O. M. A. Krąpiec OP: Od prawdy nie ma ucieczki

Nasz Dziennik/a.

publikacja 10.07.2005 07:25

Nie o taką Polskę chodziło uczestnikom protestów w Poznaniu i Gdańsku - twierdzi o. prof. Mieczysław Albert Krąpiec OP w wywiadzie dla Naszego Dziennika. Przyślij swoiją opinię na ten temat pod adres **wiara@wiara.pl**

- To, czego doświadczamy na co dzień, widząc choćby powiększające się obszary ludzkiej biedy i korupcję na szczytach władzy, skłania do postawienia pytania, czy nasze narodowe sprawy zmierzają we właściwym kierunku. Jak Ojciec Profesor, jako świadek współczesnej historii, odbiera i ocenia naszą rzeczywistość społeczno-polityczną, zwłaszcza w kontekście rocznic protestów w Poznaniu i Gdańsku? - Niestety w tym, co się dookoła widzi, przeważa element destrukcji. To wszystko można dostrzec już gołym okiem. Wystarczy choćby posłuchać języka, jakim posługują się małe dzieci, nawet dziewczynki na lubelskiej Starówce. A przecież im wyżej w hierarchii społecznej, tym gorzej. Ogromne bezrobocie, a jednocześnie coraz większe kominy płacowe. Krzycząca niesprawiedliwość, gdy porówna się zwykłe emerytury z odprawami prezesów państwowych spółek, nie mówiąc już o bankach. Okazuje się, że tzw. złodzieje na najwyższych stanowiskach w państwie rozkradali, co mogli, a policja jeszcze im w tym pomagała. Na dodatek trwa ekspansja antychrześcijańskiej i antyludzkiej kultury, promującej wszelkiego rodzaju wynaturzenia. Trudno oprzeć się wrażeniu, że żyjemy w państwie jakby okupowanym, agenturalnym, dokonującym posunięć w interesie obcych, a nie swoich. Z pewnością nie o taką Polskę chodziło uczestnikom protestów z czerwca 1956 r. w Poznaniu, czy z sierpnia 1980 r. na Wybrzeżu. - Jak do tego mogło dojść? - Ważny jest tu kontekst historyczny. Od 1939 r., wskutek wojny i okupacji, utraciliśmy niepodległość. Ogromna część Narodu została wyniszczona, kultura legła w gruzach. Okres ten trwał aż do tzw. Okrągłego Stołu, a w zasadzie do tzw. Magdalenki, od kiedy miał zacząć się w naszej narodowej historii nowy rozdział... - I zaczął się?

Więcej na następnej stronie

- Mam dość krytyczny stosunek do tego, co wydarzyło się w Polsce od tzw. przełomu w 1989 r. Sądzę, że nawet po przegranej II wojnie światowej byliśmy w lepszej sytuacji niż obecnie. Wtedy straciliśmy co prawda nieomal połowę terytorium, i to ziem należących do Polski od Mieszka I, czyli od zarania naszej państwowości. Wymordowano nam ogromną część, a nawet większość inteligencji, utraciliśmy biblioteki, zabytki, dzieła sztuki, stolicę zrównano nam z ziemią, inne miasta poniszczono, ale chociaż byliśmy bardzo osłabieni, to jednak jako Naród stanowiliśmy większy potencjał niż obecnie. Pamięć czasów przedwojennych, kultura wyniesiona z przedwojennych szkół i domów jednak dominowała w mentalności Polaków. Ci z wykształconych ludzi, którym udało się przetrwać wojnę, mimo wyraźnego zamiaru niemieckiego i rosyjskiego okupanta wyniszczenia polskiej inteligencji, wyszli z tej wojny bardziej odporni doświadczeniem czasów przedwojennych, wielkością polskiej kultury, latami walki o niepodległość. Dlatego wtedy nie mieliśmy kompleksów niższości zarówno wobec Niemców, jak i wobec Rosjan, co dziś demonstruje nasza klasa polityczna. - Ale po II wojnie światowej zaczęła się dla nas prawie półwieczna noc komunizmu... - Na początku czuło się ogromne napięcie, wynikające z tego, że mieliśmy stać się państwem socjalistycznym, zależnym całkowicie od Sowietów. Ale trzon Polskiego Narodu nawet wówczas miał w świadomości wpojone przed wojną poczucie wielkości Polski. Z drugiej strony chłop polski był bardzo przywiązany do ziemi. Z tym liczył się nawet Stalin. Ale nie było rady, Polacy zdradzeni przez Zachód musieli uładzać się ze Wschodem, jakoś urządzić się i żyć. Nie było innej rady. - Jak udało się przetrzymać tę permanentną walkę komunistów z Kościołem, naszą narodową tradycją i kulturą? - Trzeba powiedzieć, że pewne możliwości przetrwania Naród sam sobie wywalczył - czy to w Powstaniu Warszawskim, w podziemiu niepodległościowym w pierwszych latach PRL-u, czy też masowymi protestami np. w czerwcu 1956 r. w Poznaniu, w grudniu 1970 r. i sierpniu 1980 r. w Gdańsku i w innych regionach. Stalin i jego następcy mieli dość dobre rozeznanie i wiedzieli, że polskość i religia są tak silnie związane z Narodem, że komuniści muszą iść na pewne ustępstwa. Trzeba też przyznać, że nawet w PZPR można było znaleźć ludzi czujących się Polakami i starających się postępować w miarę uczciwie, mimo rządów terroru partii komunistycznej.

