociaż był intelektualistą w znacznie większym stopniu niż Wyszyński, to uformował się w bardzo podobnych warunkach. Jan Paweł II nawet w swoim testamencie powtórzył słowa kardynała Wyszyńskiego o tym, że ma wprowadzić Kościół w nowe tysiąclecie. Uczynił to ich wspólną metodą, nawet zanim jeszcze pierwszy raz przyjechał do Polski. W czasie jego pierwszej podróży apostolskiej w styczniu 1979 roku na poboczach dróg i ulic, prowadzących z lotniska do centrum stolicy Meksyku zgromadziło się dziesięć milionów ludzi. Bez trudu otworzył ich serca. W dwadzieścia lat później, w styczniu 1999 roku, leciałem do Meksyku na pokładzie papieskiego samolotu. Naszą uwagę zwróciło niezwykłe zjawisko. Otóż pod nami bezkresna zabudowa tej największej na świecie metropolii zabłysnęła tysiącami jaskrawych, mimo pełnego dnia, światełek. To ludzie, widząc samolot Ojca Świętego, z lusterkami w rękach puszczali w jego stronę "zajączki". Dwie dekady wcześniej przeżył to Marek Skwarnicki. Stary przyjaciel Karola Wojtyły i autentyczny znawca jego twórczości, upoważniony przez papieża nawet do wprowadzania poprawek w jego młodzieńczych poezjach, wyraził przy okazji meksykańskiej podróży Jana Pawła II opinię, która po ponad ćwierć wieku zyskała jeszcze na aktualności i powinna się znaleźć w antologiach najtrafniejszych ocen pontyfikatu.

Więcej na następnej stronie

"Błąd intelektualistów - jak teraz widzę - polega na niedocenianiu związków z Bogiem dziedziczących tradycję tak zwanego ludowego katolicyzmu. Są one, wbrew pozorom nie socjologiczne, ograniczone do pewnej tylko warstwy społecznej, zazwyczaj wiejskiej i robotniczej, jak również nie są martwe w sensie ślepego naśladownictwa odziedziczonych po przodkach form kultu. Rzecz w tym, że związek z bóstwem Boga jest najsilniej przeżywany w formie wspólnotowych obrzędów, pielgrzymek, uroczystości i nabożeństw. (...) Jan Paweł II stając przed pasterzami chrześcijańskiego kontynentu o tradycji ludowego katolicyzmu, postanowił przywrócić sakralną głębię myśleniu o Kościele. Dlatego stanął na czele ludu, który żyje tajemnicą Boga żywego, obecnego w każdej chwili codziennego życia człowieka, w jego kulturze narodowej, tradycji i obyczaju" - zapisał Skwarnicki na marginesie pierwszego spotkania Jana Pawła II z konferencją biskupów Ameryki Łacińskiej. Południe świata i jego młodzież Wiemy, co nastąpiło potem: podróże do Polski, które przyciągnęły rzesze naszych rodaków i wstrząsnęły fundamentami totalitarnego ustroju w całej Europie Wschodniej, setki tysięcy i miliony wiernych na papieskich mszach w Ameryce Południowej i na Filipinach. Do tego ostatniego kraju należy chyba absolutny rekord największego jednorazowego zgromadzenia religijnego w dziejach. W styczniu 1995 roku pięć milionów osób uczestniczyło w Światowym Dniu Młodzieży w Manili. Klimat wizyt w Europie Zachodniej i Ameryce Północnej był inny, chociaż niekiedy też bardzo gorący. Wyjątkiem są właśnie inne Światowe Dni Młodzieży, z największym w Europie spotkaniem w Tor Vergata w sierpniu 2000 roku, które zgromadziło dwa i pół miliona osób. Młodzi ludzie z Europy i wierni z krajów latynoskich czy afrykańskich mają jednak ze sobą wiele wspólnego: są spontaniczni, przemawia do nich język symboli i prostych haseł, a przede wszystkim charyzmatyczna osobowość przywódcy. Podobnie było na wielkich zgromadzeniach w Rzymie z okazji wyniesienia na ołtarze Ojca Pio i Matki Teresy z Kalkuty. W tych zjawiskach ogromny udział mają elektroniczne środki masowego przekazu, zwłaszcza telewizja. Obrazy przekazywane na gigantycznych telebimach są współczesną Biblią maluczkich, jak nazywano kiedyś malarstwo sakralne. To jednak nie telewizja zrodziła masowe formy religijności, nadaje im ona tylko większy rezonans, służy za zwierciadło i narzędzie. Kościół katolicki po Janie Pawle II nie może ignorować tego doświadczenia. A to będzie go nieuchronnie kierować w stronę południa świata. W perspektywie konklawe mówi się dużo o opcji latynoamerykańskiej. Układ sił wśród kardynałów - elektorów i wpływające na ich decyzje czynniki są bardzo złożone. Pewne jest jednak, że jeśli nie tym razem, to w najbliższej przyszłości któryś z papieży będzie pochodził z Ameryki Łacińskiej lub z Afryki. Przesądzą o tym czynniki demograficzne i kulturowe. Europa odchodzi od religii i wyludnia się, a obydwie te sprawy są w dużym stopniu ze sobą związane. Rozumie to bardzo dobrze kardynał Joseph Ratzinger, sam zresztą wychowany w atmosferze katolicyzmu ludowego bawarskiej prowincji. Jednak bez względu na to, czy na konklawe wybrany zostanie on - a wielu obserwatorów odkrywa go na nowo po natchnionej homilii pogrzebowej i wcześniejszych rozważaniach ostatniej drogi krzyżowej - czy któryś ze znacznie młodszych Latynosów, czy nawet Włoch - prawie na pewno pójdzie drogą rozbudzania religijności masowej.