Sprawa o. Hejmo: Nie chodzi o igrzyska

Rzeczpospolita/a.

publikacja 24.05.2005 11:07

Sprawa o. Konrada Hejmy pokazuje, jak bardzo niebezpieczne i krótkowzroczne jest nierozliczenie przez Kościół swojej najnowszej historii. Nie chodzi o podawanie do publicznej wiadomości nazwisk tajnych współpracowników służb specjalnych PRL spośród duchowieństwa, ale o przekazanie wiarygodnego sygnału, że wiedzę taką o swoich księżach mają biskupi - pisze w Rzeczpospolitej Ewa K. Czaczkowska.

Wydawało się przez moment, że szok wy wołany ujawnieniem przez Instytut Pamięci Na rodowej nazwiska o. Konrada Hejmy jako tajne go współpracownika służb specjalnych PRL i podjęcie przez episkopat dyskusji nad pro blemem wewnętrznej lustracji, przyspieszy ten proces. Ale po kilku tygodniach od zebrania epi skopatu i decyzji, że każdy z biskupów sam bę dzie decydował o powołaniu specjalnej komisji dozbadania materiałów w archiwach IPN dotyczących danej diecezji i jego duchowieństwa, widać, że naprawdę zainteresowanych takim rozwiązaniem jest zaledwie paru biskupów. Reszta albo oficjalnie jest niechętna, albo zachowuje dużą ostrożność, z której raczej nic nie wyniknie. A szkoda. I to z kilku powodów. UPADEK NIE JEST OSTATECZNY W dużej mierze dlatego, że taka postawa kłóci się z poparciem idei lustracji wyrażonym wspecjalnym dokumencie przez episkopat w 1992 roku. Ale przede wszystkim dlatego, że przy bardzo wielu okazjach Kościół powtarza ewangeliczne słowa o prawdzie, która wyzwala i która jest warunkiem pojednania i przebaczenia. Chyba Kościół hierarchiczny nie chciałby, aby powstało wrażenie -atakowe powiedzenie już krąży w Internecie - że owa prawda, owszem, wyzwoli, ale was, nie nas... Tylko osoby myślące krótkowzrocznie nie dostrzegają jak jest to zgubne dla samej instytucji Kościoła, dla zaufania wobec niej. Dziwne, jak jeszcze wielu duchownych traktuje wiernych jak głupiutkie owieczki, które należy chronić przed zgorszeniem, zapominając, że to, co budzi największy szacunek i zaufanie to właśnie prawda, nawet najgorsza, która prowadzi do oczyszczenia i wzmocnienia. W chrześcijaństwo niejako wpisany jest przecież upadek, który nie jest ostatecznym losem człowieka. Wśród wielu kontrargumentów wysuwanych przez przeciwników wewnątrzkościelnej lustracji na uwagę zasługują dwa. Po pierwsze wciąż nanowo stawiane pytanie, dlaczego lustracji wymaga się od Kościoła, a nie od innych środowisk opiniotwórczych, w tym od dziennikarzy. Otóż z jednego prostego powodu, a mianowicie dlatego, że Kościół jest instytucją szczególnego zaufania, która kształtuje ludzkie sumienia i zagląda w dusze. Każdy, kto otwiera tę najbardziej intymną sferę swego życia przed drugim, kto spowiada się z czasem ciężkich przewinień, chce mieć zaufanie do osoby po drugiej stronie kratki konfesjonału. Dlatego dziwi pobłażliwość, bagatelizowanie sprawy i mówienie, że większość z tajnych współpracowników już nie żyje albo jest na emeryturze. Jeżeli wierzyć ustaleniom historyków IPN, to największy nabór TW i tzw. kontaktów operacyjnych był w latach 80. Nie przypominam sobie, by któryś z biskupów mówił o przypadkach księży, którzy sami, dobrowolnie przychodzili wyznać winy. Wręcz przeciwnie, nawet tam, gdzie jak np. w diecezji gdańskiej były takie apele. CZYTELNY SYGNAŁ Jeden zduchownych, szacownych uniwersyteckich profesorów pytał mnie niedawno z oburzeniem - a jest to drugi argument często podnoszony w Kościele hierarchicznym - dlaczego przy okazji sprawy o. Hejmy nie mówi się o tym, jak prześladowany i inwigilowany był Kościół w PRL, dlaczego nie ujawnia się nazwisk oficerów prowadzących?