Więcej na następnej stronie

Istotnymi czynnikami zachowania polskiej kultury była m.in. działalność wydawnicza prowadzona przez PAX, a potem przez "Znak", "Tygodnik Powszechny" i "Więź". Były to oczywiście organizacje dozwolone i w pewnym sensie faworyzowane przez partię. "Jesteśmy koncesjonowani" - jak mówił red. Jerzy Turowicz. Patrząc dziś na działalność takich instytucji jak Instytut Wydawniczy "Pax", trzeba przyznać, że w tamtym czasie to one w dużej mierze uratowały kulturę, a zwłaszcza literaturę polską. Wydawano tam masowo dzieła m.in. Jana Dobraczyńskiego, Zofii Kossak-Szczuckiej, Teodora Parnickiego, Hanny Malewskiej, katolickich pisarzy zagranicznych, a z drugiej strony tłumaczono i wydawano dzieła wybitnych filozofów, jak choćby Etienne Gilsona. Dzięki temu czuliśmy się o wiele mocniejsi. - Ponadto, w przeciwieństwie do tego, co mamy dziś, sytuacja polityczna była dość klarowna i sprzyjała dokonywaniu świadomych wyborów politycznych. - Tak, istniał wtedy zawsze jasny podział wśród społeczeństwa na "my" i "oni". Z jednej strony byli trzymający władzę komuniści, a z drugiej - Naród z niewielką liczbą oficjalnych instytucji głównie związanych z Kościołem, jak np. założony przez ks. Jana Piwowarczyka z kurii krakowskiej "Tygodnik Powszechny", czy Katolicki Uniwersytet Lubelski. - KUL był pierwszą uczelnią wyższą otwartą po wyparciu Niemców. Komuniści pozwolili na jej funkcjonowanie, aby mieć argument przeciwko zarzutom o brak wolności słowa i przekonań w Polsce. - Ale trzeba również powiedzieć, że postaraliśmy się o ogromną - jak na tamte warunki - niezależność. Mogę coś o tym powiedzieć, bo od 1951 r. stale jestem na uniwersytecie, a przez 13 lat byłem jego rektorem. Były to dla kultury polskiej niezwykle trudne chwile, gdyż komuniści uznali, że trzeba zniwelować polską filozofię, ponieważ dominujące kierunki filozoficzne, jak tomizm, pozytywistyczna szkoła lwowsko-warszawska czy fenomenologia są wrogie komunizmowi i marksizmowi. Za namową Zygmunta Baumana i Leszka Kołakowskiego z państwowych uniwersytetów wyrzucono wtedy najwybitniejszych profesorów filozofii jak Władysława Tatarkiewicza, Romana Ingardena, Izydorę Dąmbską czy Tadeusza Czeżowskiego. KUL stał się wtedy jedynym niezależnym ośrodkiem filozoficznym i trzeba powiedzieć, że sprostał tej odpowiedzialności. - Wtedy powstała Lubelska Szkoła Filozoficzna, którą utworzyli profesorowie Stefan Świeżawski, Jerzy Kalinowski, ks. Stanisław Kamiński, Ojciec Profesor, ks. Karol Wojtyła - późniejszy Ojciec Święty Jan Paweł II.

Więcej na następnej stronie

- Tak, w pełni świadomi ciążącej na nas odpowiedzialności postanowiliśmy ratować podstawy polskiej kultury, które zawsze tkwią w filozofii. Chodziło o uprawianie realistycznej filozofii polegającej na wyjaśnianiu świata, człowieka, społeczności, pracy, religii itd., w sytuacji, gdy kulturę polską zalewała utopia marksistowska. - Jak to było możliwe w sytuacji totalnego terroru, jaki wówczas panował? Dlaczego komuniści pozwolili na istnienie takiej enklawy wolnej myśli? - Robiliśmy to bez żadnej formalnej zgody ze strony władz. Inna sprawa, że komuniści też nie byli jednomyślni w tych sprawach. Tam zawsze trwał ten podział na "żydów" i "chamów". Trzeba powiedzieć, że "żydy" byli groźniejsi dla polskiej kultury. Ale przez długi czas u władzy były "chamy", z którymi można było pewne rzeczy niezbędne dla istnienia uczelni ustalić. Jako rektor rozmawiałem z wieloma ówczesnymi oficjelami, ministrami. W dyskusji z nimi używałem argumentu, że my kształcimy w przeważającej większości młodzież wiejską, chłopską, dotychczas poniewieraną i pogardzaną. O dziwo, często spotykałem się ze zrozumieniem. Nie, żeby mi ktoś powiedział, dobrze, róbcie tak dalej, ale to zrozumienie polegało na braku zakazu. A jeśli nie zakazano, to robiliśmy swoje. - A jak władze KUL reagowały na inwigilację uczelni przez służby specjalne PRL? - Oczywiście wiedzieliśmy doskonale, że jesteśmy obserwowani przez agenturę. Gdy przyjeżdżałem do czynników rządowych w Warszawie, pytano mnie po gospodarsku: co tam u was słychać? Odpowiadałem, że to ja przyjechałem się o to zapytać, bo "wy wiecie lepiej". O tym wszyscy wiedzieli. Mówiłem im: "My wszystko robimy publicznie, nic nie ukrywamy. Zresztą to byłoby niemożliwe, przecież wykłady są publiczne, posiedzenia senatu i rad wydziałów - publiczne, protokoły wam posyłamy - nie mamy nic do ukrycia przed rządem" - tłumaczyłem. - I oni to przyjmowali ze zrozumieniem? - Wiadomo było, że KUL jest dla nich solą w oku. Ale czasami odnosiłem wrażenie, że niektórzy z partyjnych dygnitarzy to ludzie, którzy nie wyzbyli się do reszty poczucia polskości. Kiedyś w rozmowie z Franciszkiem Szlachcicem on zagadnął: "Czy ksiądz rektor wie, z kim rozmawia?" Odpowiedziałem, że z członkiem Biura Politycznego KC PZPR. A on uzupełnił tę odpowiedź: "...który ma pod sobą 'przestępcę', tj. Kościół i środki do zwalczania przestępstwa - wojsko, milicję, więzienia i sądy. A wiec jest przestępca i środki wychowania społecznego". Dał mi do zrozumienia, że jest to absurdalna sytuacja.

