Czechy: Nikt nie powiedział przepraszam

Rzeczpospolita/a.

publikacja 03.06.2005 09:40

Kościół w czechach nie uporał się z problemem księży agentów. Czeka, że sami go rozwiążą, przyznając się do winy i prosząc o przebaczenie - twierdzi Rzeczpospolita.

- Wiem, co to strach. Zawsze modliłem się przed przesłuchaniem i po nim. Rozumiem tych, którzy nie wytrzymali. Każdego dnia dziękuję Bogu, że dał mi siłę. Przyznanie przed sobą i innymi, że człowiek zawiódł, jest trudniejsze od decyzji o współpracy - mówi Vaclav Maly, przed 15 laty prześladowany ksiądz dysydent, dziś biskup archidiecezji praskiej. Element antypaństwowy Na liście współpracowników tajnej komunistycznej policji (STB) znajdują się nazwiska 11 procent czeskich księży. Dlaczego godzili się na współpracę? Najczęstszym powodem był strach, chęć zrobienia kariery i pieniądze. Duchownym, którzy angażowali się politycznie przed listopadem 1989 r., grożono bez przerwy. Vaclav Maly, który w 1977 r. podpisał Kartę 77, a później znalazł się w grupie założycielskiej Komitetu Obrony Niesprawiedliwie Prześladowanych (VONS, odpowiednik naszego KOR), doświadczył wszystkich możliwych represji. Straciwszy zezwolenie na wykonywanie posługi kapłańskiej, aby utrzymać się, musiał pracować fizycznie, i to tylko w miejscach, gdzie miał ograniczone kontakty z ludźmi. Jako osoba wrogo nastawiona do władzy socjalistycznej nie mógł być sanitariuszem w szpitalu ani myć okien wystawowych. Skończyło się na kotłowni hotelowej i szorowaniu toalet w praskim metrze. Za działalność antypaństwową w 1979 r. (razem z Vaclavem Havlem) przesiedział w więzieniu bez wyroku siedem miesięcy. Gdy wyszedł na wolność, wisiała nad nim groźba, że w każdej chwili może wrócić za kratki, jeśli nie przestanie "rozbijać republiki". Był bity, szykanowany i śledzony. Przesłuchiwano go ponad 250 razy. Gdy w Polsce zamordowano księdza Jerzego Popiełuszkę, bał się chodzić wieczorem przez praski Nuselski Most. A jednak niczego nie podpisał, nawet protokołu o przebiegu przesłuchania. Wybrał taktykę milczenia i niepodpisywania. Wdanie się w rozmowę lub podpisanie czegokolwiek dawało estebekom możliwość spreparowania dowodu czy dokumentu. Hak na księdza Pod nadzorem STB byli wszyscy księża. W każdym powiatowym komitecie partii był sekretarz odpowiedzialny za sprawy Kościoła. Do jego obowiązków należało śledzenie pracy i prywatnego życia duchownych. Najlepiej było znaleźć na księdza jakiś hak i grozić mu odebraniem zezwolenia na posługę. Bojąc się kompromitacji, straszeni powrotem "do cywila", duchowni składali podpis na podsuniętym papierze. Potem były pytania o znajomych, spotkania. Wystarczyło, że ksiądz był lubiany przez parafian i stykał się z młodzieżą, by został wytypowany do współpracy. "Pomożemy księdzu wyremontować dach kościoła, ale niech ksiądz powie, co tam ci młodzi mówią" - kusili agenci. Jeśli nie chciał ich informować, to przenoszono go do innej parafii lub odbierano zezwolenie na posługę.

Więcej na następnej stronie

W Czechosłowacji nie istniała praca duszpasterska poza obrębem Kościoła, tzn. poza odprawianiem mszy i udzielaniem sakramentów. Żadne obozy z młodzieżą, żaden skauting czy nauczanie religii. Ksiądz przyłapany na tajnej katechizacji mógł natychmiast stracić zezwolenie na posługę. Niektórzy uwierzyli, że za współpracę z STB kupią sobie możliwość pracy kapłańskiej. Gdy przestępstwem było nawet głośne czytanie Pisma Świętego w kościele przez osoby świeckie, spokój uzyskany w zamian za podpis i uprzedzenie, który funkcjonariusz zostanie wydelegowany do wysłuchania niedzielnego kazania, jawiły się jako mniejsze zło niż koniec kapłaństwa. Stowarzyszenie kolaborantów Kiedy w 1992 r. ukazała się w Czechach nieoficjalna lista agentów STB, zwana listą Cibulky (w większości pokrywa się ona z listą dostępną dziś w Internecie), hierarchowie czeskiego Kościoła odkryli, że znajdują się na niej nazwiska 11 proc. duchownych. Biorąc pod uwagę, jak bardzo prześladowano Kościół w Czechosłowacji, nie była to liczba druzgocąca. Jednak w Czechosłowacji działało jeszcze coś na kształt kierowanego przez tajną policję "stowarzyszenia kolaborantów". Był to rodzaj korupcji stosowanej przez państwo, aby podzielić czeskie duchowieństwo. Nie wszyscy członkowie stowarzyszenia byli agentami i nie każdy agent był w stowarzyszeniu. Na podstawie dostępnych dziś list trudno ustalić, kto był skąd, jak dalece wymieniony ksiądz współpracował z STB i z jakich powodów. Współpracownikom z lat 50. chodziło o życie. Tym z lat 70. i 80. już nie groziła śmierć. Przeważały motywy finansowe i zastraszenie. Gdyby ludzie z list zaczęli mówić, wiedza o motywach ich działania byłaby pełniejsza. Kardynał Miloslav Vlk rozmawiał z każdym osobiście, ale treść tych rozmów zachował dla siebie. - Niestety, z małymi wyjątkami, nikt się nie przyznał. Tymczasem wystarczyłoby, aby - bez podawania szczegółów - powiedzieli: przepraszam, zbłądziłem, a atmosfera by się oczyściła. Do tego jednak nie doszło. Ci ludzie są wśród nas i my o nich wiemy. Ta wiedza jest jak zakalec, który zalega w żołądku - mówi biskup Maly. Czeski Kościół oficjalnie nie podejmuje żadnych rozliczeń, żadnych decyzji w sprawie osób z list agentów. Pozostawia to biskupom. Apeluje jedynie do sumień i zapewnia o gotowości wybaczenia. Z doświadczeń osób świeckich, które przyznały się do współpracy, wynika, że nie grozi im żadne publiczne napiętnowanie. BARBARA SIERSZUŁA z Pragi