O. Salij: Dwa fakty, które pamiętam inaczej

Rzeczpospolita/a.

publikacja 13.06.2005 11:13

Oskarżanie ojca Konrada o agenturalność z tego powodu, że w czasach PRL spotykał się z ubeckim "opiekunem" swojego miesięcznika, odbieram jako krzyczącą niesprawiedliwość - napisał w Rzeczpospolitej o. Jacek Salij OP.

W raporcie Instytutu PamięciNarodowej "Sprawa o. Konrada Hejmo" znalazł się fragment dotyczący mojej osoby: "W co najmniej jednym przypadku o. Hejmo przekazał "Lakarowi" materiał o charakterze osobistym, który następnie został skopiowany i przesłany do Departamentu IV. Był to list ojca Jacka Salija wystosowany ("celem zwalczania insynuacji") do o. Hejmy, ks. Bolonka i ks. Dziwisza, w którym dominikanin wyjaśniał, dlaczego nie przyjechał w 1983 roku do Rzymu mimo wcześniejszych starań o otrzymanie paszportu. "Ponieważ prymas wystąpił z tym żalem do Jacka Salija, więc Jacka poniosło i napisał list..." - objaśniał "Lakarowi" Hejmo". Nie był nielojalny wobec mnie W roku 1983 Jan Paweł II mianował mnie ekspertem na synod biskupów. Kiedy odmówiono mi paszportu poprosiłem ks. abp. Bronisława Dąbrowskiego o interwencję. Ponieważ nawet tak wysoka interwencja nie pomogła, sekretarz arcybiskupa poradził mi wysłać telegram do Sekretariatu Stanu Stolicy Apostolskiej. Telegram wysłałem. Czy Sekretariat Stanu interweniował, tego nie wiem. Z księdzem prymasem nigdy na ten temat osobiście nie rozmawiałem. Złożyłem natomiast w jego sekretariacie skierowany do niego list z informacją o odmowie paszportu. Kiedy na synodzie się nie pojawiłem, Ambasada Polska w Rzymie na zapytania, dlaczego odmówiono mi paszportu, odpowiadała, że paszport mi przyznano, tylko ja nie chcę go odebrać. Kto pytał i kto odpowiadał, i czy na pewno o to pytano i tak odpowiadano, tego nie wiem. Faktem jest dla mnie tylko to, że zaczęły do mnie dochodzić pomówienia, jakobym zlekceważył zaproszenie samego papieża. W tej sytuacji złożyłem w sekretariacie księdza prymasa w skierowanym do niego liście opis wszystkich moich starań o paszport, a jego kopię wysłałem do ks. Dziwisza i o. Konrada Hejmy (i do nikogo więcej). Liczyłem na to, że ks. Dziwisz poinformuje Ojca Świętego o prawdziwych powodach mojej nieobecności na synodzie, natomiast o. Konrada upoważniłem do tego, żeby kopię mojego listu do księdza prymasa dowolnie powielał. Zależało mi bowiem na tym, żeby pomógł mi zneutralizować pomówienia. Zatem, nie mam nawet cienia powodu do tego, żeby zarzucać o. Konradowi nielojalność wobec mojej osoby, a tym bardziej dopatrywać się w tym epizodzie jednego z dowodów jego rzekomej zdrady Kościoła. Z kolei "Lakar" musiał być niezłym konfabulatorem - i nie bać się tego, że ktoś w IV Departamencie będzie sprawdzał przysyłane przez niego materiały - skoro otrzymawszy od o. Konrada (jak twierdzą historycy z IPN) kopię mojego listu do księdza prymasa, naplótł na ten temat w swoim sprawozdaniu to, co naplótł. Proponuję autorom raportu, żeby porównali treść mojego listu (opublikował go Peter Raina, "Kościół w PRL. Dokumenty 1975 - 1989", t. 3 Poznań-Pelplin 1996 s. 411) z tym bełkotem, jaki - podobno wraz z kopią tego listu - przesłał "Lakar" do swoich przełożonych w Warszawie.