Więcej na następnej stronie

- Czy za tym szły jakieś konkretne decyzje? - Kiedyś poskarżyłem się Szlachcicowi, że Gomułka narzucił na KUL wielki i niesprawiedliwy podatek. Z dobrowolnych składek na KUL nakazano nam odprowadzać 50 proc. podatku. Nie mogliśmy tyle oddawać, wiec narosły długi na ponad 80 mln zł. Ponieważ budynki uniwersyteckie były oszacowane na 8 mln zł, a hipoteka obciążona była już w wysokości 10 mln, więc w każdej chwili mogli przyjść ze spychaczami. Zaczęto już nawet zajmować nam majątek, np. 12 ha gruntu, na którym stoi dziś szpital wojewódzki przy ul. Kraśnickiej. Szlachcic nic mi wtedy nie odpowiedział, ale wkrótce zostaliśmy zwolnieni z tego podatku i - rzecz bez precedensu w dziejach Polski - zamazano nam hipotekę rządową. Dzięki temu mogliśmy zacząć się rozwijać, przeprowadzić remont. Nawet wśród członków partii znajdowali się ludzie, którzy czuli dobro narodowe. - Jak Ojciec Profesor ocenia skutki komunistycznych rządów w Polsce? - Tragiczne dla Polski było szczególnie to, że komuniści we wszystkich szkołach wszelkich szczebli jako obowiązujący wprowadzili marksizm. Na tym oparte były programy nauczania, a także studia i badania uniwersyteckie. Wskutek tego, że utraciliśmy nieomal całą humanistyczną inteligencję wymordowaną przez hitlerowców i sowietów, a następnie dobitą w kraju na skutek prześladowań żołnierzy Polski Podziemnej, nastąpiło coś najgorszego - wykształcenie całej polskiej inteligencji w duchu marksistowskim. O tym trzeba pamiętać. Większość błędów, które nasze tzw. elity robią niemal na każdym kroku, np. z tym nieszczęsnym Instytutem Pamięci Narodowej, to są typowe błędy płynące z marksistowskiej formacji. Można powiedzieć, że za komuny posiano to złe ziarno, a dziś zbieramy plony. Ale mówienie o tym jest ogromnie trudne. Tutaj zwróciłem uwagę na niektóre tylko elementy naszej rzeczywistości. Trzeba o tym zacząć mówić jawnie, wyraźnie, otwartym tekstem. Bo bez prawdy nie będzie możliwości naprawy tej sytuacji. - Dlaczego formacja marksistowska nie sprzyja skutecznemu działaniu? - Jest to taka szkoła myślenia, w której nie rzeczywistość jest elementem sprawdzalności teorii czy koncepcji społecznych lub gospodarczych, ale zgodność z założoną wcześniej ideologią. Dzisiaj określa się to jako tzw. political correctnes. Ta zgodność z ideologią przyjętą a priori, mityczną i utopijną, przyjmuje formy totalitarnego przymusu. Jak się nie zgadzasz, to jesteś głupi, zacofany, należysz do ciemnogrodu, musisz być publicznie potępiony i zwalczony - bo nie jesteś poprawny politycznie. Poprawność polityczna, to zgoda z mitem i apriorycznymi ideologiami. Wskutek tego dziś w Polsce rządzi utopia globalistyczna. Zresztą wszystko to już przeżywaliśmy - to są kolejne mutacje mitu rewolucji francuskiej, całej mitologii rozpoczętej od Tomasza Morusa, który sarkastycznie wymyślił państwo, które co prawda nigdzie nie istnieje, ale które później u utopistów zostało podniesione do rangi wzorca - państwa socjalistycznego.

Więcej na następnej stronie

W wyniku tego zideologizowanego myślenia dziś mamy sprzedane państwo, w dużej mierze straciliśmy majątek narodowy, który przeszedł w obce ręce. A przecież ten majątek w czasach komunistycznych powstał ogromnym wysiłkiem Narodu. Bez żadnej zewnętrznej pomocy, a nawet przy sowieckich utrudnieniach, odbudowaliśmy kraj ze zniszczeń wojennych. Mieliśmy duży przemysł, który zamiast być modernizowany został zlikwidowany lub sprzedany. Rząd sprzedawał to, co nie było jego. Rządy są dziełem partii, a majątek był narodowy. W efekcie skorzystali na tym nieliczni, związani z rządzącymi partiami, które wyprzedały ten majątek, a ludziom zostało bezrobocie, bieda i brak perspektyw. I to jest stan obecny. - Dlaczego demokracja III Rzeczypospolitej nie wykształciła mechanizmów obronnych przeciwko tym patologiom? - Choć po 1989 r. wiele mówiło się w Polsce o wolności, trzeba jasno powiedzieć, że terror jako narzędzie walki politycznej nie ustąpił wraz z upadkiem PRL-u. Zmieniły się tylko jego formy. Przedtem był to terror bezpośredni, fizyczny, stosowany przez służby specjalne, UB, milicję, cenzurę. Teraz tę rolę przejęły opiniotwórcze koncerny medialne i zaprzedani im dziennikarze. - Jak to się odbywa? - Na przykład zakłamuje się całe wielkie obszary naszej historii i rzeczywistości, przemilcza niewygodne fakty. Jeden z takich najsilniej zideologizowanych obszarów to stosunki polsko-żydowskie. Dziesiątki tysięcy Polaków zginęło w obronie Żydów, gdy odwrotnej sytuacji nie doświadczaliśmy zbyt często. Przeciwnie, wiadomo, jaką rolę odgrywali Żydzi w NKWD i w Urzędzie Bezpieczeństwa. To są fakty, o których należy pamiętać. Tymczasem na każdym kroku eksponuje się rzekomy "polski antysemityzm", który stał się wręcz panującą ideologią niepozwalającą mówić o faktach. Przykładem tego zakłamania jest choćby kasus Jedwabnego. Oskarżono Polaków o wymordowanie Żydów, lecz medialna nagonka uniemożliwiła przeprowadzenie rzetelnego śledztwa w tej sprawie. Zaniechano czynności tak podstawowej, jak ekshumacja ofiar, gdyż okazało się, że prowadzi ona do wniosków obalających antypolskie założenia. Hasło "antysemityzm" stało się jednym z narzędzi współczesnego terroru. Za jego pomocą eliminuje się ludzi z życia publicznego. Dziś ta broń nieco się stępiła, gdyż błędna polityka Izraela na Bliskim Wschodzie wywołała bardzo silne nastroje antyżydowskie na zachodzie Europy, co wytrąca tę broń z rąk środowisk antypolskich.