Więcej na następnej stronie

Przez ostatnie kilkanaście lat mówiono dużo o zasługach Kościoła w przeprowadzeniu Polaków przez czas ateistycznego systemu, w zachowaniu tych wartości, które doszły do głosu w 1980 roku i zaowocowały powstaniem "Solidarności", o zasługach prymasa Wyszyńskiego, o wielu duchownych wspierających opozycję w najgorszym okresie stanu wojennego, okapłanach zamordowanych przez SB. Wreszcie o tym, że władze państwa socjalistycznego traktowały Kościół jako swego największego wroga, z którym walczyły różnymi metodami, także werbowaniem agentów. Nie dość o tym przypominać, zgoda, ale trzeba też powiedzieć o drugiej stronie medalu, o niechlubnych kartach, bo w historii każdego narodu, każdej instytucji tworzonej przez człowieka, a taką bosko-ludzką jest Kościół, jest dobro i zło. Przy okazji warto przypomnieć, że Jan Paweł II miał odwagę przeprosić ponad sto razy za winy ludzi Kościoła. A także iotym, że nazwiska esbeków są odtajniane i będą przy okazji publikacji materiałów o o. Hejmie. Dla prawdy o tamtych złych czasach trzeba pokazać całą złożoność sytuacji. Nie po to, by napawać się krwią, by jak straszą niektórzy robić igrzyska. Nie chodzi przecież o to, by ujawniać publicznie nazwiska byłych konfidentów spośród duchowieństwa. Chodzi o danie czytelnego sygnału, że komisje kościelne zbadały materiały, a wiedzę na temat byłych agentów ma biskup, który jako sprawiedliwy i miłosierny pasterz powinien wiedzieć, co z tą wiedzą zrobić. To wystarczy. Zadziwiające jest jak ci, którzy są przeciwni lustracji, z uporem powtarzają, że większość materiałów dawnego MSW albo została sfałszowana, albo zniszczona, dlatego nie można już dojść prawdy. Dziwi, bo ci, którzy znają materiały esbeckie, czyli historycy, także IPN, takich wniosków nie wyciągają. Powołanie kościelnych komisji miałoby i tę zaletę, że jej członkowie zaglądaliby do materiałów wewnętrznych, gdzie mogły się zachować informacje o księżach, którzy lojalnie informowali swoich biskupów o nachodzących ich panach z SB. DAWNI ESBECY NIE ŚPIĄ Jest jeszcze jeden istotny argument przytoczony w "Tygodniku Powszechnym" przez dr. Andrzeja Grajewskiego, autora pierwszej książki oagenturze w Kościele: "Gdybyśmy przeprowadzili wiwisekcję kilku znanych spraw kryminalnych, w które wplątani byli duchowni, okaże się, że wielu oskarżonych zarejestrowano w archiwach SB jako tajnych współpracowników. Z kolei ci, którzy wciągnęli ich w przestępczy proceder, byli niegdyś oficerami operacyjnymi. Teraz funkcjonują w szarej przestępczej sferze". Byli oficerowie SB pojawiają się w aferze Stella Maris. O tym, że i innym dawni pracownicy Departamentu IV MSW zajmującego się dawniej inwigilacją Kościoła dzisiaj proponują robienie "dziwnych" interesów, wiem od samych duchownych. Czy Kościół chce być dalej w pewnym sensie prowadzony przez służby specjalne PRL? Nato pytanie muszą odpowiedzieć sami hierarchowie. EWA K. CZACZKOWSKA Autorka jest publicystką "Rzeczpospolitej" Porozmawiaj o tym na FORUM :.