Więcej na następnej stronie

Zdawał nam dokładne relacje Drugi fakt, który pamiętam inaczej dotyczy tego, że o. Konrad rzekomo - cytuję za raportem - "w numerze czerwcowym z 1977 roku zamieścił artykuł redakcyjny odcinający się od poczynań niektórych braci dominikanów, a konkretnie od o. Aleksandra Hauke-Ligowskiego, który brał udział w majowej głodówce w kościele św. Marcina w Warszawie, zorganizowanej w związku z podejrzeniem o zamordowanie przez funkcjonariuszy SB Stanisława Pyjasa". Po ogłoszeniu raportu red. Jan Grzegorczyk zakwestionował sam fakt opublikowania tego artykułu, z czym w pierwszym odruchu jeden z autorów raportu się zgodził i usprawiedliwiał pośpiechem w przygotowywaniu tego dokumentu. To akurat rozumiem. Trzeba było się śpieszyć, żeby jak najszybciej doprowadzić ukamienowanie o. Konrada do końca! Później jednak ktoś z IPN - już nie pamiętam kto, ale sprawa jest publiczna i łatwa do sprawdzenia - oznajmił z triumfem, że jednak o. Konrad ten artykuł opublikował i że chodzi o niepodpisany tekst pt. "Wyjść na spotkanie nowego świata", wydrukowany pod koniec numeru z czerwca 1977 roku. Nie ukrywam, że zgorszyła mnie ta - źle jednak świadcząca o historyku, którego obowiązkiem jest zachowanie jak największego obiektywizmu w szukaniu prawdy - ciemna satysfakcja: "Już się wydawało, że ten zarzut pod adresem o. Konrada był niesłuszny, a jednak on to napisał!". Ja ten fakt pamiętam inaczej. O. Konrad naprawdę napisał wtedy tekst, którego, gdyby został wydrukowany, i on, i inni członkowie redakcji dzisiaj by się wstydzili. Fakt ten pragnę przedstawić jako następne świadectwo karygodnej pochopności, z jaką zbyt często autorzy raportu utożsamiają swoje mniemania, z tym, jak to było naprawdę. W tamtych latach byłem z redakcją "W drodze" związany bardzo blisko i choć oficjalnie nigdy do niej nie należałem, byłem wtajemniczany praktycznie we wszystkie jej problemy. Otóż, pamiętam doskonale, że wszyscy w redakcji wiedzieli o tym, iż o. Konrad jest głównym naszym przedstawicielem w kontaktach z władzami. Zresztą, nie zajmował się tym z własnej inicjatywy, tylko my oddelegowaliśmygo do tego. Nigdy tych wizyt w Urzędzie do spraw Wyznań czy spotkań z esbekiem, panem Głowackim, przed nami nie ukrywał, zdawał nam z nich dokładne relacje. Wspólnie zastanawialiśmy się, jak się zachować wobec różnych bezczelnych żądań tego pana. Spotkania ojca Konrada uważaliśmy za nieuniknione W raporcie przypomniano - na pohybel ojcu Konradowi - zarządzenie Konferencji Episkopatu Polski ze stycznia 1975 r.: "Konferencja, rozpatrując problemy pracy kapłanów w naszej ojczyźnie, zaniepokoiła się występującymi faktami wzywania księży, zarówno diecezjalnych, jak i zakonnych, przez funkcjonariuszy bezpieczeństwa na "poufne" rozmowy i spotkania, bez podania podstaw faktycznych oraz prawnych i bez dopełnienia formalności wymaganych przez obowiązujący kodeks postępowania administracyjnego. Mając na uwadze interes społeczny i dobro duchowieństwa, Konferencja przypomina wszystkim osobom duchownym i zakonnym, że nie powinni stawiać się na takie spotkanie".