Więcej na następnej stronie

Innym publicznym tabu jest jawnie antypolska postawa naszych mniejszości narodowych. Gdy w 1939 r. hitlerowcy i Sowieci wkraczali na ziemie polskie jako agresorzy, spotkaliśmy się także ze zdradą mniejszości narodowych, bowiem wielu Niemców, Ukraińców i Żydów witało w sposób uroczysty naszych okupantów. Nie tylko witali ich z kwiatami, ale nawet sporządzali listy proskrypcyjne Polaków, których należało "unieszkodliwić". Dziś nie wolno o tym mówić, a przecież o faktach trzeba mówić. Jakoś nie słychać, aby w tej sprawie IPN prowadził śledztwa. W gimnazjum mieliśmy kolegów Żydów. Żyliśmy z nimi bardzo dobrze, ale po latach okazało się, że należeli do kryptokomunistycznej partii i tworzyli listy, którym inni nasi koledzy zawdzięczają zsyłkę na Syberię. Niektórzy stamtąd już nie wrócili. Nie wiadomo zresztą, co było lepsze, bo wielu z tych, którzy zostali na Kresach, spotkała straszna śmierć ze strony ukraińskich nacjonalistów, też naszych szkolnych kolegów. - Niebagatelne znaczenie w sprawowaniu tej nowej formy terroru ma też kwestia własności mediów w Polsce. - Rzeczywiście, po Magdalence dość szybko okazało się, że główne media zostały sprzedane i stały się tylko polskojęzyczne. Nie broniły sensu kultury polskiej. A do tego sensu należy w pierwszym rzędzie kultura chrześcijańska. Przeciwko tej kulturze podejmowane były całe kampanie medialne niby w imię wolności i liberalizmu. Sami na własnej skórze doświadczyliśmy tego terroru, gdy wyszliśmy z inicjatywą wydania Encyklopedii Filozofii, dzieła podstawowego dla rozwoju naszej kultury. Choć uzyskała ona akceptację ze strony większości wybitnych polskich profesorów, do których zwróciliśmy się o opinię, to jednak przeważyła negatywna opinia trzech wysoko postawionych naukowców, oczywiście byłych marksistów. Oni przejdą do naszej historii jako jej niekoniecznie pozytywni bohaterzy. - Jak Ojciec Profesor ocenia warunki rozwoju kultury chrześcijańskiej w dzisiejszej Polsce? - Wydarzenia naprawdę istotne dla kultury polskiej i chrześcijańskiej są w oficjalnym medialnym obiegu pomijane i przemilczane. Chrześcijanie i kultura polska jest w mediach zaledwie tolerowana. To niesłychane, aby Naród, który czuje się w nieomal 90 proc. katolicki, jest w tej swojej najbardziej istotnej warstwie twórczej, religijnej i moralnej - niemy. Przeciwnie, symbolem tego, co się obecnie promuje, jest nagroda dla utworu pt. "Gnój" - godzącej w instytucję rodziny opowieści o patologii przemocy i terrorze panującym w rodzinie. To jest bardzo symptomatyczne. Uderzenie w kulturę chrześcijańską odbywa się przez atak na instytucję rodziny, liberalizację prawa aborcyjnego, zalegalizowanie eutanazji, promocję zboczeń homoseksualnych. Te ostatnie urastają dziś do rangi nowej propozycji kulturowej.

Więcej na następnej stronie

Organizuje się parady propagujące tego rodzaju wynaturzenia, a w parlamencie znajdują się projekty ustaw przyznających związkom homoseksualnym przywileje należne małżeństwom. Czy to jest normalne, naturalne, czy służy Narodowi? Jeśli się nie opamiętamy, to pod względem moralnym i religijnym nasze "jutro" będzie takie, jakie jest "dziś" Zachodu - zgnilizna i zepsucie. Zacząć trzeba od rodziny, od szkoły. Trzeba budować cywilizację prawdziwie osobową, łacińską. Programy szkolne muszą być akceptowane przez rodzinę i społeczeństwo, a nie - tak jak obecnie - narzucone przez "wszystkowiedzących" urzędników. - Czy nie wydaje się Ojcu Profesorowi, że przeżycia religijne związane z odejściem Ojca Świętego Jana Pawła II umocniły katolików w Polsce? Więc może zdecydują się przemówić jednym głosem w obronie swoich praw? - Rzeczywiście, Naród jakby się przebudził, ale jednocześnie wywołało to określone reakcje. Nasze elity wystraszyły się i rozpoczęły w sposób ohydny przeciwdziałać temu, uderzając w Kościół za pomocą sprawy tzw. agentury. Sprawa ojca Hejmy nie spadła przecież z nieba. W przypadku najgorszych morderców, bandytów czy złodziei nie podaje się nazwisk, a tu, od razu, jak na komendę, mass media bez sądu, prawa do obrony wydały wyrok i dokonały egzekucji. Tak, aby postkomunistyczny minister mógł obwieścić z triumfem: papieski szpieg w sutannie! Jakim prawem? - Mówi się, że lekiem na całe nasze zło będzie ujawnienie PRL-owskiej agentury. Co Ojciec Profesor sądzi o tym pomyśle? - Ujawnić trzeba przede wszystkim twórców i realizatorów tego systemu, a nie osaczanych ludzi. Nierozliczone są rządy i decydenci, którzy stosowali terror służb specjalnych, a piętnuje się sterroryzowanych, załamanych ludzi. Trwa złowroga cisza wokół "myśliwych", a celuje się w postrzelone przez nich "zwierzęta". Gdzie tu elementarna choćby sprawiedliwość. Ponadto tego, co donosili tzw. ubecy, nie można traktować jako jedynego źródła prawdy. To, co pisali, jest w większości niesprawdzalne, a ich obecne wyjaśnienia - niewiarygodne. - Jak należałoby rozpocząć naprawę tej sytuacji? - Oczywiście te wszystkie niekorzystne zjawiska nie są efektem nieodwracalnych procesów. Receptą na te patologie to być Polakami - wrócić do kultury chrześcijańskiej opartej na prawdzie, dobru, miłości bliźniego, co legło u podstaw pierwszej, jeszcze nieskorumpowanej "Solidarności" - oraz realna, rzetelna praca. Zacząć trzeba od powrotu na ziemię, do rzeczywistości. To zło, które się u nas dzieje, jest następstwem kłamstwa. Zakłamanie to nieliczenie się z rzeczywistością, stwarzanie i próby realizacji utopijnych ideologii, mitów, które są sztucznie utrzymywane przy życiu dzięki "political correctnes". Podstawowa rzecz, którą jako naród mamy do zrobienia, to powrót do rzeczywistości, do prawdy, do rzetelności, sprawdzalności - prawda jest bowiem zawsze sprawdzalna od strony rzeczywistości. W imię tego powrotu do rzeczywistości trzeba dziś zobaczyć, jak żyją ludzie, ile pieniędzy rodziny mają na życie, ilu jest bezrobotnych, czy mają za co żyć... To jest nasza rzeczywistość, nie da się od niej uciec, ona zmusza do pracy z myślą o naszym "jutrze", a nawet "pojutrze". Rozmawiał Adam Kruczek Przyślij swoiją opinię na ten temat pod adres wiara@wiara.pl Komentarze internautów: Podpisuje sie oburacz pod wszystkimi tezami ojca profesora Mieczyslawa Alberta Krapca zawartymi w jego dzisiejszym wywiadzie z przedstawicielem "Naszego Dziennika" i ciesze sie ogromnie, ze Kosciol w Polsce (i caly narod polski) ma szczescie korzystac z ogromnego i wielce wartosciowego dorobku tej szlachetnej osoby duchownej. Szczesc Boze! Ryszard Dezor

* * *
Polityczny pluralizm (kiedys bardzo modne słowo) sprawia, że odbiór rzeczywistości politycznej naszego kraju nie jest już czarno-biały. Podziały na "dobrych" i "złych", określenia "my" i "oni" nie funkcjonują już w sposób tak jednoznaczny jak przed rokiem 1989. Obowiązująca kiedyś polaryzacja polskiego społeczeństwa przerodziła się w sieć relacji opozycji pomiędzy grupami bądź grupkami politycznymi i społecznymi. Chciałbym wierzyć, że jest to jakiś etap na drodze rozwoju demokracji. Problem jednak polega na tym, że - odwołując sie do matematyki - część wspólna zbiorów celów wszystkich aktywnych na polskiej scenie ugrupowań politycznych jest bardzo mała i - co więcej - nie zawiera (w moim przekonaniu) celu o nazwie "dobro publiczne". Innymi słowy grunt porozumienia dla nich skurczył się do rozmiarów takich, że zawsze ktoś spadnie. Dlaczego? Być może przyczyną jest właśnie formacja marksistowska, o której ksiądz profesor mówi "Jest to taka szkoła myślenia, w której nie rzeczywistość jest elementem sprawdzalności teorii czy koncepcji społecznych lub gospodarczych, ale zgodność z założoną wcześniej ideologią" Ja bym ją raczej nazwał formacją zakłamania, gdyż pragnienie dopasowywania rzeczywistości do utopijnych bądź karykaturalnych teorii nie jest właściwe tylko i wyłącznie ideologicznym dziedzicom panów Marksa i Engelsa. Przychodzi więc nawiązać do tytułu rozmowy: "Od prawdy nie ma ucieczki". Nie sposób się nie zgodzić, ale może warto jeszcze dopowiedzieć co ta prawda nam zrobi jak nas w końcu dopadnie. Twierdzę, że nas... wyzwoli. Tak samo jak wielu innych czuję się zmęczony ciągłym narzekaniem na obecny kształt Rzeczypospolitej. Nie oznacza to, że jestem z niego zadowolony, ale każdy z nas ma dość niewiele czasu na działanie - to tylko tyle ile trwa nasze życie. Nie twierdzę, że mamy uciekać od analizy rzeczywistości, ale jeśli za tą analizą nie pójdzie działanie to nieodwracalnie marnotrawimy cenne zasoby danego nam czasu. Twierdzę, że naszym zadaniem jest podążanie za słowami Jezusa Chrystusa, tak dobitnie powtarzanymi nam w ciągu ostatnich lat przez Jana Pawła II: "wypłyń na głębię" - odkryj całą pełnie swojego człowieczeństwa w podążaniu za Jezusem. Buduj cywilizację wiary, nadziei i miłości. Buduj cywilizację wolności uzyskanej przez Prawdę. Pięknie - może ktoś powiedzieć - ale to mrzonki. Na ludzki rozum - tak. Jak jednak POKAZUJE DOŚWIADCZENIE ten, kto szuka Prawdy każdego dnia, kto żyje w przyjaźni z Prawdą i w świadomości Prawdy podejmuje swoje działania, uzyskuje moc przemiany serc - vide JP2. A czyż nie przemiany serc właśnie potrzeba by zmienił się świat? By zmieniła się Rzeczpospolita? Grzegorz Cempla
Więcej na następnej stronie

Witajcie! Mogę sie tylko podpisac pod stwierdzeniem Ks. Prof. A. Krąpca: Nie o taką Polskę nam chodziło, nie o to walczono, nie o takiej Polsce marzył nasz Umiłowany Ojciec Swiety Jan Paweł II. Co pozostało z haseł, sloganów i nadziei jaką ludzie mieli? Co pozostało - oprócz tablicy- z pozozumień gdańskich? I tak by mozna wyliczac. Oszukano Polskę i Polaków, ale nie Pana Boga. Zdradzono, sprzedano i sprzedaje sie jeszcze wciaz co tylko sie da. Pustymi sloganami nie stworzy sie miejsc pracy i nie nakarmi glodnych ludzi, nie nakarmi dzieci, ktore w koszach na śmieci wygrzebują resztki, które wyrzucają ich koledzy i kolezanki z bogatszych rodzin.Pod hasłem tolerancji, wolności i demokracji narzuca sie co tylko się da z dewiacji, wyuzdania i pozornej wolnosci, ktora jest nowym przefarbowanym zniewoleniem. Wysmiewa sie wszystko co prawdziwie polskie, szlachetne, normalne, co naprawdę Polske stanowi. Media w obcych rekach sieja zamet starajac sie pokazac, ze to co nie polskie to najlepsze, bo co nasze trzeba sie wstydzic i wysmiac. Nie na to Polacy przelewali krew, by teraz to wszystko dalej marnowac. Pora sie przebudzic, wrocic do Boga i Jego przykazań, pora wrócić do wartości Bożych, bo jak widać wszystko idzie ku przepasci i ku zniszczeniu, a tylko z Bogiem i Maryją ocalenie! Módlmy się i pracujmy,szerząc dobro, gdzie tylko się da. Idźmy do wyborów i wybierzmy prawdziwych Polaków, a nie lisy przefarbowane i tych, co tylko potrafia gładko mówić, a ich mowa pełna pustych słów, bo ich życie i fakty przeczą temu co tak "pięknie" głoszą.Wróćmy do prawdziwej Solidarnosci, zrealizujmy testament jaki zostawił nam Sługa Bozy, dla większości juz Swięty, Jan Paweł II, a wtedy uratujemy i siebie i innych. Sursum Corda! elmawi

* * *
Szanowna Redakcjo! Zachęcony zdecydowałem się w myśl prastarej zasady „dwa w jednym”, wypowiedzieć się od razu w dwóch tematach: wypowiedzi dominikanów o. Lisaka i o. Krąpca. Obie wypowiedzi przedstawicieli szacownego zakonu kaznodziejskiego dotyczą naszej rzeczywistości. Obie – jak dla mnie – zawierają pewne braki w syntetycznym opisie tej rzeczywistości. Te braki wynikają zapewne z wyjątkowo słabej kondycji współczesnej historiografii polskiej, której najwybitniejszy przedstawiciel „poszedł na służbę” do parlamentu europejskiego, pozostali zaś do pracy się nie palą (wolą zapewne grzebanie w archiwach IPN). Ale także w niedostatkach filozoficznego i teologicznego opisu współczesnej rzeczywistości. A przecież nie zawsze tak bywało. Przywołam tu bliską sercu, pisaną na bieżąco historię XX-to lecia międzywojennego Kutrzeby, która przecież nawet po latach ukazuje trzeźwy osąd rzeczywistości i umiejętność oddzielenia ziarna od plew, osoby aktywnie i głęboko zaangażowanej w rzeczywistość, a jednak umiejącej zdobyć się na trzeźwy dystans do niej. Nam tymczasem współczesna historia Polski jawi się niczym deus ex machina pociągana za sznurki przez niewidzialnych demiurgów. Tymczasem, to jest naprawdę prostsze. Weźmy choćby źródła naszej dzisiejszej rzeczywistości. Nie wiem, co stało u progu kolejnych polskich przewrotów (1956, 1970, 1976, 1980), działania tajnej policji, czy rzeczywiste działania wąskiej grupki opozycjonistów, ale z pewnością, i najprawdopodobniej wbrew intencji ukrytych inicjatorów, odpowiadały żywotnym potrzebom społeczeństwa i poszerzały w sposób istotny obszar polskiej wolności w zaciszu sowieckiego Paktu Warszawskiego. Były jednocześnie dla wszystkich i lekcją i nauką.
Więcej na następnej stronie

Takiego poszerzenia polskiej wolności dokonywały też koncesjonowane działania katolików spod znaku Tygodnika Powszechnego, Znaku, Więzi, a nawet PAX-u. Oczywiście wiązała się z tym pewna gra pozorów i wzajemna ułuda. Władza łudziła się, że będzie postrzegana pozytywnie w kraju i za granicą jako dobrotliwa twarz komunizmu, legitymizując w ten sposób swój stan posiadania (i ściśle go strzegąc). Koncesjonowani katolicy uwierzyli, że ich linia programowa jest jedynie słuszną, a naród składa jej hołdy i oznaki czci i uwielbienia. Natomiast jakaś myśląca część narodu uwierzyła, że koncesjonowani katolicy naprawdę chcą ją, a nie siebie reprezentować. Rozczarowanie, które później nastąpiło, było tyleż przykre, co zrozumiałe. Jednak władza ludowa miała wszelkie atrybuty, by sobie to łagodne przejście z limitowanej działalności opozycyjnej, do limitowanej demokracji zapewnić, wykorzystując w tym celu koneksje z wychowaną przez siebie opozycją i ustępując jej nieco limitowanego miejsca u władzy. Trzeba też pamiętać o ludziach takich jak choćby Marian Jurczyk, czy Lech Wałęsa, którzy, nie wiem, z jakich pozycji startowali, ale niewątpliwie dokonali życiowych wyborów i za te wybory, taką, czy inną cenę zapłacili. I w pewnym momencie, mieli prawo, tak jak choćby Lech Wałęsa poczuć się „robociarzem, po raz kolejny wykiwanym przez inteligentów”. Ja widzę takie parcie do robienia kariery w nowej rzeczywistości u wielu osób z jednej strony, i nieodparte i chorobliwe pragnienie niektórych historyków do wzięcia udziału w poprawianiu historii. Jedni z nich zaangażowali się w te działania bezpośrednio, niekiedy w sposób żałosny, inni wybrali drogę zakulisowego pociągania za sznurki, połączonego z wychowywaniem nowego polskiego społeczeństwa (naród jest w ich pojęciu określeniem przestarzałym). Było to znacznie bardziej szkodliwe. Trzeba sobie też szczerze powiedzieć, że jak to zwykle bywa ani władza ludowa, ani elity opozycyjne, oderwane od rzeczywistości zupełnie nie zdawały sobie sprawy z nastrojów społecznych, nie wyczuły momentu historycznego i dojrzałości sytuacji międzynarodowej. Stąd poczucie klęski tak widoczne w elitach po wygranych wyborach 1989 r. i próba ich utrupienia za wszelką cenę (obrona listy krajowej, nasz premier, wasz prezydent). Podobne zachowania obserwujemy i dzisiaj tak na arenie międzynarodowej (referendum konstytucyjne), jak i krajowej (reakcja społeczeństwa na śmierć Papieża). Dlatego kolejne próby podsunięcia narodowi starych-nowych i pomysłów i elit, żeby ratować, co się da. W 1989 r. najlepiej moment dziejowy odczuwała chyba KPN Moczulskiego. Wałęsa bojąc się wykolegowania przez przyjaciół sterowanych przez Michnika i GW zdecydował się na zniszczenie swego naturalnego i demokratycznego zaplecza w postaci Komitetów Obywatelskich (bał się powtórzenia sytuacji z I Zjazdu Solidarności nie doceniając siły swej legendy w narodzie?), utrupiając jednocześnie koncepcję społeczeństwa obywatelskiego, na rzecz partyjniactwa. Dostrzegł swój błąd podczas wyborów na drugą kadencję, ale wtedy było już za późno. Tak, więc postać Wałęsy kluczowa dla tamtego czasu, to postać osoby, która nie pomna, że jako jedyna na trwałe weszła do historii, włączyła się w grę z postaciami drugo i trzecioplanowymi, oraz postaciami sterującymi polską historią zakulisowo. W ten prosty sposób naturalny trybun ludowy pozbawił się sam własnego zaplecza, zbudował podstawy wyeliminowania własnej osoby z polityki, oraz stworzył podwaliny pod tryumfalny powrót do władzy komunistów, przy okazji bez sensu wspierając lewą nogę. Oczywiście istnieje bardziej spiskowa wersja tej historii. Te przykłady wydają się wyjaśniać, że historię można pisać w sposób racjonalny, a nie mityczny, przypisując wszystko roli tajnych służb i agentów. Oczywiście ich gra i uwikłanie obecnych i przeszłych współpracowników doprowadziło do uwłaszczenia służb i nomenklatury, oraz rozkradzenia wspólnego (czyli niczyjego) majątku narodowego i zagrożenia istotnych interesów Polski. Nie bagatelną rolę odgrywają tu określone osoby we wszystkich rządach, wyznaczone do, i świadomie pełniące rolę bezczelnie „prywatyzujących”, ale to już znamy z pracy sejmowych komisji.

Więcej na następnej stronie

Mechanizm znany i opisany, podobnie jak rola mediów w wychowywaniu kolejnego bezpostaciowego pokolenia i społecznej magmy. Na polską rzeczywistość nakłada się obraz sytuacji międzynarodowej i działań światowych elit gospodarczych i politycznych, w których po upadku komunizmu wizja zjednoczenia kontynentu, została zastąpiona wizją ugruntowania władzy oligarchii (nielicznych) kosztem społeczeństw i wizja zrealizowania militarnych celów pokojowymi środkami, czyli mówiąc wprost: dominacji politycznej i gospodarczej. Tak demokracje europejskie, oparte na zaufaniu do instytucji, jak demokracja polska, oparta na zaufaniu do elit, okazały swoją niewydolność i wynaturzenie rodem z czasów saskich i Targowicy. To są wszystko mechanizmy znane historykom i choć ani historia, ani przyszłość nie są zdeterminowane, to bieg wydarzeń bynajmniej nie jest nieprzewidywalny. Zagrożenia są dostrzegalne gołym okiem, przestrzegają przed nimi i Jan Paweł II i Benedykt XVI i wielu innych mądrych ludzi. Dlaczego jednak jest różna skala zagrożeń np. Gazety Wyborczej i Adama Michnika, a inna etatowych rozkradaczy majątku narodowego rządzących Polską i sprzedających się obcym za judaszowy grosz, a jeszcze inna pomysłodawców dalszego udoskonalania społeczeństwa? Na rozkradanie majątku, poza powstrzymaniem przed dalszym, nie wiele można zaradzić. Problemem Polski jest chwilowy brak rzeczywistych elit i stale podejmowane próby przeciwdziałające ich wykształceniu w następnym pokoleniu. Działania ukrytych demiurgów polskiej rzeczywistości, często ściśle ze sobą współdziałających, mają różną skalę zagrożenia. Wymiar materialny i fałszujący tak historię jak i rzeczywistość mają próby wychowywania Polaków poprzez wmawianie im, że są największymi europejskimi antysemitami, ksenofobami i nacjonalistami. Te próby, mogą mieć dla nas dotkliwe skutki materialne i mentalne, ale są w oczywisty sposób nie prawdziwe (co nie oznacza, że opisane zjawiska nie występują w sposób społecznie marginalny, choć wyolbrzymiany sztucznie i skutecznie na skalę międzynarodową). Z tym sobie jako naród poradzimy. Jednak pozostałe pomysły dalszego unowocześniania Polaków stanowią zagrożenie wręcz na skalę międzynarodową. Takim zagrożeniem jest propagowanie permisywnej kultury śmierci z wolnym seksem, a szczególnie politycznym homoseksualizmem na czele. Jeśli dewiacje, również takie jak eutanazja, klonowanie, czy aborcja staną się normą społeczną, naród, a wraz z nim Kościół zginie. Być może jest to ostatnia nadzieja na usunięcie tej reduty katolicyzmu, jaką w Europie stanowi Polska. Mamy od kilkuset lat dwie propozycje ideologiczne w Europie: jedna to koncepcja kusząca, odrzucająca Boga i ustanawiająca władzę człowieka (oczywiście nie każdego, tylko niektórych, pozostałych uczy się permisywizmu, skoro to nie Bóg jest normą, tylko człowiek) i w imię człowieka. (mitycznego, przyszłego, lepszego), nieustannie go ulepszająca, wszystko jedno jakim kosztem (faszyzm, komunizm, który był czystym importem tej zachodniej ideologii na wschód, i wszelkiej maści totalitaryzmy „demokratyczne”). W imię tej koncepcji za wszelką cenę usiłuje się obecnie budować Europę. Europę, w której nie da się żyć i w której kościoły zamieniane są w muzea religii, a sam Bóg w obiekt muzealny do oglądania. Oraz koncepcja chrześcijańska, która jak na razie w Europie przegrywa, w myśl, której Bóg jest Zbawicielem i Wyzwolicielem KONKRETNEGO, dzisiejszego człowieka. W istocie mamy do czynienia z wojną ideologii. Wojną na śmierć i życie, od której nie ma ucieczki. Nie da się wyprowadzić z Polski dokądkolwiek, w nadziei, że nas to ominie. Dlatego, lepiej jednak w końcu wrócić do naszej rzeczywistości, nam danej i zadanej, bo to ją trzeba zmienić, również poprzez przemianę nas samych.

Więcej na następnej stronie

Bo rzeczywistość permisywna, seksualna i homoseksualna, proaborcyjna, proeutanazyjna, opowiadająca się za nieustannym eksperymentowaniem człowieka na sobie samym, to rzeczywistość szatańska. I tak widzę podział wśród polskich katolików, a nie na jakąś wąską elitę, która chce wyważać drzwi, których nie ma. Bo tak, jako propozycję dyskusji zastępczej prowadzonej przez sztabowców o realiach I Wojny Światowej podczas prowadzenia Trzeciej widzę propozycję o. Lisaka. Nawet, gdyby przyjmować poważnie proponowany przez niego i środowisko, które reprezentuje podział to jest to podział na grupkę co najwyżej kilku, lub kilkunastotysięcznoosobową, a resztę katolików (no w najgorszym razie ich ładnych kilka milionów). W imię czego mamy zgodzić się na dyskusję zastępczą interesującą wąskie grono, zamiast spraw żywotnie interesujących wszystkich? Komunia na rękę, nie jest żadnym problemem, o ile nie wypływa ze znacznie głębszego problemu zeświecczenia Kościoła w imię postępu i nowoczesności. Podobnie jest ze statystycznym podchodzeniem do religii. Statystycznie jestem w 85 % katolikiem, pewnie w 15 % złodziejem, w jakimś 0,1 % mordercą, a w 0,1 % homoseksualistą. Żonaci księża w Kościele katolickim występują i nie w celibacie a w wierności Bogu i powołaniu, jakie by one nie było, problem. Co do kobiet, to w katolickiej części Europy Zachodniej, która zapomniała o sakramencie pokuty i pojednania, widziałem i świeckie (50-60 letnie np.) ministrantki, lektorki i szafarki Eucharystii. Być może są tam już diakonise i wygłaszają kazania w pustych kościołach, jeśli o mnie chodzi mogłyby pełnić nawet rolę żon księży (nie mylić z księżynami – odpowiednikiem pastorek). Wprawdzie Kościół nie zamknął oficjalnie wypowiedzi na temat celibatu i kapłaństwa kobiet, nie oznacza to jednak, że wypowiedział się na ten temat niewyraźnie. Przyjazny dialog z nowoczesnością, to według postępowych katolików reprezentowanych przez o. Lisaka to i parady i MAŁŻEŃSTWA homoseksualne i wywrócenie roli rodziny, jednym słowem celem tego katolickiego konia trojańskiego jest doprowadzenia nas do stanu głębokiej przyjaźni z szatanem, na poziomie teologicznej dyskusji przekupek na targowisku. Mnie też żal Azymutu, z zupełnie jednak innych powodów niż o. Lisakowi. Nie wrzucałbym jednak tak łatwo do jednego worka wszystkich przywołanych przez o. Lisaka osób „postępowych”. Wprawdzie niektórzy księża wg mnie przeceniają rolę Internetu, jednak kontakty z europejskim katolicyzmem nie wywołały w nich teologicznego zachwytu, a co najwyżej teologiczne otrzeźwienie. Hałas teologiczny nie jest synonimem teologicznego postępu i teologicznej nowoczesności. Niestety hałas skutecznie służy odwróceniu naszej uwagi od rzeczywistych problemów, stawianiu prawdziwych pytań i zmierzeniu się z rzeczywistością, jaką stawia przed nami Bóg, i niestety siły medialne tej nowoczesne i ekskluzywnej grupy nowoczesnych katolików są nieadekwatne do roli, jaką na szczęście odgrywają i chcieliby odgrywać, potencjału intelektualnego, który reprezentują (ciekawostki), oraz wartości propozycji, jakie dla nas mają (chrześcijaństwo i Prawo Boże przegrało i powinniśmy się z tym z tym pogodzić, im szybciej i radośniej, tym lepiej). Ja rozumiem, że jest to propozycja zamknięcia katolicyzmu w szklanej klatce, do oglądania za stosowną opłatą, a postępowcy stosują właśnie reklamę marketingową. Skoro tak, to nie mam nic przeciwko temu, by pozostali w swoich medialnych pudełkach i kto chce może płacić za ich oglądanie. Z oferty tych dwóch dominikanów ja osobiście stawiam na sprawdzoną propozycję o. Krąpca. Ponad dwieście lat eksperymentów wystarczy. Bardzo jednak brakuje mi opisu tak historycznego, jak i filozoficznego (do których Polska z racji doświadczenia, wydaje się szczególnie predysponowana, bo teologia ma wymiar uniwersalny) pozwalającego zrozumieć szaremu człowiekowi dzisiejszą rzeczywistość. Ja wiem, że całe nauczanie Jana Pawła II obarczone jest fobiami starego człowieka, który zamiast iść z prądem nowoczesności z uporem maniaka wracał do źródeł, ale mnie też już ta nowoczesność męczy. Źle się czuję w krótkich spodenkach, nie mam ochoty naciągać sobie zmarszczek i obnażać się na ulicy, ani gdziekolwiek indziej. Swoją drogą, czy Redakcja naprawdę musi nas męczyć zmuszając stale do spożywania tego wielokrotnie wygotowanego i odgrzewanego mleka? Michał Rogoziński