Więcej na następnej stronie

Byłem jednym z wielu beneficjentów tego zarządzenia i nie trzeba mnie przekonywać, jak bardzo było ono potrzebne i jak wielką obronę my, duchowni, otrzymaliśmy w tym zarządzeniu. Jednak historyk, który z góry "wie", że każdy ksiądz, któryw tamtych czasach nie stosował się ściśle do tego zarządzenia, naruszał kościelną dyscyplinę, dopuszcza się grubego anachronizmu. Księdzem jestem od roku 1966 i jestem jednym z wielu duchownych, którzy mogą dziś świadczyć, iż biskupi oraz inni przełożeni kościelni okazywali wiele zrozumienia dla tych księży, którzy "wydeptywali" w urzędach, a nieraz i poza urzędami, pozwolenie na procesję Bożego Ciała, dachówkę lub cement na remont kościoła czy ogrodzenie cmentarza itp. Toteż oskarżanie o. Konrada o agenturalność z tego powodu, że w tamtych czasach jako sekretarz redakcji spotykał się z "opiekunem" swojego miesięcznika, mjr. Głowackim, odbieram jako krzyczącą niesprawiedliwość. Oczywiście, nie musieliśmy tego miesięcznika wydawać, mogliśmy delegować do kontaktów z mjr. Głowackim kogoś innego, bardziej ostrożnego niż o. Konrad. Muszę jednak zaświadczyć, że wszyscy w redakcji (a nawet ja, choć nie byłem jej członkiem) o tych rozmowach o. Konrada wiedzieliśmy i uważaliśmy je za nieuniknione, a czy mieliśmy rację, Pan Bóg nas kiedyś osądzi. A co najważniejsze, o. Konrad niczego przed nami nie ukrywał, zawsze zdawał nam z tych spotkań dokładną relację. Przyzwyczailiśmy się do komunistycznego zaduchu A teraz sprawa owego nieszczęsnego artykułu. O. Konrad naprawdę napisał wtedy artykuł taki, który zapewne spodobałby się esbekom. Pamiętam jak dziś, że o. Marcin Babraj pokazał mi ten artykuł i że serdecznie poparłem go w jego pomyśle, żeby próbować się wyłgać za pomocą zwyczajnego tekstu religijnego. Ale nie miałem wówczas wątpliwości, że Konrad napisał ten artykuł nie po to, żeby wysługiwać się esbekom. Po prostu sądził wówczas (oczywiście, że nie miał racji), że ludzie i tak będą wiedzieli, że takim tekstem nie należy się przejmować, bo został wymuszony. Nie od rzeczy będzie przypomnieć, że jednak ten brzydki artykuł nie został wydrukowany. I że o. Konrad nie tylko przeciw temu nie protestował, ale już bardzo niedługo potem cieszył się z tego, żeśmy go obronili przed opublikowaniem tego tekstu. Ktoś powie, czytając ten zapis atmosfery, jaka panowała wtedy w naszej kilkuosobowej grupie, która tworzyła miesięcznik "W drodze": Oto kolejny przykład, jak głęboko komunizm znieprawiał dusze. I zapewne ten ktoś będzie miał rację. Do komunistycznego zaduchu, jakoś się wtedy - jedni więcej, inni mniej - przyzwyczailiśmy i dostosowali. Jednak historycy z IPN idą znacznie dalej: Nie zatroszczywszy się o elementarne wymogi ustalania prawdy historycznej oraz sądowej, ogłosili o. Konrada agentem i skazali go bez przesłuchania na śmierć cywilną. Szef IPN publicznie się przyznał, że choć wiedział o tym, że o. Konrad chce się z nim spotkać, w ogóle nie zamierzał stosować się do zasady audiatur et altera pars, wykręcając się argumentem, że "oficjalnie się o to do mnie nie zwrócił". Wszelkie zaś oznaki wskazują, że swoje postanowienie ukamienowania o. Konrada będą się starali z całą zaciekłością doprowadzić do końca. JACEK SALIJ OP Autor jest dominikaninem, profesorem teologii, wykładowcą Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego